Kolejne badania rynku gier video napawają optymizmem. Nasza ukochana branża wygenerowała w ostatnim miesiącu w USA sprzedaż na poziomie 844,5 miliona dolarów. W dodatku amerykańskich.

Taki błyskotliwy wstęp nie może się jednak zmarnować, dlatego pora dokonać pewnej aktualizacji. „Czesi, Rosjanie i Ukraińcy robią całkiem niezłe przygodówki. Czy kiedyś światło dzienne ujrzy równie dobra gra adventure autorstwa Polaków?” O, teraz jest dobrze.

Wiedziałem, że ta ręka musi gdzieś leżeć!

Dobrze, acz kontrowersyjnie. Szanowni czytelnicy zapewne zaraz zwrócą uwagę niedouczonemu recenzentowi, że przecież studio Detalion wydało jakiś czas temu dwie całkiem udane części gry Schizm albo że swego czasu wszyscy między Odrą a Wisła zagrywali się w Teenagenta czy innego Księcia i tchórza. I to rzeczywiście prawda. Problem w tym, że Schizmy nie były przygodówkami, tylko w przeważającej części grami logicznymi, oraz w tym, że wyżej wymienione tytuły autorstwa Metropolis wydane zostały co najmniej dziesięć lat temu i niewielu dzisiaj o nich pamięta. Tak naprawdę polskich przygodówek od wielu wielu lat zwyczajnie nie ma. W obliczu takiej posuchy, ostatnią nadzieją rodzimych graczy wydaje się być Art of Murder. Oto więcej szczegółów na temat tej produkcji.

„Jak miło, że FBI poszło z duchem czasu”

Na początek kilka słów o fabule. Gracz odnajduje się w ciele Nicole Bonnet – młodej agentki FBI. W ramach swojego pierwszego zadania bohaterka musi znaleźć seryjnego mordercę działającego na ulicach Nowego Jorku. Po prawdzie wcale nie ma na to ochoty, znacznie chętniej zajęłaby się bowiem szukaniem zabójcy swojego współpracownika Jamesa Scotta, ale to jest Federalne Biuro Śledcze, a nie Koncert Życzeń. Rozpoczyna się podróż, w trakcie której Nicole przemierzy nie tylko rodzimy Nowy Jork, ale także zawita do peruwiańskiego Cuzco, a nawet znajdzie się w samym sercu Andów. Smakowicie?

Jak najbardziej. Muszę przyznać, że fabuła AoM miło mnie zaskoczyła. Może i jest banalna, może i jest płytka, może jest nawet pusta, ale nie da się jej odebrać tego, że jest przyjemna i logiczna, a przecież to wystarczy, żeby się dobrze bawić. Co ciekawe, Art of Murder jest jedną z niewielu pozycji obecnych na rynku, których zakończenie jest całkowicie sensowne i rozstrzygające. Po obcowaniu w ostatnich tygodniach z tytułami, które nie wyjaśniają nic albo co gorsza jeszcze bardziej w końcówce przedstawianą historię komplikują, najnowsze dzieło polskiego studia City podziałało na mnie jak balsam, potrzebny mojej skołatanej psychice. Scenarzyści AoM przywrócili mi wiarę w ludzi – można jak się chce.

„Czuć tu jeszcze zapach krwi”

Czy agentka piła w pracy?

Art of Murder: Sztuka zbrodni jest grą łatwą, momentami wręcz banalną. Przez większą część gry użytkownik jest prowadzony jak za rączkę, a w sytuacjach „kryzysowych” rozwiązanie problemu znajduje się w lokacji obok. Osobiście bardzo ubolewam nad tego typu uproszczeniami. Ja wiem, że współczesne gry przygodowe nie mogą być zbyt trudne dla masowego odbiorcy, zawsze jednak będę stał na straży przekonania, że to gracz powinien wznosić się na intelektualne wyżyny, żeby dorównać produktowi, a nie odwrotnie. W AoM wznosić się nie ma na co.

Można się za to porządnie zdenerwować. Raz. Jakie to szczęście, że nie częściej. W ramach podwyższania poziomu tytułu, w produkcji City zastosowano zagadkę polegającą na przesuwaniu krzesła z punktu A do punktu B po równej wielkości kwadratach – szanowni czytelnicy, którzy grali kiedykolwiek w Heroesy albo inną strategię turową, będą wiedzieli, o co chodzi. Jeżeli krzesło trzykrotnie znajdzie się na polu, które zaskrzypi, to zabawę trzeba zaczynać od początku. Droga do sukcesu jest tylko jedna i może być on okupiony wyłącznie metodą prób i błędów. Wygląda to mniej więcej tak. Nicole ginie, Nicole ginie, Nicole ginie, Nicole ginie, w umyśle gracza jawi się już prawie cała droga, już użytkownik wita się z gąską, tylko jeszcze kilka pól, Nicole ginie, Nicole ginie, jest. Naprawdę nie wiem, które zaćmienie spowodowało umieszczenie tego typu idiotyzmu w przygodówce, wiem jednak, że w kilka minut zginąłem więcej razy, niż to miało miejsce we wszystkich ogrywanych przeze mnie cRPGach w tym roku. Klapa.

Na pochwałę zasługuje za to mechanizm upraszczający kwestię zbierania przedmiotów. Chociaż recenzowana przygodówka obdarzona została interfejsem typu point and click, nie występuje w niej konieczność drobiazgowego przetrząsania każdej lokacji w poszukiwaniu czegoś, co da się wziąć, miejsca aktywne zostały bowiem na planszy wyraźnie wydzielone. W praktyce oznacza to to, że jeśli kursor myszy zmienia się w strzałkę, to po kliknięciu w tym miejscu na ekranie pojawi się zbliżenie danej części lokacji. Chyba nie muszę nikogo przekonywać, że znacznie łatwiej odnaleźć szukany przedmiot, kiedy zajmuje on pół ekranu. Tego typu rozwiązanie zastosowano już w kilku przygodówkach i za każdym razem sprawdza się świetnie. Koniec z polowaniami, zagrożony gatunek pikseli uratowany, hurra!

Art of Murder: Sztuka zbrodni jest grą liniową. Nie byłoby w tym oczywiście nic złego, praktycznie rzecz biorąc taki przecież urok gatunku, jednak mechanizmy zastosowane w testowanym produkcie sprawiają, że grę tę z powodzeniem można nazwać denerwująco liniową. Już wyjaśniam o co chodzi. Standardowo (czytaj: w tytułach niedenerwująco liniowych) wystarczy jednokrotne przetrząśnięcie jakiejś lokacji. W trakcie tego procesu użytkownik „zachomikowuje” wszystkie przedmioty, które tylko da się wziąć i więcej do tego w danym pomieszczeniu nie wraca. AoM jest inna. Kiedy wraz z Nicole gracz próbuje zabrać jakiś przedmiot, bohaterka strofuje go, że na razie on jej się do niczego nie przyda. W sumie może i ma rację, jednak zazwyczaj trudno jest domyślić się, czy już stosowna pora nastała, czy też jeszcze należy coś wcześniej zrobić. W efekcie pojawia się konieczność częstego przetrząsania tych samych lokacji, co zabiera niepotrzebny czas i obniża przyjemność wynikającą z grania.

„Pomilczymy sobie uprzejmie”

Czas potrzebny na całkowite przejście produktu to mniej niż 10 godzin. Nie jest to jakaś wielkość porażająca, odnoszę jednak wrażenie, że w przypadku tego tytułu w zupełności ona wystarczy. Na szczęście udało się uniknąć tak popularnego wśród producentów przygodówek sztucznego wydłużania gry i za to należy City pochwalić.

Czerwony Baron powraca!

Natomiast za polską wersję już nie. Ogromną ignorancją ze strony rodzimych twórców produktu jest wypuszczenie na rynek gry komputerowej w angielskiej wersji językowej z polskimi napisami. Ja rozumiem, że rachunek ekonomiczny nie pozwala na nagrywanie dubbingu do wszystkich gier przygodowych wydawanych w tym kraju. Ale elementarna przyzwoitość nakazuje zatrudnić pięciu chłopa i dwie babki, bo gdzieś tyle osób wypowiada się w Art of Murder, i kazać im czytać w polskiej produkcji kwestie po polsku. Totalna klapa. Pomijam już fakt, że kwestie czytane przez angielskojęzycznych lektorów są dużo lepsze, żywsze i frywolniejsze od polskich suchych napisów pojawiających się u dołu ekranu.

Pod względem graficznym najnowsze dzieło City wypada natomiast całkiem nieźle. Lokacje są bardzo ładne, choć momentami zbyt statyczne. Problemem jest natomiast to, że gra nie została zoptymalizowana jak należy, przez co nawet na lepszych komputerach jest w stanie momentami trochę się ciąć. A może to znak czasu i pora pomyśleć o nowym sprzęcie?

Muzycznie także jest całkiem przyzwoicie. Ścieżka dźwiękowa do AoM spełnia swoje podstawowe zadanie, mianowicie tworzy nastrój i pasuje do lokacji, w której wybrzmiewa. Próżno w grze co prawda szukać jakichś zapadających w pamięć melodii w rodzaju motywu irlandzkiego z Atlantis II, muzyki przewodniej z Syberii czy całej ścieżki dźwiękowej z Sama i Maxa, ale i tak jest nieźle.

Nastał czas na podsumowanie. Art of Murder: Sztuka zbrodni jest całkiem niezłą polską grą przygodową. Niestety obok mocnych stron tego tytułu takich, jak fabuła, grafika, muzyka i przyjemny interfejs, produkt ten ma też wady w rodzaju zbyt łatwych zagadek, męczącej liniowości i skandalicznej angielsko-polskiej wersji językowej. Myślę, że AoM można z powodzeniem polecić wszystkim tym, którzy nie oczekują od adventure jakichś przesadnych wyzwań intelektualnych i chcą jedynie mile spędzić dwa lub trzy wieczory.

Mam szczerą nadzieję, że zapowiadane na listopad Chronicles of Mystery: Rytuał skorpiona pokażą, że twórcy wyciągnęli wnioski z błędów popełnionych w Sztuce zbrodni i że polska szkoła „przygodówkotworzenia” pokaże wreszcie na co ją stać. Na przykład na nagranie dubbingu – bardzo proszę.

Wszystkiemu jest winny CD Projekt Red. Gdyby nie Wiedźmin, mógłbym tę recenzję zacząć od tekstu w rodzaju „Czesi, Rosjanie i Ukraińcy robią znakomite gry komputerowe. Czy kiedyś światło dzienne ujrzy równie dobra produkcja autorstwa Polaków?”. A tak wciskać szanownym czytelnikom kitu zwyczajnie nie wypada.

Plusy

Minusy

[Głosów:0    Średnia:0/5]

2 KOMENTARZE

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here