W momencie pierwszych zapowiedzi nowa odsłona serii Splinter Cell miała być grą zdecydowanie różną od poprzedników, stawiającą na bardziej sandboksowe podejście do rozgrywki. Różniło się wiele rzeczy, począwszy od sposobu poruszania się po świecie, przez założenia misji, a na wyglądzie głównego bohatera skończywszy. Prawdopodobnie na nasze szczęście wizję długowłosego Sama wyrzucono do kosza i sprawiono, że w tej chwili bardziej niż do asasyna polującego na Krzyżowców, bliżej mu do Mrocznego Rycerza.
Zagraj to jeszcze raz, Sam
Muszę przyznać, że nigdy nie zaliczałem się do grona osób, które za złe słowo o cyklu SC gotowe były rozpalać stosy. Poprzednie odsłony serii i owszem, sprawiały wiele radości, ale często tylko chwilowo, wystawiając moją cierpliwość na próbę. Z tym większym zainteresowaniem obserwowałem, jak przez lata ewoluowało podejście po postaci Fishera. Już teraz warto to powiedzieć: gra nie stała się przepełnioną wybuchami strzelanką. Co prawda dzieje się tu wiele, często i gęsto, jednak wciąż w centrum uwagi pozostaje przemykanie niepostrzeżonym, rozpoznanie i eliminowanie poszczególnych wrogów.
Fisher stracił córkę, a jedyne słowo, które kłębi się obecnie w głowie agenta to „zemsta”. Sam zyskuje sobie coś z Bourne’a, prowadząc prywatną wendettę, w czasie której niejednokrotnie jego drogi zejdą się ze starymi znajomymi, jak i nowymi liderami Wydziału Trzeciego. Fabuła gry poprowadzona jest w niezwykle umiejętny, dynamiczny sposób, dając nam kolejny wgląd w przeszłość głównego bohatera i sposób jego rozumowania. Co prawda jest tu tylko kilka niespodzianek, jednak sposób, w jaki prowadzona jest narracja, najzupełniej w świecie wystarcza by gra bez skrupułów przykuła nas do ekranu na kilka godzin.
Przyczajony agent…
Szarża ułańska jest w SC:C możliwa, jednak Fisher, podobnie jak panicz Wayne, nie jest zbyt dobry w przyjmowaniu „kul” na klatę. Jest kilka sytuacji, gdzie nawet wskoczenie do pokoju wyładowanego przeciwnikami nie przeszkodzi w ich eliminacji jednego po drugim, jednak tu odzywa się duch serii. Najlepsze efekty i jednocześnie najwięcej frajdy daje rozpoznanie, zaplanowanie działania i wykonywanie każdego kolejnego posunięcia z rozwagą.
Świetny sposób informowania o celach
Długi okres spędzony w cieniu umożliwia nam akcje, jakich nie powstydziłyby się całe oddziały jednostek specjalnych. Jest to możliwe dzięki specjalnemu systemowi „Oznacz i zlikwiduj”. Obserwując otoczenie mamy możliwość zaznaczania określonej liczby wrogów (suma zależy od posiadanej broni) – jeżeli wykończymy jednego bezszelestnie, gra umożliwi nam szybką i efektowną eliminację pozostałych zaznaczonych oponentów. Ważne jest to, iż całość nie pozwala na bezproblemowe przejście kampanii – jest to element co najwyżej ułatwiający zabawę, a czasami wręcz niezbędny do wykorzystania, jeżeli chcemy przetrwać okrążeni przez oddziały wroga.
…ukryty twardziel
Dodać do tego należy system wskazywania naszej ostatniej lokacji, ułatwiający zaskakiwanie poszukujących nas grup, a także samą zabawę światłem i cieniem. Kolejny rozdział Splinter Cell wygląda bowiem bardzo okazale. Może daleko mu do hiperrealizmu, ale to czego doświadczymy na ekranie, zwyczajnie potrafi wyglądać ślicznie i efektownie. Jako że skrycie w mroku oznacza, iż Fisher jest „niewidzialny” dla wrogów, paleta barw jest głównym wyznacznikiem tego, jak bezpieczni jesteśmy. Podczas gry zdarzyły się kilka razy lekkie problemy z teksturami czy „krzaczaste” elementy, jednak poza tym wszystko współgra ze sobą, a ciche eliminowanie patroli podczas gdy wisimy na rurze czy też przeskakiwanie pomiędzy zasłonami to uczta nie tylko dla skrytych miłośników zabijania. Zresztą te ostatnie – zmienianie osłon – to jeden z lepszych tego typu systemów, z jakimi miałem do czynienia.
Pęknie lusterko i 7 lat nieszczęścia…
Do elementów graficznych wyróżniających się w produkcji Ubisoftu należy dodać jeszcze specjalny zabieg narracyjny, pokazujący flashbacki czy też nasze bieżące zadania na… elementach otoczenia. W grach, gdzie liczy się przede wszystkim obserwacja, takie „wizje” powinny być nieodłącznym rozwiązaniem! Zwłaszcza, że tu są one bardzo miłe dla oka i nie rażą.
Musze powiedziec, ze dla mnie gra prezentuje sie strasznie. To co najbardziej mnie odpycha to system, ktory prowadzi nas przez rozgrywke. Gralem w dwie pierwsze czesci i do dzis nie pamietam bym gral w jakas lepsza skradanke, a to co widze w SC:C nawet nie przypomina starego Fishera. Jednym z najciekawszy elementow starego SC byla zawsze dla mnie dosc wysoko zawieszona poprzeczka, mowiac o poziomie trudnosci. SC do dzis kojarzy mi sie z ciaglym siedzeniem w ciemnym kacie i kilkuminutowym planowaniem eliminacji przeciwnikow oraz z przejsciem niezauwazenie z punktu A do punktu B, z ciaglym powtarzaniem wielu momentow w grze, a takze z radoscia jaka mi towarzyszyla gdy juz sie to udalo. Wszystko tam musielismy robic sami. Tutaj natomiast podpowiadajek jest chyba wiecej niz przeciwnikow do rozwalenia. Idz tam, tu sie schowaj, tutaj kucnij, tu sie wychyl, tego namierz, tutaj wsun, tu przeskocz, teraz strzelaj, no i te „markerowanie” przeciwnikow gdy jest ich wiecej niz jeden? Gdzie tu miejsce na samodzielne planowanie akcji? IMO to kolejny tytul skalany zlym dotykiem „casualu”.
Thief.
Thief byl niezly, ale na dluzsza mete dosc monotonny. Poza tym z czasem ta gra robila sie coraz dziwniejsza. Ale tez zgadzam sie z pierwszym postem. Nowy Splinter to jest kpina i gra skierowana do gracza bez zadnych aspiracji, ktorego obchodza raczej jakies durne achievmenty, a nie faktyczna taktyka w grze. W porownaniu z poprzednimi czesciami gry Convicition prezentuje sie mizernie, mowiac delikatnie.
Czy nagle wszyscy obudzili się z kilkuletniego snu i odkryli wszem i wobec, że Conviction nie jest hardkorową skradanką? Przecież to było wiadome od bardzo bardzo dawna. Gra miała stawiać na akcję, miała być szybką szpiegowską grą w klimacie 24. I taka jest, więc po co te narzekania na każual i inne wymysły? Każdy kto widział jakiś film czy czytał o grze nie powinien być zaskoczony, że SC:C nie jest kolejnym Chaos Theory.
Nie rozumiem narzekania Pana z pierwszego postu/a. Jesli chodzi ci o stricte skradanke, polecam deniable ops. Druga sprawa, ze uproszczenie rozgrywki wcale nie wplynelo na to zle. Ta gra, jest takim ciekawym polaczeniem Tozsamosci Bourne’a i filmu Taken. Narzekanie na casualowcow, tak jak wspomnial twilitekid wczesniej, jest bardzo smieszne. Co by nie powiedziec, nie na miejscu. Nikt tu nie oferowal nowego Chaos theory, ani Double agent. Gra jest swietna, fabula jest logiczna, gra ma momenty skradankowe jak chocby chodzenie po budynku Third Echelon, jak i elementy totalnej rozwalki jak to bywa w filmach akcji. Jesli chodzi o klimat dawnego sama, to mozna sie go doszukiwac w Deniable ops, moze nie jest to co kiedys, aczkolwiek misje gdzie nie mozna zostac wykrytym, a przeciwnika mozna polozyc tylko rekoma jest dla ortodoksow czyms ciekawym. Markowanie przeciwnikow, to fajny bajer. Przeciez nikt z gory nie nakazuje tego uzywac, podpowiedzi na scianie? Przeciez nie mowia ci niczym GPS gdzie masz sie kierowac,a opisuje Ci pokrotce cel, do wykonania. Uwazam ze takie jeczenie dla jeczenia, jest przykre : / A gra spokojnie zasluguje na oceny 8,5/10
coz ja gralem tylko w pierwszego splintera i to zaraz po premierze, wiec zdaje sie, ze bylo to pare ladnych lat temu juz, ale jak mowi mwnn ta gra stanowila wyzwanie. do dzisiaj pamietam misje w jakiejs bazie cia czy nsa. byla ciezka dla mnie i na niej zakonczylem moja przygode z SC. ale gierka miala prawdziwy klimat. szkoda, ze gry staja sie coraz bardziej proste. niedawno odpalilem rainbowa 6 vegas2 i w porownaniu do ostatniej czesci, w ktora gralem (nie zgadniecie – to byla pierwsza czesc serii ;]) jest okrutnie splycona. gra sie przyjemnie co prawda. . . ale uproszczenia sa po prostu rozczarowywujace. gra polega tylko na strzelaniu i kryciu sie za zaslonami. i to wszystko niestety. wlasnie, moze ktos jest mi w stanie polecic jakiegos ostatniego ‚prawdziwego’ rainbowa (bo zdaje sie, ze bylo ich troche od czasow jedynki)?takiego z planowaniem akcji, starannym doborem sprzetu i dzialaniem jak prawdziwa grupa antyterrorystyczna a nie jak 3 gosci, ktorzy zachowuja sie jak synowie rambo przypadkowo wcieleni nie do tej jednostki co trzeba. . . pozdrawiam
Moim zdaniem w takim przypadku jesteś skazany na pierwsze odsłony serii. Dla mnie taka zabawa jaką opisujesz ostatni raz pojawiła się w Raven Shield i dodatku do niego – Athena Sword. Przy tych dwóch tytułach spędziłem najwięcej czasu bawiąc się w sieci. Powinieneś zresztą znaleźć do nich masę przyzwoitych map stworzonych przez fanów.
thx katmay. wiedzialem, ze na Twoja rade zawsze mozna liczyc ;]ja co prawda preferuje singla (w grach w ogole), ale z tego co widze to w owym raven shield single player tez chyba daje rade. pozdrawiam