Tu warto uciąć wszelkie spekulacje. Shepard naprawdę ginie, a to co po nim zostało, jest przechwycone przez organizację Cerberus. Jak na ironię eksperymenty, które próbowaliśmy zwalczać w pierwszym ME, tym razem ratują (czy też raczej przywracają) nam życie. Ciało komandora zostało odtworzone (tajemniczy Projekt Łazarz), z pewnymi różnicami, ale zachowaną świadomością wcześniejszych wydarzeń (wyjaśnia to możliwość korzystania ze starych zapisów z pierwszej części, ale i pozwala na dokonywanie modyfikacji). Jeżeli liczymy na chwilę wytchnienia, mamy pecha. Choć pierwsze przebudzenie wiąże się z widokiem ślicznej Mirandy Lawson, znanej już z Mass Effect Galaxy, szybko dostajemy odpowiednią dawkę środków uspokajających i budzimy się po pewnym czasie… w momencie, gdy stacja, w której się znajdujemy, została zaatakowana. Adrien ma więc okazje pokazać nam nowe elementy związane z gameplayem.
Wake up!
Co jest, doktorku?
Zaraz po zejściu z łóżka słyszymy głos Mirandy, polecający nam zabranie z pobliskiej szafki pistoletu (standardowe wyposażenie centrum medycznego…). Nie sposób jest jednak nie zauważyć, iż wraz z zabraniem broni na ciele naszego bohatera znikąd pojawia się kompletna zbroja. Szybko jednak przechodzimy do właściwej akcji – już na wstępie poznajemy odświeżony system osłon. Pojawiła się też przydatna możliwość strzelania w poszczególne części ciała – możemy odstrzelić wrogowi nogę, sprawiając by kulał lub np. wyeliminować go z pola bitwy jednym celnym strzałem w głowę. System amunicji będący novum w „dwójce” wydaje się spisywać należycie – z jednej strony nie było sytuacji, w której postać cierpiałaby na brak nabojów, z drugiej zaś nie możemy nagminnie korzystać z co mocniejszych pukawek. ME2 wprowadza kilka broni cięższego kalibru, w tym granatnik i mini-nuke’a. Jeden celny strzał potrafi naprawdę skrócić pojedynki.
Następne wydarzenia pozostawimy już pod zasłoną tajemnicy, warto jedynie wspomnieć, iż w niektórych sytuacjach BioWare robi się odrobinę przewidywalne, czego udało mi się dowieść, rzucając krótkie „ten gość zdradzi” na początku gameplayu. Zdradził kilka minut później. Mniej lub bardziej szczęśliwym splotem wydarzeń Shepard spotyka się z człowiekiem (czy też istotą) znaną jako Illusive Man. Mogę bez wahania potwierdzić, że Mass Effect 2 w swym zamyśle przypomina to, czym dla Starej Trologii „Gwiezdnych Wojen” jest „Imperium kontratakuje” – gra jest mroczniejsza, przesycona cięższym klimatem. Tajemniczy przywódca organizacji Cerberus informuje nas o stanie galaktyki.
Z poszczególnych planet zaczynają znikać całe kolonie ludzi, a za sytuację obwinia się rasę zwaną Zbieraczami (Collectors). Naszym pierwszym zadaniem jest więc udać się do ostatnio zaatakowanej lokacji i przeprowadzenie śledztwa.
Tu warto nadmienić, że niewielki szczegół, jaki zauważyliśmy niezależnie od siebie (widoczny po zranieniu Sheparda), pozwolił nam prawdopodobnie odkryć istotny fragment fabuły. O element zapytaliśmy w wywiadzie, nie uzyskując jednak jednoznacznej odpowiedzi…
Jedna z klas: Sentinel
Cho zakończył prezentację krótkim pokazem ekwipunku. Wiemy, że pewne modyfikacje przejdzie system zbroi, pozwalający od tej pory na dość swobodne dopasowanie wyglądu noszonego pancerza. Jednak jakie dokładnie będzie jego działanie, przekonamy się dopiero po premierze gry. W czasie „szybkich pytań” do producenta dowiedzieliśmy się też, iż Mako, nasz podstawowy środek transportu po powierzchni planet, przejdzie gruntowną przebudowę. Najwięcej ma się zmienić w samym sterowaniu pojazdem, jednak i tu na konkrety musimy poczekać. „Przebiegnięcie” przez główny wątek gry zajmie nam około 20 godzin, jednak na standardową rozgrywkę będziemy musieli poświęcić od 30 do 40 h. Czas ten przedłużą dodatki typu DLC, które pojawiać się będą spory czas po premierze.
Strzały przed bitwą
Po prezentacji Adriena, gdy Katmay ustawił się w kolejce do wywiadu, mi dane było zagrać w krótki etap znany już ze zwiastunów. Choć standy z grą posiadały kilka stanów zapisu, ekipa EA dość rygorystyczne czuwała bym uruchomił jeden konkretny, pozwalający mi na przetestowanie walki. Miłym dodatkiem, podchwyconym z Dragon Age, jest przypisywanie umiejętności do konkretnych klawiszy. Choć znane z „jedynki” okrągłe menu spisuje się wciąż idealnie, dalece bardziej wygodne jest skorzystanie z mapowanych skilli. W połączeniu z poprawionym systemem coverów i nowymi opcjami dowodzenia towarzyszami, daje to imponujące efekty. Krótki etap z kilkunastoma przeciwnikami potrafi zdrowo podnieść poziom adrenaliny, a do jednej sytuacji możemy wykorzystać zawsze co najmniej kilka strategii. W większości prób odpowiednie planowanie przyniosło zabójcze efekty.
Electronic Arts pokazało nam jednocześnie jedynie skrawek Mass Effect 2 i za razem o wiele więcej, niż mogliśmy oczekiwać. Każdy, kto pokochał pierwszą część trylogii, rozpłynie się w przypadku „dwójki”. Ja, po tak niedługim czasie spędzonym z grą, wiem, że BioWare szykuje dla nas jedną z najlepszych produkcji 2010 roku. Przyszły miesiąc nigdy jeszcze nie wydawał mi się tak odległy…
Zobacz też: Wywiad z Adrienem Cho ze studia BioWare.
Powiedźcier jaką wersje lepiej kupic. Na Xboxa czy na PC?
Zasadniczo obie wersje chyba się nie różnią. Na Xboxie będziesz musiał zmienić płytę w trakcie zabawy (przynajmniej raz) i zapłacisz więcej za samą grę. W przypadku peceta musisz mieć w miarę przyzwoity config żeby pograć no i z samą grą mogą być problemy. Mój brat na bardzo dobrej konfiguracji nie wiadomo dlaczego do tej pory nie może uruchomić pierwszego ME. Po uruchomieniu się gry obraz odświeża mniej więcej co 200 klatek, dźwięk skacze, a w głównym menu nie da się nic zrobić.
@xanon21, spore znaczenie może mieć fakt, na czym grałeś w jedynkę, bo można będzie przenieść swojego sejwa do dwójki. A jeżeli w ogóle nie grałeś w ME1, to najpierw weź się za nią, bo imo ja nie widzę sensu grania w dwójkę bez znajomości jedynki.