Co jakiś czas, niczym Steven Spielberg w The Dig, w grach komputerowych pojawia się osoba „spoza”, która zamierza „pomagać” w tworzeniu gry. Oczywiście, taka pomoc jest jak najbardziej wskazana, jeśli chodzi o fabułę w przypadku scenarzysty czy pisarza (tak jak w Clive Barker’s Jericho). Bardzo lubimy też profesjonalnych aktorów (taki np. Michael Madsen czy Samuel L. Jackson w GTA), którzy znają się na rzeczy i potrafią tchnąć ducha w polygonalną postać, jak nikt inny. Podobają nam się rysownicy komiksów, tacy jak Benoit Sokal, którzy swoje piękne grafiki przelewają na cyfrowe płótno. Słowem – jeśli ktoś się zabiera za robotę, na której się zna, wynik zwykle jest świetny, a gra staje się wyjątkowa.
Czasami udział „gwiazdy”, a przynajmniej jego część, to kwestia tylko i wyłącznie marketingu. Wspomniany Aykroyd zamierza wziąć udział w wyczerpujących sesjach motion capturingu, aby jego postać odwzorowana w grze (w tym przypadku dr Raymond Stantz) poruszał się dokładnie tak, jak oryginalna postać filmowa. Z całym szacunkiem dla Ghostbustersów, którzy bardzo mnie bawili, kiedy miałem 10 lat, ale chyba tylko najzagorzalsi fani filmu byliby w stanie odróżnić motion capture Aykroyda od motion capture pana X. A najlepiej byłoby zrobić animacje ręcznie, bo one zwykle wyglądają dużo fajniej. Wspomniana sesja jest więc prawdopodobnie w 95% zagrywką marketingową i zresztą też nic w tym złego. Lubimy myśleć, że gra, na którą wydamy pewnie parę stówek jest przynajmniej częściowo ochrzczona i pobłogosławiona przez oryginalnych twórców.
Nie sądzę, żeby taki Spielberg, Aykroyd czy Jackson był na tyle nierozsądny, żeby mieszać się do spraw, na których się nie zna – takich jak tworzenie gier. Ale ja często, kiedy tylko słyszę informację w takim stylu (że przy tworzeniu takiej a takiej gry pomagać będzie taka a taka gwiazda Hollywoodu), od razu sobie wyobrażam, jak ta zacna i poczciwa osoba stara się pomóc jeszcze przy czym innym, a nie tylko machaniu rękami w dziwacznym kombinezonie, obwieszonym piłeczkami pingpongowymi. Nie ze złej woli, chęci popisania się, czy pychy. Po prostu – skoro będę występował w grze, to może coś producentom pomogę.
Specyfika tworzenia gier (a także grania w nie) może być dla kogoś „z zewnątrz” bardzo zabawna. Jeśli taki Dan Aykroyd nigdy nie grał w gry wideo (co jest bardzo prawdopodobne, zważając na jego wiek), może próbować dać programistom kilka dobrych rad. A może niech nasza główna postać tu pohuśta się na linie, a tutaj może zamiast brązowej ściany zróbmy zieloną? A może na przykład niech wyskoczy zza rogu setka małych slajmerów? I po co tutaj stoją te bezimienne skrzynki?
Jakże zdziwi się nasza gwiazda, kiedy usłyszy na przykład, że robimy grę FPS, a w takich grach nigdy nie widać rąk postaci (wiem, z wyjątkiem Trespassera), w związku z czym wspinanie się po linie i huśtanie raczej nie wchodzi w grę? Albo że pamięć na tekstury jest już zajęta w stu procentach i nie można dorobić dodatkowo zielonej? Albo że tyle obiektów jednocześnie na ekranie to śmierć dla procesora graficznego. I że jeszcze nigdy nie powstała gra, w której po korytarzach nie byłyby porozstawiane „zapychające miejsce” skrzynki, więc i ta nie będzie robiła rewolucji? Kiedy zastanowić się przez chwilę nad ograniczeniami, występującymi w naszym „growym świecie”, dla człowieka z zewnątrz mogą się one wydać zabawne.
Taki Mark Hamill, niesamowity pilot-geniusz Christopher Blair w Wing Commanderze, otwarcie się przyznawał, że próbował grać w WC tylko raz, otworzył przepustnicę na maksa i rozbił się o beczki na pokładzie startowym lotniskowca. Zebrani dziennikarze ponoć bardzo się śmiali i tym samym wyleczyli ex-Luka Skywalkera z publicznych pokazów swoich umiejętności w grach. Cóż, zdarza się. I oczywiście, niech gwiazdy i gwiazdorzy jak najbardziej pomagają nam w czynieniu gier lepszymi. Ale ja ciągle będę sobie wyobrażał te wybałuszone gały, kiedy ktoś się dowiaduje, że postać może nosić z sobą 10 ton sprzętu (pozdro Jolo), ale nie może przeskoczyć tego niskiego ogrodzenia. Bo nie.
Nieraz widziałem na necie takie ciekawe teksty na temat czego to można dowiedzieć się z filmów. Wypisywano tam, że jak w filmie występują najemnicy, to na pewno są to Niemcy o imionach Hans i Gunther. Albo jak człowiek zaczyna tańczyć na ulicy, to za chwilę naśladują go ludzie wszelkiej maści zawodów i po chwili tańczy pół dzielnicy. Do czego zmierzam. Chciałbym zaproponować stworzenie takiego FAQ o tym, czego mogę dowiedzieć się z gier komputerowych. Mogłoby wyjść z tego coś naprawdę zabawnego. Przykład z 10 tonami i małym płotkiem jest ekstra. Przy okazji pozdrowienia dla wielbicieli Call of Duty.
no eee yyyy to czym trzymamy broń w tej reszcie FPS? Tyle razy już wspominało się o PR i marketingu na V, że po prostu niezwykle trudne jest nie zwrócenie uwagi na prosty fakt iż jest to właśnie zagrywka w tym stylu. Gdyby nie udało im się pozyskać już dawno wyblakłej gwiazdy a np jakiegoś aktora trzecio planowego też by się tym chwalili. To działa jak napis na plakacie: „dziś aktorzy star wars podpisują książkę”, owszem grali pilotów mających mniej szczęścia w ataku na gwiazdę śmierci. To jednak zawsze działa, zawsze zostawia jakąś kasę w kieszeni, zawsze.
No czym? IMHO ona zawsze lewituje dzięki jakiemuś silnemu zaklęciu 😉
Cos Ty Mal, w jakiego Ty FPS-a ostatnio grales? Przy przeladowaniu oraz majac mniejsze handguny, zawsze widac dlonie bohatera 😛