Minął już 31 dzień grudnia, który to zamknął bezpowrotnie miniony rok 2007. Czas więc bliżej przyjrzeć się temu, co w branży działo się w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy, przez pryzmat tych firm, które właśnie w tym okresie dostarczały nam niemal nieskończonych pokładów rozrywki. Które spisały się na medal i w kolejny rok mogą wchodzić z podniesionymi głowami, a które na całej linii zawiodły i przez ostatnie pięćdziesiąt tygodni nie stworzyły nic godnego uwagi? By się tego dowiedzieć, czytajcie dalej.
Na pierwszy ogień idzie to, co nas – Polaków może napawać dumą. Chodzi oczywiście o rodzime akcenty, które pojawiły się na rynku w 2007 roku. A zaznaczyć należy, że były to akcenty nie byle jakie, bo tak dobry okres dla polskiej rozrywki elektronicznej przytrafił się nam po raz pierwszy.
Polak potrafi
Na szczególną uwagę rzecz jasna zasługuje Wiedźmin ze stajni CD Projekt Red. Nasi rodacy pichcili przygody Geralta z Rivii aż pięć lat i dali niektórym sceptykom (mnie i Jarkowi Kotowi na ten przykład) zwątpić w ich sukces. Na szczęście prawie żadne negatywne prognozy wobec Witchera się nie sprawdziły i cały świat mógł z nieskrywanym podziwem patrzeć na to, że „Polak potrafi”. W minionym roku mieliśmy jeszcze jednego RPG-a godnego uwagi, który wykluł się w samym centrum Starego Kontynentu. Krakowski Reality Pump w sierpniu, z pomocą amerykańskiego SouthPeak Interactive wydał Two Worlds. Oczywiście takiego sukcesu jak w przypadku Wiedźmina nie było, ale TW okazało się Role Play’em całkiem znośnym. Niestety, tylko w wersji na komputery osobiste, bo w tą przeznaczoną na Xboxa 360 po prostu nie dało się grać.
Na szczęście tegoroczne polskie przygody z redmondzkim białym pudłem nie kończą się na dramacie w postaci Two Worlds. Techland bowiem zadbał o dobre imię polskich developerów i obronną ręką wyszedł z tej próby. Wrocławianie dokonali tego za pośrednictwem całkiem przyzwoitej konwersji Call of Juarez, które to na PC-ty ukazało się rok wcześniej i choć świata nie zawojowało to wypadło co najmniej nieźle. Ostatnim z imponujących polskich osiągnięć na płaszczyźnie elektronicznej rozrywki było powierzenie Adrainowi Chmielarzowi i jego studiu People Can Fly produkcji pecetowej wersji Gears of War, czyli sztandarowej strzelanki na X360 z listopada 2006 roku. Wypadli naprawdę wyśmienicie i w pełni wywiązali się z powierzonego im, bądź co bądź, ważnego zadania. A my od końca listopada mogliśmy podziwiać godne uwagi efekty ich pracy, ocenionej przez naszego Jana Stojke na mocną dziewiątkę.
Europa da się lUBIć
Udowodniliśmy to w tym roku
Posuwamy się dalej w naszym przeglądzie, aczkolwiek “dalej” w żadnym wypadku nie znaczy daleko, bowiem tym razem wędrujemy zaledwie kilkaset kilometrów na zachód – do kraju miłośników wytrawnych win oraz bagietek i przede wszystkim żabich udek. No dobra. Skłamałem. Na Starym kontynencie zostajemy tylko teoretycznie, gdyż spośród wszystkich oddziałów Ubisoftu największą rolę odegrał ten z Montrealu. Oczywiście najważniejszą grą sygnowaną (dosłownie) zakręconym logiem był Assassin’s Creed. Posiadacze konsol X360 i PlayStation 3 w każdym zakątku świata od momentu oficjalnej zapowiedzi tego tytułu z wypiekami na swoich twarzach oczekiwali 16 listopada, kiedy to AC miało trafić do sprzedaży. I jak wreszcie się doczekali, szybko opróżnili półki sklepowe z dostępnych egzemplarzy. Niestety, szał radości kończył się dość szybko, bo przygody Altaira w Jerozolimie i okolicach okazały się być schematyczne i zabugowane, przez co mimo mnóstwa zalet gra owa nie spełniła wszystkich pokładanych weń oczekiwań. I nawet piękna Jade Raymond nic tu nie mogła pomóc. Jednak Assasin’s Creed to tylko jeden z efektów pracy Ubisoft Montreal. Wróćmy więc do chronologicznego porządku wydarzeń. Nie wolno przecież zapominać o tym, że w kwietniu skonwertowali oni Prince of Persia: The Two Thrones, dzięki czemu ostatnią odsłoną trylogii Księcia cieszyć się mogli również posiadacze PlayStation Portable oraz Nintendo Wii. Poza tym, raczej rzadko zdarzają się lata, w których Ubisoft nie wykorzystuje możliwości wypuszczenia na rynek kolejnych gier opatrzonych nazwiskiem Clancy. Nie inaczej było i tym razem. Studio z Montrealu wydało Rainbow Six: Vegas na PlayStation 3. Ubi Shanghai na tę samą konsolę skonwertowało Splinter Cell: Double Agent, a druga część Ghost Recon Advanced Warfighter przypadła w udziale oddziałowi paryskiemu. Tak więc obiecana Europa również się pojawiła.
Mieć taką zabawkę pod domem…
Jeśli jednak mówimy o naszym kontynencie w kontekście elektronicznej rozrywki, to nie można pod żadnym pozorem pominąć Atari. Europejski oddział tej firmy, w przeciwieństwie do amerykańskiego, ma się całkiem dobrze i powinien pociągnąć jeszcze trochę, zanim wyda ostatnie tchnienie i upadnie. Oczywiście z naszego, patriotycznego punktu widzenia najważniejszy dla Atari w tym roku był Wiedźmin. Aczkolwiek patrząc nieco bardziej obiektywnie, chyba nie jest to do końca prawda, bowiem na tydzień przed rozpoczęciem kalendarzowej wiosny do sklepów trafił wyśmienity Test Drive: Unlimited, wydany na X360, PlayStation 2 oraz PC i PSP. Niestety osiem miesięcy później byłe Infogrames pozbyło się praw do marki TD. Poza tym, Atarowcy w niepamięć puścili także hiper-dochodową licencję Dragon Ball i kolejną, nieco mniej ważną – Transofrmers. Na szczęście nie stracili praw do produkowanej przez Namco serii Ace Combat i względnie bezproblemowo wydali pod koniec października kolejną jej odsłonę, zatytułowaną Fires of Liberation.
Co tam słychać w wielkim świecie?
Wypływamy na wielkie wody! Innymi słowy, przechodzimy do dwóch największych molochów świata gier wideo. Pierwszym z nich i przy okazji tym, który cieszy się zdecydowanie mniejszą sympatią wśród konsumentów, jest oczywiście Electronic Arts z siedzibą w Redwood. Tradycyjnie już Elektronicy wypuścili na rynek serię schematycznych i bliźniaczo podobnych do swoich poprzedniczek, sportówek opatrzonych numerkiem 08. Oczywiście sprzedały się one znakomicie i zapewne tylko kolejne dodatki do Simsów dorównują im pod względem przynoszonych zysków. To jednak zabawki dla wciąż rosnącej grupy casuali. Serca graczy, którzy cenią sobie mniej masowe i ciekawsze produkcje, Electronic Arts próbowało podbić pod banderą Medal of Honor. Niestety, ani Heroes 2, ani Airborne, ani tym bardziej past-genowy Vanguard nie mogły się równać temu, co zaoferowało Activision, o którym z resztą nieco później. W ogóle jeśli chodzi o poziom gier, to w zeszłym roku Elektronicy wypadli dość blado. Nie żeby jakoś specjalnie często zdarzało się im wydawać tytuły wybitne, ale w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy chyba tylko zakorzeniony w umysłach graczy jako król strategii Command & Conquer 3 i wydany znacznie później, młodziutki Rock Band spotkały się z prawdziwym entuzjazmem. Pozostałe pozycje albo zawiodły, jak SimCity Societies, nowy Need for Speed i niedopracowany EA Playground, stworzony z myślą o fanach Nintendo, albo przeszły bez spodziewanego echa. Tutaj za przykład może posłużyć Burnout Dominator z PSP i PS2 oraz wrześniowy Skate, przed premierą lansowany na pogromcę Tony Hawka.
Atomowy cios Activision
A co tam słychać u drugiego branżowego giganta, wspomnianego już Activision? Ano wszystko w porządeczku, bo zasadniczo ubiegły już rok był dla nich bardzo dobry. Małą rólkę odgrywały tu komiksowo-filmowe produkcje. Amerykanom udało się przejąć od Atari licencję na produkty spod szyldu Transformers, aczkolwiek może lepiej je przemilczmy. Poza tym, również popularny Spiderman pojawił się chyba na każdym możliwym sprzęcie. Odchodząc już od niespecjalnych, egranizacycjnych podbojów, należy wspomnieć, iż sporą ilość Martwych Prezydentów udało się Activision zarobić dzięki wciąż zyskującej na popularności serii Guitar Hero, bowiem w lipcu i październiku wydawali kolejne jej części. Warto wspomnieć jeszcze o próbie przywrócenia dawnej świetność serii Tony Hawk’s Pro Skater. Niestety – Downhill Jam i Proving Ground niczym specjalnym nie wybiły się ponad swoich mizernych poprzedników. Znacznie lepiej wypadły tegoroczne shootery spod szyldu Activision. Na początku jesieni do sklepów zawitał Enemy Territory: Quake Wars, z miejsca podbijając serca tysięcy fanów dynamicznej i efektownej rozrywki na całym świecie. To był jednak dopiero przedsmak tego, co miało nadejść przy okazji listopadowego wypuszczenia na światło dzienne Call of Duty 4: Modern Warfare. Była to jedna z najbardziej wyczekiwanych gier tego roku, o której jeszcze trochę przyjdzie mi w tym tekście napisać.
Już na sam koniec roku Activision dokonało czegoś, czego mało kto się spodziewał, a co jednocześnie było znakomitym posunięciem i olbrzymim krokiem w stronę zdystansowania Electronic Arts. W poniedziałek, trzeciego grudnia, z udziałem francuskiego koncernu Vivendi doszło do transakcji opiewającej na niebagatelną sumę prawie dwudziestu MILIARDÓW dolarów. W jej wyniku narodziło się dziecko o imieniu Activision Blizzard, pod którego skrzydłami znalazły się takie marki jak WarCraft, StarCraft, Guitar Hero, Call of Duty i wiele innych, pośród których mnóstwo jest potencjalnych hitów. Brzmi to znakomicie. A jakie okaże się w praniu? Cóż, ciężko wyrokować tak wcześnie, ale sądzę, że w podsumowaniu za rok będzie można spokojnie ocenić pierwsze dwanaście miesięcy w wykonaniu Activision Blizzard.
Mistrzowie
I po wojażu przez dzikie ostępy Ameryki Północnej wracamy na chwilę do Europy. Konkretnie – udajemy się na Wyspy Brytyjskie, by spojrzeć na pracę, jaką odrobili ludzie zatrudnieni w ekipie Codemasters. Najwięcej włożyli jej prawdopodobnie w produkcję Colin McRae DIRT, ale na razie skoncentruję się na czymś innym. Wszak koniecznie muszę napisać o jednej z najważniejszych tegorocznych zapowiedzi, sygnowanej właśnie logiem Mistrzów Kodu. Mam na myśli długo wyczekiwany sequel Operation Flashpoint, z enigmatycznym podtytułem Dragon Rising. Jeśli zawierzyć ogłoszeniu Codemasters z 19 kwietnia, ten taktyczny shooter jest w produkcji już od ponad dwóch lat. Po tym krótkim, przyszłościowym wtręcie, można wrócić do popularnego racera. Gra zapowiadana była jako absolutny hit i niemalże Wielka Rewolucja w dziedzinie ścigałek. Ukazała się w połowie czerwca i była…niezła. Może nie aż tak wspaniała jak niektórzy się spodziewali, ale to wciąż bardzo przyzwoita produkcja. I niestety chyba ostatnia opatrzona nazwiskiem samego Colina McRae, a to z powodu śmierci Latającego Szkota w wypadku pilotowanego przezeń śmigłowca, który miał miejsce w połowie września.
W tydzień po DIRT Codies wydali na Xboxa 360 i komputery klasy PC oryginalnego, pomysłowego RPG-a, na prawo i lewo tryskającego czarnym humorem. Overlord nie był może wielkim następcą dziesięcioletniego Dungeon Keepera, ale spotkał się z dość ciepłą reakcją graczy i recenzentów. Znacznie gorzej było z Clive Barker’s Jericho, które to samym rozpoznawalnym nazwiskiem w tytule zdobyło sobie szerokie grono potencjalnych nabywców. Niestety, już pierwszy tydzień po październikowej premierze brutalnie zweryfikował poziom prezentowany przez ten, bądź co bądź, nieudany horror.
Brawo Sergiej. Świetny art, choć parę błedów też dojrzałem. Widzę przynajmniej, że po „Elementarzu. . ” dostałeś wreszcie wystarczajacą ilość miejsca 😉 Gratuluje roboty.
ja przepraszam ale co to jest „boxshot” w akapicie Pomaańczowo mi ?
Brakuje mi tam jeszcze tylko „heavenly sword” ;] Bo to nie byl byle jaki tytul ;] reszta ok
Orzeh – trudne slowo. Czyzby chodzilo o obrazek zdobiacy okladke?