Popularne „ikspeki” zbieramy na kilkanaście sposobów, lecz najciekawszym, choć nieco mało rozwiniętym, jest mini-gra, której celem jest podbicie wszystkich regionów na mapie. Wraz ze zwycięstwem przybywa nam pieniędzy, które możemy wykorzystać w następnych etapach trybu Podboju. W każdej przejętej strefie, zyskujemy jakiś bonus, który pomaga nam podczas rozgrywki fabularnej (zwykle jest to zwiększona siła ognia, szybsze leczenie czy zwiększona odporność). Warto jednak wspomnieć, że tryb Conquest jest bardzo prosty, a ukończenie wszystkich mini-gierek nie ma większego wpływu na poziom doświadczenia naszej postaci. Równie dobrze możemy uzyskać maksymalny poziom, nie bawiąc się w podbój Pandory, bo w grze awansujemy bardzo szybko.
Spis treści
Avatar, czyli tam i z powrotem
Do filmu wciąż daleko
Misje, które stawiają przed nami autorzy gry, to żałosna próba zrobienia z Avatar czegoś ambitniejszego, by gracz miał wrażenie, że wszystko, co robi jest ważne. Figa z makiem jakbym to powiedział mój czteroletni bratanek. 90% zadań opiera się na najbardziej irytującym schemacie, który doprowadza wszystkich graczy do szewskiej pasji: idź tam, zrób to, wróć do mnie, a ja cię znowu tam wyślę. Nie wiem czy na Pandorze nie ma niczego innego do roboty, niż gnanie na drugi koniec mapy, by tam włączyć dwa (słownie DWA) urządzenia znajdujące się przy bazie, a potem powrót do zleceniodawcy, by ten nas wysłał na skraj lokacji po trzy roślinki. Śmieszniejsze jest to, że za takie bzdurne zadania dostajemy sporo punktów doświadczenia, dzięki czemu szybko stajemy się potężnym bohaterem. Sprawa jest jeszcze bardziej ułatwiona, gdy usiądziemy za sterami jakiegokolwiek pojazdu. Jeżeli oglądaliście film to wiecie, że Na’vi dosiadają zwierząt przypominających konie, a także olbrzymich „ptaków”. Ludzie mają do dyspozycji pojazdy lądowe albo samoloty bojowe. Nie inaczej jest w grze. I o ile wierzchowce/jeepy jeszcze wymagają od nas walki z przeciwnikami, przez co czas przejazdu na koniec mapy i z powrotem się wydłuża, o tyle zdobycie latającej bestii pozwala go znacznie skrócić, głównie przez to, że potyczek powietrznych jest tutaj jak na lekarstwo.
Coś tam w lesie stuknęło…
Miałem cichą nadzieję, że chociaż graficznie Avatar dorówna swojemu kinowemu odpowiednikowi. Flora i fauna przedstawiona w filmie była niezwykła, a przy tym niebezpiecznie interesująca. Nie mogłem się doczekać, aż sam przemierzę tą niezwykłą dżunglę, która zachwyciła mnie podczas seansu kinowego. Patrząc na ocenę końcową, nie trudno domyślić się, że i tutaj czekało mnie rozczarowanie.
Multi
Przede wszystkim należy zapomnieć o możliwości samodzielnego zwiedzania lasów Pandory. Ubisoft Montreal nałożyło na grę bardzo sztywne ramy, przez co penetrowanie gęstwiny pozostaje dla gracza li tylko marzeniem. Te kilka momentów, gdy liany trzaskają naszego bohatera po ciele, można policzyć na palcach jednej dłoni pilarza. Najbardziej jednak rozczarował mnie całkowity brak misji w nocy. To właśnie w tej porze dnia Pandora wyglądała, przynajmniej według mnie, najciekawiej. Barwy zielonkawo-niebieskie nabierały całkowicie innych odcieni, a każda roślina ukazywała swoje drugie, niemniej niebezpieczne oblicze.
Wykorzystanie w Avatar: The Game zmodyfikowanego silnika z Far Cry 2 daje złudzenie, że natura żyje swoim własnym życiem. Jest to bodajże najbardziej dopracowane miejsce w oprawie wizualnej egranizacji. Na każdym kroku czuć brutalność flory i fauny, która czyha na nasze potknięcie. Człowiek jest postrzegany jako element chaosu, którego należy czym prędzej wyeliminować. Całkowicie inaczej jest, gdy wejdziemy w skórę Na’vi. Dżungla staje się bardziej przystępnym miejscem i czujemy się w niej niemalże jak w domu.
Odgłosy dżungli
Egranizacja próbuje nadrabiać ubytki punktowe oprawą audio, ale i tutaj Ubisoft się nie popisał. Owszem mamy świetne odgłosy puszczy, które w połączeniu z obrazem robią piorunujący efekt. Jednak po dłuższej rozgrywce, gdy gracz ma już serdecznie dosyć dalszego podboju Pandory, stają się bardzo uciążliwe i zamiast budować nastrój – psują go. Trochę lepiej jest z muzyką, ale tylko dlatego, że leci w tle, więc nie przeszkadzała podczas grania.
Boże – widzisz i nie grzmisz?
Komputerowa wersja Avatara jest jednym z najwięszkych rozczarowań 2009 roku. Więcej – nie rozczarowaniem, a całkowitą porażką. Poza jednym, jedynym elementem gra niczym mnie nie zainteresowała. Słabi lektorzy, ograniczenia na mapach, wtórność misji, absurdalny system awansów – to wystarczający powód, by Avatar: The Game dostał ocenę 1/10, lecz ostatecznie zdecydowałem się dać jej 4/10. Do najniższej oceny doliczyłem jeden punkt za idealne wykorzystanie silnika drugiego Far Cry przy tworzeniu życia na Pandorze, a dwa punkty dodałem za encyklopedię, dzięki której można poznać wiele, nieujawnionych w filmie faktów o planecie. W żadnym wypadku nie zmienia to faktu, że nie polecam zakupu gry, nawet w promocyjnej cenie. Znacznie lepiej wydać te pieniądze na wizyt w kinie.
Puszka Pandory, jak podaje polska Wikipedia, to symbol nieszczęść, czegoś, co wywołuje mnóstwo nieprzewidzianych trudności, źródło niekończących się smutków i kłopotów. Słowa te idealnie obrazują, z czym ma do czynienia gracz, który zdecydował się na zakup pecetowej wersji gry Avatar.
Gra ładna ale nic wielkiego, szkoda. . . Potencjał był ogromny.
Czyli dokladnie tak samo jak film.
A czego się spodziewałeś @pisu po filmie? Obrazu życia który zmieni Twój światopogląd i nie da Ci spać?
Chyba mnie nie zrozumiales. Powininem byl zacytowac tylko fragment
Idac na avatara spodziewalem sie dokladnie tego, co dostalem. I nie rozumiem tylko co ludzie w tym filmie widza, ze stal sie dla nich przedmiotem kultu ich nowej religii. (<= hiperbola)
chyba faktycznie nie zrozumiałem – niewyspany byłem 🙂
Bardzo podoba mi sie sprawiedliwa ocena tej gry,chociaz ja bym dal jeszcze mniej,po tym jaki wylew’kwasów’,ochów i zachwytów plynal niczym wodospad przed premiera tego (s)hitu. . . A wrazenia z filmu. . . :Film,tak jak i gra -hardcore. . . . myslalem,ze nie wytrzymam tych 3 godzin. . . -tak mi sie siku chcialo ;)No i to reklamowane 3D! – napisy przepieknie w nim wygladaja. . . i jeszcze jedno smutne wrazenie:pierwszy raz idac na film z pelna swiadomoscia (jego tresci:)poczulem,ze kino uwstecznia a nie rozwija.
Też tego nie rozumiem. Ani mnie efekty 3d nie wgniotły w glebę ani fabuła filmu, którą zresztą nieźle ktoś w necie podsumował zamieniając kilka słów w scenariuszu Pocahontas. Najwyraźniej marketing szeptany i ten zwykły czynią cuda.
Avatar po prostu jest bardzo ładny. To nie miał być głęboki film, tylko lekki, kolorowy relaksujący obraz. Nie rozumiem, dlaczego niektórzy oczekiwali jakiegoś kinowego katharsis. . .
na Avatara wziąłem siostrzenicę i siostrzeńca (i żona doczłapała!) lat 12 i 11 obydwa dzieciaki siedziały w kinie z rozdziawionymi ryłkami jak ja kiedyś oglądając Gwiezdne Wojny i myślę, że po latach będą AVA wspominać podobnie jak ja SW. To się właśnie liczy jak mówi twilitekid jak ktoś oczekiwał Bóg wie czego niech sobie idzie na DVD wypożyczyć jakąś pożywkę intelektualną dla muuuzgu 😉 Avatar się OGLĄDA i tyle.
😀 phi!!!to już w latach 50-60 takie obrazy mieli i to bez okurarów:)
No i co z tego, że mieli? : )
No mieli. . . i sie nie chwalili:)
Pandora – czad!Avatar – nic szczególnego.
Jeżeli spodziewacie się poważnego i głębokiego kina po filmie Jamesa Camerona, który nigdy takowego nie nakręcił i zachciewa się wam intelektualnego onanizmu to proponuje oglądnięcie „Nakarmić Kruki” Carlosa Saury. Gwarantuje, że po 15 minutach będziecie pisać marsze chwalebne na temat tego „płytkiego” Avatara. 🙂
ot tu sie nie zgodze!:)-‚The Abyss’ -czyz nie brzmi(i nie bylo) gleboko? 🙂