Póki co żyję, bo mam GPS-a…
Łączę się z kontrolą ruchu na częstotliwości 121.600 i proszę o pozwolenie na lot IFR. Mógłbym wpisywać częstotliwości ręcznie (system symuluje interface’y komputerów pokładowych, GPS-ów, radiostacji, itd.), ale łapie mnie leń i pozwalam komputerowi, by sam przełączał kanały. Miła pani informuje, że mogę lecieć, a po starcie mam się od razu wznieść na wysokość 4000 stóp – używam amerykańskiego systemu, bo konwersja „na bieżąco” słabo mi wychodzi. Teraz zmiana namiaru na 121.900 i prośba o pozwolenie na kołowanie. Dostaję instrukcję z wieży: pas 29, trasa D1 D2 A3 A4 E1 E2 E3, czekać na instrukcję.
Mógłbym w tym punkcie użyć zdobycznej w sieci mapy płyta lotniska i, z drobnymi problemami, dotelepałbym się do pasa. Włączam jednak opcję kołowania postępowego – brzmi groźnie, ale faktycznie sprowadza się do wyświetlania na płycie wielkich strzałek, które wskazują drogę. Wypycham samolot do tyłu i ruszam. Po płycie szaleją wózki bagażowe i cysterny – jedna nawet przecina mi drogę. Może to niezbyt realistyczne, ale jakie robi wrażenie!
Wieża nakazuje się jednak zatrzymać – z rządku samolotów LOT i Alitalia wysuwa się znacznie większy do mojego samolot BAe. Używam nakładki My Traffic X, która dodaje do Flight Simulatora kilkaset podążających w miarę realistycznymi trasami samolotów prawdziwych linii lotniczych. Lotnisko w Warszawie żyje i… skacze niemiłosiernie. Redakcyjny komputer nie daje rady, ale wszystko wygląda tak ładnie, że zagryzam zęby.
Staję przed pasem. Anglik z przodu wytacza się na pas, daje w palnik i znika. Wieża daje zielone światło i po chwili mam za plecami pas startowy, lotnisko i Warszawę. Ustawiam autopilota, aby wzniósł samolot i utrzymał poziom 4000 stóp. Po przełączeniu się na inną częstotliwość kontroli ruchu dostaję nowy kurs, który pokrywa się z trasą w GPS. Oddaję autopilotowi pełną kontrolę (poza mocą silników – tu muszę uważać ja sam).
Zerkam na pogodę, która jeszcze da mi w kość. Póki co błękitne niebo, choć ziemi nie widać – zasłania ją warstwa chmur. Daleko na zachodzie przewala się front. Wiatr – 34 węzły, lekki deszcz, temperatura -4.5 C. Lecę spokojnie na w miarę niewielkiej wysokości. Po półgodzinie zaczyna miotać samolotem na boki – tak będzie do końca! Próbuję nanieść poprawki do autopilota, ale nie mogę – zupełnie jak w rzeczywistości, ruch kabiny utrudnia wcelowanie w przycisk. Nie wytrzymuję i włączam uproszczony kokpit.
Nie lataj Jasiu w burzę
W końcu zauważam, że odległe na północy chmury zamieniły się w serię gigantycznych kowadeł, spod których strzelają błyskawice. Jest nieciekawie – miota mną tak bardzo, że postanawiam sprawdzić w specyfikacji maszyny na nakolanniku, czy nie lecę za wolno. Jest okej – 180 węzłów w pełni wystarczy, by utrzymać sterowność. Mam jednak dosyć telepania (w rzeczywistości też nie reaguję na to najlepiej) i proszę kontrolę ruchu o zwiększenie wysokości do 10,000 stóp. Im wyżej, tym mniej powinno trząść. Jednak chmury są znacznie wyższe.
Wczytując się w dziennik dochodzę do wniosku, że gra jest niemal idealna. Z chęcią bym w nią zagrał, ale mój „sprzęt” chyba nie sprosta temu wyzwaniu.
oo słuszny kierunek lotu 🙂
Świetne są te opisy. Czekam aż przelecisz jakąś trasę transatlantycką z włączonym pełnym realizmem 🙂
A można włączyć w każdej chwili sobie symulację jakiejś awarii?
może nakładka talib on deck? :Dkiedys kumpel grajacy w fs mowil ze jedyne co go teraz rajcuje w tej grze to przelecenie jumbojetem pomiedzy dwoma wierzowcami albo ladowanie na autostradzie 😛
niezla relacja, zabiles mnie specjalistyczną terminologią – fajnie, fajnie 🙂 Ja nieco spokojniej – nie mogę rozbić mojego niszczyciela w EVE o asfalt 🙂 Uffff. . . .
fajny tekst – dobrze sie czyta wspomnienia pilota 😀
Fajny opis xD . Gra wydaje się fajna .