Oglądając codziennie wiadomości coraz częściej mam wrażenie, że jednym z podstawowych warunków zostania politykiem jest solidne pomieszanie zmysłów. I nie mówię tutaj tylko o polskiej scenie politycznej, choć ta obfituje w ludzi delikatnie mówiąc niestabilnych psychicznie. Pal licho, jeśli możemy się z tego śmiać obserwując spory o dziadka z Wehrmachtu, uroczyste otwieranie peronu kolejowego w podrzędnej mieścinie, która nagle odczuła potrzebę połączeń ekspresowych z Warszawą czy też posłuchamy o wpływie czerwonych torebek fioletowego teletubisia na orientację seksualną naszych pociech lub skłonnościach internautów do picia piwa i oglądania pornografii (koniecznie w bibliotece uniwersyteckiej!). Gorzej, jeśli tego typu mądrości zaczynają ingerować w nasze życie prywatne. Dlatego zdecydowanie bezpiecznie obserwować polityków z innych krajów, bo ci nawet jak coś idiotycznego wymyślą to mało prawdopodobne, że dotknie to bezpośrednio nas.
Ja w ramach poprawienia sobie humoru z olbrzymią uwagą przyglądam się scenie politycznej Stanów Zjednoczonych. Z jednej strony, że jako najstarsza nowożytna demokracja stała się pewnym wyznacznikiem modeli i zachowań polityków, z drugiej (i to chyba ważniejszy powód), bo obfituje w przeróżnie zabawne wydarzenia. Tylko w USA gubernatorem może zostać Terminator (model T-800), prezydent może palić trawkę, ale się nie zaciągać, prokurator zwalczający prostytucję równocześnie korzystać z usług luksusowych „pań negocjowanego afektu” (by Piotr W. Cholewa).
Szczególnym czasem w Stanach jest okres prezydenckiej kampanii wyborczej, która trwa tam zdecydowanie dłużej niż u nas w Polsce toteż przez niemal rok (a może nawet ponad?) wszyscy obywatele świata obserwują zmagania politycznych tytanów. Obecnie mimowolnie jesteśmy świadkami niezwykle emocjonującej rywalizacji o nominację prezydencką Partii Demokratycznej między Hilary Clinton (żony niesławnego amatora asystentek o polskobrzmiących nazwiskach) i Baracka Obamy – pierwszego tak poważnego czarnoskórego kandydata na prezydenta USA.
Jako, że oba sztaby dwoją się i troją, a sami kandydaci niemalże dzień w dzień na przeróżnych wiecach starają się przekonać do siebie potencjalnych wyborców w tym morderczym maratonie wcześniej czy później musiały zdarzyć się zabawne wpadki. I tak się stało. Zdesperowana Hilary, której kontrkandydat zaczął niebezpiecznie uciekać postanowiła podreperować swój wizerunek opowiadając o dramatycznej wizycie w Bośni w 1996. Wszyscy usłyszeli o lądowaniu pod ciężkim obstrzałem snajperów, desperackim biegu w celu ukrycia się etc. Pech (i złośliwość mediów) chciał, że ktoś odszukał nagrania z owego dramatycznego lądowania, na którym Hilary wspierana przez dzielną córkę Chelsea odbiera morderczy bukiet kwiatów od kilkuletniej dziewczynki (zamaskowany karzeł-zamachowiec?), wysłuchuje odśpiewanej przez nią zabójczej piosenki, a potem w eskorcie swojej świty i witającej ją delegacji (zapewne byli to snajperzy w maskowaniu) opuszcza płytę lotniska.
Wpadka sztabu Hilary (a właściwie jej własna) możliwe, że przekreśliła szansę na prezydencką nominację tym bardziej, że błyskawicznie stała się pośmiewiskiem i pożywką dla krwiożerczych mediów. Jednym z takich przykładów jest Hillary Clinton’s 3 A.M. Call of Duty: Mission Bosnia, którą zaprezentował Bill Mahrer gospodarz jednego z wielu amerykańskich talk-show. Oglądając typową FPSową jatkę słyszymy w tle wykrzykiwane prośby wsparcia od Chelsea. Wszystko oczywiście pod ciężkim ogniem snajperów. Kontrpropozycją jest John McCain’s Virtual Fireplace (McCain jest prawie pewnym kandydatem republikanów).
Dlaczego o tym piszę? Oczywiście wykorzystanie gier do ośmieszenia kandydatów na prezydenta miało miejsce w satyrycznym show telewizyjnym i bardzo prawdopodobne, że tylko do tego się to zjawisko ograniczy, ale z drugiej strony nie możemy wykluczyć, że sztab Baracka Obamy skwapliwie nie skorzysta z takiej właśnie okazji. A nawet jeśli się tak nie stanie w tych wyborach niewykluczone, że wypłyną one w czasie wyborów następnych.
Z politycznym wykorzystywaniem gier (wprawdzie nie komercyjnych mega-hitów) spotykamy się od lat. Internet pełen jest zaangażowanych politycznie gier flashowych, w którym możemy poznęcać się nad naszym znienawidzonym politykiem czy wysłać go do wszystkich diabłów. Był też o ile mnie pamięć nie myli rodzaj flashowego Tamagotchi, w którym opiekowaliśmy się bodajże Wladimirem Putinem pojąc go różnymi procentowymi trunkami etc.
Znany jest również przypadek irańskiego „Special Operation 85: Hostage Rescue” – gry komputerowej stworzonej na zlecenie rządu, w której odbijając irańskich naukowców porwanych przez Amerykanów walczymy zarówno z żołnierzami US Army jak i Żydami (w całą akcję zamieszany jest wywiad izraelski – Mosad). Tłem wydarzeń jest oczywiście sporny irański program nuklearny. Jak twierdzą twórcy gra powstała aby promować ideę poświęcenia, bohaterstwa i męczeństwa do czego przekonuje napis wyświetlający się w momencie śmierci bohatera „Z pomocą Allaha pokonasz każdego wroga”.
Warto też wspomnieć grę stworzoną na zlecenie US Army, czyli America’s Army – nowoczesne narzędzie rekrutujące, mające zachęcić graczy do wstąpienia w szeregi dzielnych chłopców gotowych przelać krew za kolejne baryłki ropy. I choć gra jest naprawdę przednia trudno nie dostrzec politycznych/propagandowych implikacji. Grając walczymy z terrorystami oczywiście w barwach US Army. I choć w grze występują dwie strony wirtualnego konfliktu (USA i terroryści) nawet gdybyśmy bardzo chcieli zawsze występujemy jako dzielni wojacy wujka Sama, choć gracze, z którymi walczymy widzą nas jako terrorystów (!).
Czy gry staną się w przyszłości platformą za pomocą, której różnej maści siły będą nas indoktrynować? A może już tak się dzieje tylko tego nie dostrzegamy? Czy gry mają szansę pojawić się na poważnie w czasie kampanii wyborczych?
Polityczne oblicze gier – niemożliwe?
Normalna rzecz. Dziwię się, że nie doszło do tego typu otwartych satyr i buzowania kampanii już za czasów rywalizacji Kerry’ego z Bushem. Wynika to pewnie ze sporego skostnienia i zacietrzewienia amerykańskich konserwatystów, których nie nawidzi chyba każdy wolny, lubiący wirtualną rozrywkę obywatel (pozdrawiam Jacka Thompsona). Gry wideo to biznes jak każdy inny, więc zacznie się niewinnie – od puszczania oka w kierunku producentów w postaci łagodzenia prawa. Potem pewnie będziemy atakowani advertisingiem, w MMO będą specjalne eventy na czas wyborów, a nowe Call of Duty reklamować będzie twarz ministra obrony. Do gier z kandydatami w wyborach raczej nie dojdzie, bo takie akcje osiągnęłyby efekt odwrotny do zamierzonego. Ale nie bójmy się, gry będą z czasem poważnie wciągane w takie polityczne przepychanki pomiędzy panem A i świnią B. Kwestia czasu, to jest okres, przez który musi przejść każda branża rozrywkowa i kulturalna. Swoją drogą, morda Hillary na tej fotce wymiata. Niesamowite, jak niefotogeniczna jest ta kobieta.
Jolo z Bazin nooo bez takich!! Clinton może i palił trawkę i używał cygara do czegoś innego niż palenie 😉 Ale był bardzo dobrym prezydentem i Amerykanie to pamiętają. A taki Ronald Reagan? Patrząc na lata 80 w polityce były tylko trzy wybitne jednostki – Margaret Thatcher. Ronald Reagan i Michaił Gorbaczow. A kim był wcześniej Reagan? Marnym aktorzyną.
Jak widze demokracja i Ameryka w tym samym zdaniu to mi sie przewraca. Ameryka to nie demokracja a mega manipulacja.
Przecież Hillary i jej kumple też coś tam gadali o zwalczaniu przemocy i seksu w grach. Dla mnie ci „demokraci” to taka sama banda oszołomów jak konserwy(może nawet większa)
Ale Hillary nikt nie traktuje na poważnie, bo to jest NAPRAWDĘ produkt PRowców. Palnęła raz to, co miała na myśli w rzeczywistości i się zaczęło – o tym, że to nieudany wyrób przeciętnych rzemielśników świadczą chociażby jej niedawne kłamstewka o przeżyciu intensywnego ostrzału, czy też każda debata publiczna, w której nie potrafi odpowiedzieć nawet na najprostsze pytania, co bezlitośnie punktuje Obama. To tylko dowodzi, że nawet nasz były premier Kaczyński ma lepszych klakierów. Zresztą, konserwatyści w senacie robią znacznie większe jaja niż paszczur od Clintona w sprawach gier komputerowych, Jack Thompson to nie jedyny ogórek w tej bogatej zalewie. 🙂
Carnage – ale ja bynajmniej nie podważam autorytetu Clintona – sam uważam go za niezłego prezydenta (podobnie jak Reagana) co nie zmienia faktów, że śmieszą mnie deklaracje w stylu „paliłem, ale się nie zaciągałem”. . .
Nasz prezydent i tak jest lepszy 😛
Poważnie, czy nie baba bardzo ma wielkie parcie na prezydencki stołek