Nie raz i nie dwa w moich felietonach zachwycałem się dziełem Ion Storm. Na fali tych emocji jak doskonale wiecie spróbowałem drugiej części tej fantastycznej gry i okazała się ona w pierwszym kontakcie rozczarowaniem. Uproszczenia, brak oryginalnego klimatu etc. Upór i zapewnienia Coppertopa, że nie będę żałował kazały mi brnąć jednak dalej. I im bardziej zanurzałem się w ten tytuł tym szerzej otwierały się ze zdziwienia moje oczy.

Na początku uprzedzę jednak fakty. Nie – absolutnie nie mam zamiaru twierdzić, że druga odsłona Deus Ex jest pozycją kultową. Do pierwowzoru wciąż brakuje jej sporo, jednak czystą niesprawiedliwością byłoby twierdzenie, że jest grą słabą! Dlaczego? Bo to naprawdę solidna pozycja, która jeśli odrzucić porównania z pierwowzorem doskonale broni się sama, a co więcej potrafi zaskoczyć.

Tytuł ten wart jest jednak uwagi jeszcze z jednego powodu. Jak mało która gra Deus Ex – Invisible War nabiera smaku dopiero po kilku(nastu) godzinach grania. Większość produkcji przyzwyczaiła nas do tego, że o ile na początku designerzy robią wszystko, aby przekonać nas do swojego produktu dopieszczając każdy najdrobniejszy detal, o tyle im dalej w las tym coraz bardziej wieje prowizorką i banałem (vide ostatnia misja w Far Cry). Deus Ex 2 pod tym względem jest idealnym przeciwieństwem. O ile początkowa wizja zaserwowana mi przez ludzi z Ion Storm nijak nie pasowała do tego co znałem z pierwszej odsłony przygód Paula i JC Dentonów, o tyle z każdym następnym etapem i lokacją gra klimatem, fabułą i duchem przybliżała się do pierwowzoru. Ukoronowaniem tego jest ostatni poziom, w którym ponownie trafiamy na doskonale znaną nam Liberty Island gdzie w pierwszej części mieściła się siedziba UNATCO. Co więcej, znów musimy przekradać się w mroku za licznymi strażnikami niczym na samym początku Deus Ex 1!

Druga część jest doskonałym przykładem na to, że nie należy skreślać gry tylko dlatego, że nie odpowiada naszym wyobrażeniom na jej temat. Tym bardziej jeśli za kontynuację odpowiedzialni są ci sami ludzie co za oryginał. Przecież skoro ich dzieło potrafiło nas ująć za pierwszym razem należy się im kredyt zaufania. Nie twierdzę, że taka prawidłowość jak przy Invisible War występuje zawsze – ba! powiem więcej, zdarza się to niezwykle rzadko jednak jak dowodzi opisywany przeze mnie przykład czasem warto zaryzykować.

Jeśli na samym początku zabawy ktoś zapytałby mnie czy warto zagrać w kontynuację genialnego dzieła Ion Storm prawdopodobnie bez wahania odradziłbym mu uważając to za stratę czasu. Dziś, po skończeniu zabawy w Invisible War z pełną odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że nie żałuję tych nieco ponad 30h poświęconych tej grze. I choć bez wątpienia nie jest to taki majstersztyk jakim był oryginalny Deus każdy, kto choć trochę pokochał jego klimat powinien spróbować zagrać w dwójkę – wbrew początkowemu zniesmaczeniu cukierkowo-błyszczącą wersją rzeczywistości. Jeśli tylko przetrwacie wizytę w Seattle i Kairze gra odwdzięczy się wam całkiem niezłą wizją świata (zdecydowanie mroczniejszą niż na początku zabawy) gdzie nic nie jest takie jakim początkowo się wydaje. Nie ominie was też spotkanie ze starymi dobrymi przyjaciółmi i wrogami, którzy wciąż toczą cichą walkę o panowanie nad światem.

A wy, znacie może jeszcze jakieś tytuły, które nabierają charakteru dopiero po pewnym czasie? Niedocenione, pomijane czy wręcz uważane za słabe przez to, że nie potrafiły dostatecznie szybko przekonać do siebie graczy?

[Głosów:0    Średnia:0/5]

5 KOMENTARZE

  1. ja jakies 2 lata temu takze zagralem w de2 z nastawieniem – bo przeciez ‚wszyscy’ tak pisali – ze to gniot. a pozytywnie sie rozczarowalem 😉 nie jest to 1-ka ale gra jest po prostu dobra.

  2. Jakis czas temu probowalem, tuz po ukonczeniu pierwszej czesci Deus Exa, zagrac w Invisible War i to byl zbyt duzy szok. Slyszalem ze jest niezla, ze ma pare mocnych moentow w fabule, ale jakos narazie kompletnie nie mam ochoty tego sprawdzac. Podobnie z Project Snowblind, ktory tez jest niby jakims duchowym spadkobierca DE. A czy znam jakies gry, kotre dopiero po pewnym czasie zyskuja? Hmm, ciezko powiedziec. Czesto i gesto ma to miejsce z muzyka, ze dopiero za ktoryms razem dostrzega sie jej piekno. Ale wracajc do gier, to napewno pare takich tytulow sie znajdzie (np. Seven Kingdoms), ale generalnie gdy gra od poczatku wydaje sie byc slaba, to raczej nie katuje sie i nie przechodze jej do konca.

    • Podobnie z Project Snowblind, ktory tez jest niby jakims duchowym spadkobierca DE.

      To jest nieco naciągane. Sam sięgnąłem po Snowblind po przeczytaniu paru tekstów ale okazał się niczym innym jak zwykłym shooterem z dodatkowymi „mocami” (chyba jest ich z 5) i tyle. No oczywiście jest cybrepunkowy setting ale to chyba mało. Żadnego elementu RPG (bo jak dla mnie to, że możemy mieć parę granatów, tarczę i roboty pająki a raz za jakiś czas dostajemy nową moc to mało jak na RPG :P), ale za to dość przyjemny shooter, choć nie z najwyższej półki. Ogólnie gra niezła ale w sumie nie bardzo wiadomo dla kogo. Fani DX będą się zawiedzeni brakiem RPG a szukający shootera znajdą wiele innych, znacznie ciekawszych pozycji. A co do DX 2. Został dołączony do pewnego czasopisma więc może czas sobie odświerzyć pamięć. . .

  3. mnie zupełnie odrzuciło demo, jeśli nie jest tak źle jak to w demie wida,ć to może jednak warto zakupić makulaturę dla tej gry 🙂

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here