Nie wszyscy kojarzą tego miłego pana z brodą, ale to dość często pojawiająca się postać we wszelkiego rodzaju artykułach o teorii gier, sensownym tworzeniu ich struktury i tak zwanym „podejściu naukowym”. Raph współpracował przy tworzeniu i napisał kilka opracowań, dotyczących m. in. Ultimy Online i Star Wars Galaxies. Jego książka – „Teoria zabawy w projektowaniu gier” jest często przywoływana, kiedy na temat rozrywki wideo trzeba powiedzieć coś mądrego. Niektórzy złośliwi twierdzą, że to jedyna taka książka, wobec czego jest przywoływana z braku laku, ale złośliwych pozostawmy samym sobie.
Z której strony by nie patrzeć, Raph robi pozytywną robotę. Jest zapraszany na sympozja, wygłasza odczyty na uniwersytetach, które w przyszłości chcą zająć się profesjonalnym kształceniem designerów gier, zgłasza nowe teorie i jak każda kreatywna postać, regularnie publikuje na blogu. Jest członkiem niemal każdej organizacji skupiającej „tuzów gier komputerowych”, regularnie pojawia się na konferencjach, takich jak GDC, DICE czy na E3. Jednym słowem – średniej wielkości guru.
Najfajniejsze jednak w Kosterze jest to, że po opuszczeniu Sony Online w marcu 2006, przestał on pracować gdziekolwiek. Z czego żyje? Tego nie wiem, być może z oszczędności albo ze spadku po bogatym stryju, ale lubię myśleć, że ponieważ ma głowę na karku, to wystarczy mu właśnie tylko jeździć na sympozja (zapewne przelot, wikt i opierunek przejmują na siebie organizatorzy), przemawiać, opowiadać i jakoś żyć na odpowiednim poziomie. Biorąc pod uwagę, że z tego żyją na emeryturze chyba tylko byli prezydenci państw, dobrze, że ktoś „taki” jest i u „nas”.
Co jakiś czas Raph wyjdzie z jakimś pomysłem. A to stworzy grono designerów, którzy w czyjejś rozległej rezydencji, wśród śpiewu ptaków, debatują o przyszłości branży. A to zaprezentuje dziennikarzom projekt, który ma umożliwić początkującym projektantom skupienie się na kreatywności i dostarczyć im narzędzi do wcielania pomysłów w czyn. Posiedzi ze trzy dni, wymyśli nazwę taką jak „Horseshoe”. Łyknie drinka. Zrobi sobie fotkę i wyśle na bloga. Niczego tak naprawdę nie stworzy.
Zazdroszczę mu? No trochę. Może kiedy dotrę już do wieku emerytalnego, postanowię, że zostanę właśnie kimś takim. Raphem Kosterem, niekoniecznie z brodą. Bardzo chętnie będę doradzał projektantom, roztaczał przed nimi wizje systemu ekonomicznego w MMO, sugerował swoje świetlane pomysły i jeździł/latał po całym świecie, żeby się pokazać i uścisnąć rękę szefowi jakiegoś wielkiego koncernu. Mogę nawet wypić kilka drinków, niech stracę.
Jak to osiągnąć? Mam nadzieję, że przez ciężką pracę. Do emerytury mam jeszcze jakieś 30 lat, więc może uda mi się do tego czasu przebić do grona „zasłużonych dla Polskiej branży” (czytaj: dostających darmowe przeloty). Nie, żebym się jakoś strasznie męczył, pisząc dla Valhalli, ale na pewno sympatyczniej jest powiedzieć jakiemuś młodemu autorowi „pisz tak i tak, zdanie 32 do kasacji”, niż samemu ślęczeć nad klawiaturą.
To co, może jednak zacznę zapuszczać tą brodę?
„. . . a ty noś, noś, noś długą brodę jak my. „ – Elektryczne Gitary, Brody (piosenka krasnoludzka) ;)Pomijając już nordyski sztafaż obowiązujący na Valhalli, nosić dzisiaj brodę jest modnie. :] Znaczy, w środowiskach używających słów typu „jazzy” i „trendy” brody są koszmarnie niemodne, w związku z czym trzeba mieć na prawdę ogromne cojones, żeby brodę nosić. 🙂 Ja noszę Od Przed Wojny, ale z przyczyn technicznych, bo bez brody wyglądam po prostu jak debil. :] Marzy mi się taka turbo-broda typu „mietła”, najlepiej z warkoczykami, ale z tym będę musiał zaczekać, aż zostanę branżowym autorytetem i tym samym tego typu ekstrawagancja będzie mi z marszu wybaczana. :]
HA! Brody są super. Niestety natura niezbyt hojnie obdarowała mnie owłosieniem na facjacie, tzn. porządną brodę musiałbym hodować chyba z 2 lata, żeby móc sie nią pochwalić. Za to swego czasu nosiłem typowo wikingowskie warkocze, czym wzbudzałem ogólny niesmak lub rozbawienie w określonych kręgach. 🙂 Obecnie, choć włosy nadal dyndają mi gdzieś w okolicach połowy pleców, nie mogę sobie raczej pozwolić na taką ekstrawagancję, a szkoda. Obiecałem sobie jednak, iż wrócę kiedyś do mojego ulubionego image. Kiedyś, kiedy będę mógł generalnie wypiąć się na to, jak postrzegają mnie inni.
Fiu, fiu, z niewinnego bloga zrobiła się dyskusja o zaroście na twarzy :). WOW