Każdy lub prawie każdy gracz w pewnym momencie swego życia marzy, żeby żyć z grania. Bawić się i jeszcze na tym zarabiać? Toż to wymarzona robota. Co więcej, łatwa i przyjemna! Właściwie nic nie trzeba zmieniać w swoim życiu. Tylko grać, na końcu skrobnąć jakiś tekst i już można liczyć na koncie rosnące zera. Taka jest wizja przeciętnego nastolatka.

A co jeśli redaktor zamiast kolejnego hitu dostanie tytuł klasy B, C lub jeszcze odleglejszych literek alfabetu? Tego nastolatek nie wie, bo przecież gra tylko w gry ściśle wyselekcjonowane, które mu się podobają. Wracając do pytania, co robi redaktor? Wrzuca płytę do napędu i pracuje dalej. I wierzcie, że w tym momencie ta robota nie ma nic wspólnego z takimi określeniami jak „super” czy „wymarzony”. Wydawałoby się, że sprawa jest prosta. Już po godzinie zabawy widać, że tytuł jest do bani. Problem w tym, że o ile gracz może w tym momencie wyłączyć komputer, zakląć pod nosem wspominając wyrzucone w błoto pieniądze redaktor musi grać dalej. No chyba, że chciałby napisać najkrótszą recenzję świata:

Jest cholernie daleko od OK.
KONIEC
”.

Brniemy przez kolejne, beznadziejnie zaprojektowane poziomy, męczymy się z bugami, niedoróbkami, staczamy nierówne walki ze źle zbalansowanymi przeciwnikami. I cały czas musimy zwalczać naturalny odruch nakazujący nam wyjęcie płyty z napędu i wywalenie jej przez okno. Kiedy już przebrniemy przez owe „arcydzieło” przychodzi moment kiedy te skumulowane negatywne emocje i wrażenia trzeba przelać na wirtualny papier. O ile w przypadku gier dobrych nie ma z tym problemu, tekst pisze się sam, dając jego autorowi sporo satysfakcji, o tyle w przypadku gier pokroju Seven Kingdoms (jedna z większych porażek jakie przyszło mi recenzować) trudno nawet sklecić składny tekst. Bo przecież cały jego sens można by zawrzeć w stwierdzeniu – „Tytuł jest do bani, nie kupujcie!!”. Obowiązek recenzencki nakazuje jednak spojrzeć pod różnym kątem, dokonać kompleksowej oceny, doszukiwać się dobrych stron, które przecież taka gra również może posiadać. I kiedy już przebrniemy przez te wszystkie trudności, napiszemy tekstac, który wreszcie wyląduje na stronie ku naszej bezgranicznej uciesze i tak usłyszymy, że ocena jest zła, bo któremuś z czytelników gra się podobała. Czy bycie redaktorem piszącym o grach wciąż wydaje się takie fajne? Niezupełnie…

Zdecydowanie więcej satysfakcji i przyjemności daje pisanie o grach dobrych. Jednak nawet tutaj nie zawsze wszystko wygląda tak różowo jakby się niektórym wydawało. Bo choć gra świetna, czasem najzwyczajniej w świecie brakuje czasu na rozsmakowanie się w jej detalach i smaczkach, które tak bardzo wszyscy lubimy po zakończeniu kampanii. Bo jak tu rozbijać się po LC kiedy z biurka spogląda na nas złowrogo sporych rozmiarów sterta gier do zrecenzowania? Nawet świetny tytuł potrafi zmęczyć kiedy gra się w niego pod presją czasu.

Oczywiście daleki jestem od stwierdzenia, że to praca niewdzięczna. Nic z tych rzeczy. Wręcz przeciwnie. Kocham ją i choć czasem porządnie daje mi w kość wciąż sprawia mi ona masę satysfakcji. Trzeba jednak mieć świadomość, że „zabawa” w redaktora to często zarwane nocki, hektolitry wypitej kawy (lub mocnej herbaty), przekrwione oczy od siedzenia przed monitorem czy telewizorem. Nie wspominając o ryzyku uzależnienia oraz kompletnego zepsucia umysłu ciągłym obcowaniem z tak deprawującymi produktami jakimi są gry komputerowe!

Dlatego drogi czytelniku, choć takie twoje święte prawo, kiedy następnym razem będziesz miał ochotę zmieszać z błotem któregoś z redaktorów bo niepodobna ci się ocena, którą wystawił, wspomnij ten tekst i pomyśl ile beznadziejnych leveli musiał przejść, ile zbugowanych postaci pokonać, ile czasu zmarnować aby ustrzec cię przed kupnem przysłowiowego gniota. Czy wciąż chcesz wytykać mu stronniczość, przekupstwo, brak obiektywizmu, profesjonalizmu i Bóg jeden wie co jeszcze?

[Głosów:0    Średnia:0/5]

14 KOMENTARZE

  1. ej ale mi jak sie chce kogos z blotem zmieszac to z reguly za to ze wystawil za dobra ocene a nie za slaba ;p (wyjatkiem na v. ktory moge soie przypomniec byl chyba jedynie perseus mandate)a tak wogole to nie narzekaj, bo jak sam piszesz na tym polu mozesz zaszalec recenzujac tytuly klasy b,c i innych odleglejszch literek alfabetu ;))))

    • Ja powiem krótko – nigdy nie zarabiaj tym co jest Twoja pasją.

      O, o, o i tu masz całkowitą rację. Do momentu, gdy ilość twojego wolnego czasu, który możesz poświęcić na pielęgnowanie swojej pasji, będzie wynosić nieco więcej niż 10 min na dobę. Potem to albo rybki, albo akwarium. Albo zaczniesz zarabiać na swojej pasji (niekoniecznie kokosy) i będziesz się nią cieszyć 8h na dobę, albo będziesz musiał ją całkowicie porzucić i do końca życia pluć sobie z tego powodu w brodę. Zaufaj mi, jestem tego żywym przykładem – warto.

  2. Ja uwielbiam pisać o gniotach komputerowych i filmowych, gry dobre natomiast to rzecz przyjemna, aczkolwiek mniej porywająca mnie recenzencko.

  3. Wiem o czym mówisz, kiedyś dostałem do recenzji grę niekoniecznie złą, ale kompletnie nie w moim klimacie – menadżer wyścigów kolarskich. Dobrze, że instrukcja obsługi była rozległa, wyszedłem z tego raczej obronną ręką a i sama gra nieco się spodobała. W każdym razie nigdy do niej nie wróciłem:). Najlepszą gierką jaką dostałem do recenzji było Call of Juarez:)

  4. Nie wiem jak inni, ale lubię przeczytać recenzje z ocenami 1 lub 2. Często autorzy pozwalają sobie wtedy na wesołą twórczość, naprawdę czasami się uśmiałem o jakimś gniocie który miał być wielkim przełomem. Ogólnie rzecz biorąc to obojętnie co weźmiemy – muzykę, filmy,teatr, anime , gry komputerowe i co tam jeszcze chciałoby się wymienić zasada jest jedna. Choć gry są bardziej problematyczne ze względu na czas który im poświęcamy. Siłą rzeczy jest on najbardziej wydłużony, stąd więc bierze się większa niechęć do fachu recenzenta. Na początku wielki zapał i chęć tworzenia recenzji godnych starych wieszczy ;). Później się to normuje, między innymi dzięki takim własnym „Seven Kingdoms”. Przychodzi stabilizacja, człowiek patrzy na okładkę, rozkłada instrukcje, i coraz rzadziej widać rozbiegane, przepocone dłonie sięgające po krążek. Niestety, wyrobienie i doświadczenie robi swoje, wkrada się rutyna. Tak jak w każdej innej pracy. Najważniejsze jest to, żeby się „otrząsnąć” z tego stanu i znaleźć w sobie chęć zmian, choćby niewielkich. Inaczej sobie nie wyobrażam siedzenia w danej branży przez dłuższy okres czasu, jeżeli chce się być dobrym.

  5. Najgorsze jest to kiedy masz przed sobą grę, która w twoich oczach jest właściwie gniotem, ale nie, to super-hicior, 10/10, no przecież nie wypada! W takim przypadku trzeba rozłożyć grę na czynniki pierwsze i po koleji udowodnić co jest nie tak, choć na to potrzeba sporo czasu by dokładnie temat wyczerpać, a na to niestety recenzenci pozwolić sobie nie mogą, bo czas goni, a redaktor naczelny w szyję chucha. Albo inaczej, kiedy jest nawał tytułów do zrecenzowania i musisz wyrobić się przed deadlinem. Jeden z redaktorów EGM kiedyś przyznał, że napisał recenzję na podstawie demo-play (czyli to co się pokazuje gdy jesteśmy w menu i niczego nie ruszamy), bo miał z dziesięć tytułów do przerobienia w miesiąc. Najlepsze jest jednak to, gdy autor recenzji nie wie o czym pisze. Jakby to wyglądało gdyby ktoś zrecenzował Panzersów i powiedział, że trudne, bo nie może tego ogarnąć? Coś takiego zaliczyłem czytając recenzję Bionic Commando: Rearmed w największym polskim czasopiśmie o grach. Autor przynajmniej przyznał się, że gra mu nie podpadła pod gust, tylko co nas to obchodzi? Ja chcę poznać opinię kogoś kto się na tego typu grach zna, a nie jakiegoś laika.

  6. W 2001 w CD-Action Czarny Iwan dostał do recenzji jakiegoś niedorobionego klona Pac-mana: gra dostała 1/10, recenzja zajęła co prawda jedną stronę, lecz do dziś pozostaje dla mnie wzorem recenzenckiego uniesienia, czarnego humoru i ironii.

  7. Hmmm. . . ja artykuł podsumuję nieco inaczej: wszystko zależy od indywidualnego podejścia. . . już tłumaczę „o co mi się rozłazi”. Otóż zanim zacząłem cokolwiek recenzować, starałem się omijać produkty „średnie” i „słabe”. . . wiadomo – czasami przypadkiem trafiałem na coś, co do gustu mi nie przypadło, niemniej jednak – wiele pozycji przegrywało „na starcie”. . . co za tym idzie? Po pierwsze: czasami nie sięgnąłem po coś, co mogło mnie w jakiś sposób urzec. . . niekiedy średni (lub mało znany) produkt może poszczycić się kilkoma świetnymi rozwiązaniami, baa – wszystko jest przecież względne – to co dla jednego średnie, dla drugiego może być naprawdę niezłe (bądź nawet „super”). . . po drugie: tak naprawdę dopiero sięgając po produkty „różnej klasy”, możemy docenić prawdziwe perełki (chodzi o tzw. kontrast). Starałem się pisać ogólnie, wszak w większości recenzuję albumy muzyczne i wydarzenia związane ze światem muzyki (ale ten mini-wywód tyczy się wszystkiego, co można opisać). . . niekiedy napiszę coś o jakiejś grze i nie ukrywam – mogę pograć też w „słabsze produkcje” – jeśli okażą się wyjątkowym „crapem”, mam okazję wyżyć się. . . pisząc 😉 słowa są bronią, której użycie daje chyba najwięcej satysfakcji. @strifer – czasami warto poznać opinię laika. . . przykład: nie często gram w RTS-y, specem więc nie jestem. . . i chciałbym poznać opinię kogoś, kogo gra urzekła mimo tego, że nie jest miłośnikiem gatunku. . . jeśli gra będzie naprawdę dobra, to wciągnie mnie pomimo tego, że zazwyczaj nie sięgam po gry „tego typu”. Chyba tyle ; )

  8. @hasziszijjun – Nieważne czy się jest miłośnikiem gatunku czy nie, do każdej gry podchodzi się na nowo, i nawet stary wyjadacz będzie w stanie stwierdzić czy gra jest przystępna dla laika.

  9. @strifer – Zgodzę się z Tobą, ale tylko po części. . . a właściwie ujmę to jeszcze inaczej: wyjadacz będzie w stanie „prognozować” przystępność dla „niedzielnego gracza”. . . podejrzewam też, że dzieląc się wrażeniami na temat gry może nawet o tym wspomnieć. . . na myśli miałem w sumie to, że tzw. spec zwróci uwagę na całą masę elementów, których np. ja nie dostrzegłbym, gdyby mi ich palcem nie wskazano (niewątpliwie podnosi to „ogólną” wartość recenzji), a wtedy zamiast beztrosko grać (załóżmy, że się nie wystraszę i grę zakupię), będę zwracał uwagę na masę dodatkowych aspektów, przez co odbiór będzie już inny (zaczną mi przeszkadzać rzeczy, które wcale by mi nie przeszkadzały). . . wiele osób pomyśli: „no i bardzo dobrze”. . . ale czasem warto do szczegółów dochodzić samemu. . . zwłaszcza, kiedy jest się amatorem (nasuwa się argument: przecież można nie czytać recenzji). Właściwie to dygresję tę można pociągnąć dalej, ale może lepiej skupię się na meritum (chaotyczna już się robi moja wypowiedź – zwalmy to na „niedospanie”) – czasami lubię przeczytać recenzję napisaną przez „laika” (jeśli napisana jest poprawnie, z zaangażowaniem etc. ). . . no i małe sprostowanie: oczywiście większą wartość dla osób, którzy mogą sięgnąć po dany tytuł, będzie miała opinia eksperta ; ), tego podważyć nie próbuję. . . Ale: Nieraz „ekspert” nie przewidzi tego, czy gra jest dostępna dla „laika”, prognozy nie zawsze się sprawdzają. . . np. i ja i mój tata lubimy grać w wyścigi. . . jakiś czas temu urzekły mnie dwie „ścigałki”: DIRT i GRID. . . myślałem, że mojemu tacie również się spodobają. . . okazało się, że grało mu się w nie raczej kiepsko. . . po czym zainstalował sobie Need For Speed Porsche Unleashed, pograł kilka godzin i był. . . happy ; )

  10. bądź co bądź wydaje się to w miarę lekką pracą, grasz piszesz streszczenie plus coś od siebie i koniec, tak to może każdy :). Po takich recenzjach wiele osób jest święcie przekonanych, że wystarczy w gry grać by móc je recenzować i to mnie boli najbardziej. Natłok opisów gier z punktacją potrafi przyprawić o dreszcze. Bez względu na to czy gra jest dobra lub zła widziałbym recenzje na pewnym poziomie w treści a o to naprawdę bardzo trudno ostatnio, może sam zacznę – przecież to takie proste. . . 😀

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here