W roku 2007 Sega dość mocno starała się wspierać Wii swoimi grami. Ale jak mówi stare przysłowie, dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane. Owe starania Niebieskich wypadały dość mizernie i dopiero niedawny NiGHTS: Journey of Dreams zabłysnął na tle innych tworów japońskiej firmy. Sega jednak nie ma zamiaru dawać niezwykłej konsoli za wygraną i kolejne natarcie szykuje już na początku stycznia – przynajmniej w Ameryce. Przerażenie jest tym większe, że Sonic Riders: Zero Gravity to sequel beznadziejnej gry z początku 2006-go roku. Jedyny ratunek w wersji na PlayStation 2? A może jednak wyjdzie z tego coś dobrego? By się dowiedzieć, czytajcie dalej.
Na początku 2006-go roku na wszystkie platformy panującej wówczas generacji ukazał się Sonic Riders. Sega po raz kolejny próbowała przerobić przygody Niebieskiego Jeża na wyścigi, do czego z resztą taka, a nie inna postać zdawała się pasować wprost idealnie. Ale, jak mówią popularne prawa Murphy’ego – Jeżeli coś może się nie udać – nie uda się na pewno. Nie uda się nawet wtedy, gdy jednak nie powinno się nie udać. I tak z dobrego pomysłu, na platformowy racer wreszcie nie opierający się o trochę już oklepane karty zrobiono Sonic Riders. Chaotycznego gniota, który po pierwszych kilku wyścigach stawał się nudny i frustrujący. Fenomenalne poczucie niewiarygodnej prędkości doszczętnie burzyła konieczność zjeżdżania do pit-stopów, a rywalizacja z „nieprzeciętnie przeciętną” sztuczną inteligencją dawała ilość emocji porównywalną do podziwiania schnącej farby. Jak ekipa Niebieskich zdołała zepsuć tak dobry pomysł pozostaje dla mnie tajemnicą. Pozostaje się jednak łudzić, iż japoński koncern zadba o to, by w przypadku Sonic Riders: Zero Gravity na Wii oraz PlayStation 2 ten incydent już się nie powtórzył.
Zoo
Aviomarin będzie potrzebny
W pierwszej, niechlubnej odsłonie SR fabuła istniała tylko i wyłącznie dla samego istnienia. Ot, znany wszystkim fanom Sonica i jego ekipy Dr Eggman wszedł w konszachty z grupą złodziejaszków Babylon Rogues, którzy ukradli Szmaragdy Chaosu – należało im je odebrać. Stara śpiewka, historyjka znana i wyświechtana przez jeżowe uniwersum jak mało która. Teraz na szczęście ma być pod tym względem znacznie lepiej. Choć osobiście nie jestem zwolennikiem dodawania do wyścigów żadnego scenariusza na siłę, bo zwykle wychodzi to miernie, ale Sonic Riders to racer na tyle specyficzny, że ten manewr może się tutaj udać.
Tym razem Niebieski Jeż zamiast stawać naprzeciw Dr Eggmana i Babylon Rogues, pojawi się z nimi w jednym szeregu. „True Japanese Badasses” połączą siły z Soniciem by wspólnie zbadać sprawę tajemniczych fragmentów meteorytu i robotów grasujących po okolicy. Nie brzmi to wybitnie i z pewnością nie zapowiada się na (gr)oscarową nominację za scenariusz. Co gorsza, wszystko będzie obracać się wokół wyścigów fruwających deskorolek, więc szanse na dużą ilość sensu w fabule są raczej znikome, ale i tak jest to pomysł dwie klasy lepszy niż ten z pierwszego Sonic Riders. W sumie można na to spojrzeć z lekko przymrużonym okiem, bo w końcu platformowy racer nie jest czymś, po czym oczekiwałoby się w tej kwestii choćby połowę z tego, czego gracze spodziewają się po Wiedźminach i innych Mass Effectach. Ważne jest po prostu, żeby nie było żenady, bo w Zero Gravity zapewne każdy scenariusz inny niż żałosny, czy mierny zostanie przyjęty dość ciepło.
Oczywiście należy pamiętać, ze nie tylko Eggman będzie miał swoich pomagierów w postaci babilończyków. Również Soniacz zbierze swoją niezwykłą ekipę, w postaci jeży wszelkiej maści. Amy, Tails, Knuckles oraz inne kolorowe dziwadła (czyli zapewne Shadow i Silver) ponownie wkraczają do akcji, aby wspomóc swojego niebieskiego przyjaciela.
Klik, klik!
Halo czy tu straszą?
Jak już wspomniałem, Sonic Riders: Zero Gravity będzie jednym z tych racerów, które oferują nam fabularną otoczkę. Zapewne nie możemy w tej kwestii liczyć na nic wielkiego, ale miło wiedzieć, że Sega się stara. Przy okazji wiąże się to z dosyć ciekawym patentem, bowiem grę można przejść na dwa sposoby. Zarówno grając zespołem Sonica, jak i jego byłymi oponentami – Babylon Rogues. Ta druga opcja odblokowana zostaje dopiero po zaliczeniu wątku drużyny kolorowych jeży i mnie wydaje się całkiem miłym rozwinięciem scenariusza i dodatkową zabawą dla tych, którym Zero Gravity spodoba się na tyle, by przejść je ponownie.
Oczywiście poza trybem Story Mode będą też inne, przeznaczone dla osób szukających czysto arcade’owej rozrywki. Klasyczne opcje jak Free Race, czy Time Attack po prostu nie mogły się tutaj nie znaleźć. Dodatkowo, w nowym Sonic Riders znajdziemy możliwość rozegrania całej serii wyścigów w trybie Grand Prix. Jest też dość tajemniczy Survival Mode, mający składać się z kilku różnych konkurencji. W sklepie natomiast będzie można zaopatrywać się w coraz to lepszy ekwipunek dla naszych zawodników.
Należy również wspomnieć o tym, iż wersja na Wii będzie oferowała wsparcie sieciowe. Jeśli ktoś osiągnie świetny wynik, na którejś z tras, to nic nie stanie na przeszkodzie, by podzielić się tym z innymi posiadaczami Wii, za pośrednictwem Wi-Fi. Nie braknie też listy rankingowej, pozwalającej porównać swoje i innych zawodników wyniki. Najważniejsza oczywiście będzie sama gra i tutaj Sega ma naprawdę spore pole do popisu. Jeśli chodzi o multiplayer, to Sonic Riders: Zero Gravity ma spory potencjał i żal byłoby, gdyby został przez Niebieskich zmarnowany.
Ziuuuu!
W grach o Sonicu i jego ekipie jednym z najważniejszych elementów jest poczucie pędu. Tym razem jednak, z racji na gatunek, jaki Zero Gravity reprezentuje, odgrywa ono jeszcze większą rolę. Śmiem jednak twierdzić, iż nie ma się o co martwić. To bowiem jedna z tych rzeczy, o które Sega potrafi wspaniale zadbać.
Sonic we wnętrzu domowego peceta
Jakkolwiek może to zabrzmieć groteskowo, tak sposób nagłego przyspieszania w Sonic Riders można porównać trochę do tego z Burnouta. Dobra jazda, najlepiej pełna sztuczek, które można na deskach wykonywać bez większego problemu i zbieranie pierścieni, którymi zakręcony tory będą w całości usiane załaduje pasek GP (Gravity Points?). Ten z kolei pozwoli na wykonanie tak zwanego Gravity Dive, które działa podobnie do boosta, ze wspomnianego już Burnouta. I o ile w przypadku zwykłej jazdy prędkości nie czuć aż tak, o tyle kiedy w grę wchodzić GD, to robi się naprawdę wesoło. Dodajmy do tego wszelakie sztuczki, dodatkowe umiejętności i power upy, które będzie można nabyć w sklepiku za zdobyte pierścienie i możemy otrzymać bardzo szybkiego, ciekawie zrealizowanego racera.
Wiatr we włosach
Jeśli chodzi o oprawę, to oczywiście nie ma co liczyć na jakiś technologiczny szał. Wersja przeznaczona Wii zapewne będzie się prezentować odrobinę lepiej, ale żaden posiadacz mocnego PC-ta lub PlayStation 3 oraz Xboxa 360 nie zareaguje zbyt entuzjastycznie na taką, a nie inną ilość polygonów.
Mimo to, jak na warunki oferowane przez stacjonarną konsolę Nintendo i starocia ze stajni Sony, to jest dość przyzwoicie. Estetyczne wrażenia z całą pewnością potęguje bardzo przyjemny dla oka design. Przede wszystkim może podobać się jego różnorodność. Razem z Soniciem i Babylon Rogues przemierzać będziemy wszelkie zakątki ogromnej, zmodernizowanej fabryki, wypełnione wodą podniebne miasto, czy tropikalną dżunglę. Trasy wykonano kunsztownie, a ich odmienność ma pełne prawo robić wrażenie. Dodatkowo, na każdej z nich powinno znaleźć się trochę skrótów i ukrytych przejść. Malkontenci raczej nie będą mogli narzekać na rozmytą teksturę w trzydziestej sekundzie wyścigu i krzywe oświetlenie dwie minuty dalej, bo poczucie ogromnego pędu powinno skutecznie zamaskować tego typu niedociągnięcia.
Muchy zbieramy wycieraczkami
O dźwięku ciężko się wypowiedzieć. W pierwszym z trailerów przygrywała bardzo sympatyczna melodia, ale już później nie dane mi było jej ponownie usłyszeć. Najgorsze jednak jest to, że cała muzyka zapewne utonie pod naporem irytującego pikania, oznaczającego, że udało nam się zebrać pierścień. Pardon my french, ale do jasnej cholery, czy Sega choć raz mogłaby mi tego oszczędzić? Od lat używają tego samego, dennego sampla. Błagam – dość! Ileż można?
Hit, czy kit?
Zdarza się, iż sequele wielkich gier się nie udają. Pierwsze lepsze przykłady, to Tomb Raider i Deus Ex, a dało by radę pewnie wymienić ich jeszcze kilkanaście, jak nie kilkadziesiąt. W takim razie, czy w przypadku pozycji słabych może to działać odwrotnie? Kontynuacje crapów mają prawo okazać się tytułami naprawdę solidnymi? Wiele wskazuje na to, że jak najbardziej. Z Sonic Riders: Zero Gravity prawdopodobnie żaden wielki hit nie wyjdzie, ale sądzę, iż spokojnie możemy liczyć na dość przyjemne i niezwykłe wyścigi. Jeśli dodatkowo zostaną przez Segę okraszone odpowiednio dobrym trybem sieciowym, to może w końcu doczekamy się kolejnej po NiGHTS: Journey of Dreams, przyzwoitej produkcji na Wii, ze stajni Niebieskich? Amerykanie przekonają się już w styczniu, my natomiast – miesiąc później.
Nie ma to jak stary dobry Sonic na Megadrive
Po ostatnim trailerze wydaje mi sie, ze idzie w dobrą stroną. Nieco zwariowane, bardzo szybkie wyścigi po totalnie pokręconych trasach. Lekka i prosta, a dająca masę frajdy. Ludzie to kupią. Pytanie czy redaktorzy przeżyją powrót do ok. 1997r, kiedy ostatnio takie gry powstawały. . .