Sony Computer Entertainment America wydało tę grę na trzech platformach. Są to oczywiście PlayStation 2, 3 oraz Portable, toteż można się spodziewać, iż pomiędzy poszczególnymi wersjami wystąpiły pewne dość znaczące różnice. Kwestia grafiki oczywiście jest jasna i nawet nie trzeba się tu na ten temat rozpisywać – już sama rozbieżność w rozdzielczości jest kolosalna, bowiem NBA 08 na PS2 to marne 480i, podczas gdy edycja poświęcona „Chlebakowi” płynnie śmiga w 1080p. Poza tym, grę na PeeSdwójkę niestety pozbawiono sporej ilości interesujących wyzwań, które dostępne są tylko dla posiadaczy next-gena ze stajni Sony. Wyzwania owe to po prostu przeszło sześćdziesiąt faktycznych sytuacji z ubiegłego sezonu, które zespół San Diego starannie wyselekcjonował i przeniósł do swojej najnowszej produkcji., dzięki czemu nawet siedząc wygodnie w fotelu przed odbiornikiem o sporej przekątnej możemy przekonać się jak to jest być gwiazdą najlepszej koszykarskiej ligi świata. Poza tym, amerykański oddział Sony nie ma zamiaru poprzestawać na bazowej ilości wyzwań i za pośrednictwem PlayStation Network planuje dostarczać nam kolejne. Ciekawe tylko, kogo one tak naprawdę zainteresują?
Na tym jednak nie kończą się różnicę pomiędzy kolejnymi formami, jakie przybrało NBA 08. Wersja tego tytułu na PlayStation 3 oferuje również możliwość wykorzystania czujników ruchu w kontrolerze do wykonywania zwodów z piłką. Na PS2 odpowiada za to prawa gałka analogowa. Warto tu wspomnieć również o Conquest Mode, którym ekskluzywnie obdarowane zostało NBA 08 na PlayStation Portable. Polega on na tym, by zaczynając od zaledwie jednego, dowolnie wybranego spośród wszystkich ligowców zespołu podbić wszystkie miasta należące do innych drużyn. W ten sposób zmuszamy ich zawodników do połączenia sił z naszą ekipą i tworzymy z nich coś na wzór garnizonów, broniących naszych parkietów przed „najazdem” wrogich sił. Pomysł wydaje się być bardzo ciekawy i nie mam zielonego pojęcia dlaczego zabrakło go w pozostałych wersjach.
Na parkiet
Doskoczy? Nie doskoczy…
NBA 08, pomimo iż w recenzowanej odsłonie pozbawione jest najciekawszego moim zdaniem Conquest Mode, wciąż oferuje kilka zróżnicowanych trybów rozgrywki. Podstawa to oczywiście możliwość zagrania pojedynczego sezonu dowolną drużyną z ligi. Sony Computer Entertainment America postarało się i po raz kolejnym możemy cieszyć się w pełni licencjonowanym zestawem zespołów i zawodników. Gracze, na tyle na ile pozwala leciwa technologia używana w PlayStation 2, przypominają swoje prawdziwe odpowiedniki biegające na co dzień po halach sportowych Ameryki. Niestety, w zasadzie na tym kończą się zalety trybu ligowego. Zakładając, że nie zaczniemy zabawy w nim od Play-Offów, będziemy musieli zaliczyć ponad osiemdziesiąt meczów, które nadzwyczaj szybko zaczynają się nudzić, zwłaszcza iż pozbawiono je jakiejkolwiek otoczki menedżerskiej. W zasadzie jedyne co poza bieganiem po wypolerowanych deskach możemy robić to transfery, o których nawet żal mi wspominać. Sztuczna inteligencja przemienia się tutaj w najprawdziwszą głupotę, pozwalając nam wymieniać najsłabszych koszykarzy z naszego zespołu, na dowolne gwiazdy NBA. W ciągu minuty sprowadziłem do Phoenix Suns Kobe Bryanta, Lamara Odoma oraz Yao „nie muszę skakać żeby zrobić wsad” Minga, za największe łamagi jakie tylko udało mi się wygrzebać z mojego zespołu. No cóż, z całą pewnością nie pomaga to grze w staniu się bardziej atrakcyjną i wymagającą, toteż z rozgrywania sezonu sam zrezygnowałem już po kilku zwycięskich kolejkach.
Na szczęście jest jeszcze całkiem pokaźna ilość minigierek, na krótko bo na krótko, ale mogących dodać tej pozycji trochę blasku. Najlepszą jest Own the Court, polegającą na trafianiu do kosza z jak największej ilości punktów na boisku, przy jednoczesnym kontrolowaniu przeciwnika, by ten podstępnie nie zajął naszych pozycji. Nie mogło zabraknąć również czegoś w rodzaju toru przeszkód, który należy pokonać w jak najkrótszym czasie, zaliczając wsady, slalomy między słupkami czy rzut za trzy. Oczywiście pojawia się też sposobność szybkiego zagrania parami na jeden kosz, ale niestety, cała zabawa zaczyna tracić sens gdy tylko wypracujemy sobie odpowiednio skuteczny schemat, pozwalający bezbłędnie trafiać do kosza niemal przy każdym podejściu. Dodatkowo zespół San Diego oddaje w nasze ręce sposobność przećwiczenia konkretnych zagrań, czy też po prostu pobiegania z piłką po parkiecie ot tak, dla sportu.
Takie życie
W końcu dochodzimy do tego, co w zamierzeniach miało być największą zaletą NBA 08, czyli trybu The Life vol. 3. Cała zabawa zaczyna się od stworzenia własnego zawodnika, co w wersji na PlayStation 2 (niestety, nie mam pojęcia jak w pozostałych, choć podejrzewam, iż jest identycznie) jest raczej ograniczone. Ot, fryzura, kolor skóry, rodzaj owłosienia na twarzy i do tego kilka ozdobników w postaci wszelkiego typu opasek i tatuaży to zdecydowanie nie jest raj dla fanów pełnej „customizacji”. W dodatku pozycja i parametry naszego własnego koszykarza są z góry ustalone i nie mamy na nie żadnego wpływu, toteż chcąc-nie chcąc i tak skończymy (a w zasadzie, to zaczniemy) z beznadziejnym rozgrywającym.
Ten już doleci do kosza
Cała zabawa zaczyna się, kiedy już zdecydujemy, że wykreowany przez nas zawodnik jest dokładnie taki, jakiego byśmy chcieli. Zostajemy wówczas wprowadzeni do scenariusza, który jest rdzeniem The Life vol. 3 i elementem odróżniającym NBA 08 od większości pozostałych gier nie tylko koszykarskich, ale i sportowych w ogóle. Fabuła jest stosunkowo prosta. Sławny trener w ostatnim sezonie swojej wieloletniej kariery znajduje się za sterami drużyny złożonej głównie z ambitnych debiutantów. I tym razem, w przeciwieństwie do Vol. 1 i Vol. 2 skupiamy się na całym zespole, a nie tylko pojedynczym koszykarzu. Niestety większość czasu spędzimy – zamiast na meczach NBA – we wnętrzu hali treningowej, wykonując na czas dziesiątki (jeśli nie setki) zadań znanych już z opisywanych wcześniej minigierek oraz tocząc kolejne gierki wewnątrz własnej drużyny. Podczas tych drugich oraz w trakcie meczy ligowych, by popchnąć Życie dalej, będziemy musieli wypełniać swego rodzaju misje. Polegają one głównie na zdobywaniu punktów i asyst określonym zawodnikiem, powstrzymywaniu wyznaczonego przeciwnika od wrzucania piłki do kosza, czy pokonywaniu oponentów z określoną przewagą. Wykonywanie zadań, tak tych koniecznych, jak i specjalnych (tak zwane Showtime Goals) nagradzane jest pierdółkami w rodzaju nowych strojów dla konkretnych zespołów sprzed, na przykład, czterdziestu lat. Super, zawsze o czymś takim marzyłem!
Wszystko to poprzetykane jest krótkimi scenkami pokazującymi naszych zawodników razem z trenerem nie tylko podczas gry. Niestety, wszystko jest do bólu liniowe i nie mamy żadnego wpływu na rozwój wydarzeń. Jeśli nie uda nam się wykonać choćby jednego przymusowego zadania, musimy powtarzać tę część scenariusza, w której zawiedliśmy. O ile w przypadku minigierek jest to znośne, o tyle gdy dochodzi do meczu pozbawionego opcji Retry, taka sytuacji potrafi doprowadzić do szału. Co gorsza, niezależnie od tego czy gramy dobrze, czy źle, większość sytuacji i tak kończy się filmikiem ukazującym trenera wrzeszczącego na zawodników, „bo zupa była za słona”. Rewelacja. Jeśli to ma być największa zaleta NBA 08, to może lepiej niech San Diego zabierze się za…bo ja wiem…horrory?
Rzut za trzy
Mechanika rządząca tym, co akurat dzieje się na parkiecie jest kompletnie skostniała i przez dwa lata uległa zmianom, które trudno nawet nazwać kosmetycznymi. Już na pierwszy rzut oka widoczne jest jak na dłoni kulejące AI. Ha, kulejące to nawet komplement, bo szczerze powiedziawszy, powinienem chyba napisać niepełnosprawne, kalekie, pełzające gdzieś w okolicy dna. A nawet dna dna. Zaraz po zdobyciu punktu konsola potrafi wysłać do naszego rozgrywającego dwóch idących obok siebie zawodników. Gdy tylko uda się ich minąć w okolicy linii środkowej, droga do kosza jest wolna. Reszta koszykarzy jest sztywno przypięta do krytych przez siebie podopiecznych i ani myśli się od nich ruszać. Takimi jednoosobowymi rajdami zdarzało mi się zdobywać po kilkanaście punktów pod rząd bez żadnego wysiłku. Poza tym, znajdującym się pod kryciem skrzydłowym zdarza się ot tak wycofać się z piłką poza boisko, chyba tylko po to, żeby gracz nie miał zbyt trudnego zadania. Jeszcze lepszy kabaret SI potrafi odstawić pod naszym koszem, gdzie niekrytemu zawodnikowi zdarza się wycofać piłkę parę metrów w tył.
Patrz jak tańczę!
Takie pseudo-ułatwienie ekipa z San Diego zastosowała pewnie w ramach rekompensaty za kompletnie nieprzemyślany system bronienia. Otóż jak – za przeproszeniem – do jasnej cholery mam zabrać komuś piłkę, skoro ta może przenikać (2008-my rok, halo!) przez moich defensorów niczym przez powietrze. Oczywiście na tym nie koniec kwiatków. Zawodnicy, zwłaszcza w czwartej kwarcie (nie, nie mam zielonego pojęcia czemu akurat wtedy) mają dziwną tendencję do zostawania gdziekolwiek, byle dalej od własnego kosza, co prowokuje jednego alley-oopa za drugim i szybkie odrabianie strat przez drużynę przeciwną. Warto też pamiętać, że sporo przechwytów kończy się odbiciem piłki od rąk gracza i jej powędrowaniem gdzieś w okolice trybun.
Na szczęście gra w ataku została zrealizowana dużo lepiej i potrafi być przyjemna i zabawna. Aż do momentu, w którym AI ponownie nie da o sobie znać. Konstruowanie ofensywnych wyjść do przodu można rozwiązać na wiele sposobów dzięki systemowi pozwalającemu podawać piłki dokładnie do tego zawodnika, do którego chcemy, a nie którego wybierze nam konsola. Szkoda tylko, że brak wymienności pozycji pomiędzy graczami trochę zawęża tutaj pole manewru, ale to akurat można wybaczyć. Poza tym, bardzo dobrze rozwiązano rzuty. Dzięki obecnemu w serii od cześci 06 wielokolorowemu pierścieniowi mamy pełną świadomość tego, jak długo należy przytrzymać odpowiedni przycisk, by piłka wpadła do kosza. Poza tym, grę uprzyjemnia szeroka gama dostępnych zwodów, choć oczywiście tutaj nie ma mowy o przenikaniu piłki przez ciała oponentów. Za to jest duża satysfakcja, gdy po ładnym cross-overze miniemy dwóch rywali i pięknym wsadem wpakujemy piłkę do kosza. W takich momentach człowiek żałuje, że nikt w amerykańskim oddziale Sony nie pomyślał o powtórkach najładniejszych akcji. Jest co prawda Showtime, pokazujący z bliska, w zwolnionym tempie wyjątkowo ciekawe zagrania, ale to jednak nie to samo co replay z prawdziwego zdarzenia.
Chociaż ładne to?
Zawodnik w tle zgubił się na parkiecie
Niestety nie. O ile na wersję przeznaczoną PlayStation 3 można po paru piwach patrzeć bez mrużenia oczu, o tyle ta na starszą siostrę „Chlebaka” NBA 08 jest najzwyczajniej w świecie brzydkie. Mimika u zawodników praktycznie nie istnieje, modele postaci zaś są nieciekawe i mało szczegółowe. Rozumiem, że PS2 to dziś sprzęt bardzo przestarzały, ale na miłość Boską, są chyba jakieś granice – sportówki sprzed trzech lat wyglądają na tej konsoli lepiej niż NBA 08. Gdyby to chociaż w ruchu się jako-tako prezentowało…ale nie, nic z tych rzeczy! Animacja również kuleje i jest momentami strasznie drewniana. W porywach można ładnymi nazwać kilka rodzajów wsadów, ale tylko z daleka. Gdy obserwujemy je na Showtime’ie cała akcja od strony technicznej traci swój urok, bowiem wszelkie niedoróbki graficzne wychodzą na wierzch.
Udźwiękowienie wypada nieco lepiej od strony wizualnej recenzowanej pozycji. San Diego w końcu zdecydowało się na dodanie do gry komentatorów, dzięki czemu wydarzenia na parkiecie wzbogacone są głosami Kevina Calabro i Marka Jacksona. Słuchanie tej dwójki nie było wylewaniem miodu na moje uszy, tym bardziej, że zasób słów panowie mają raczej wąski i zdarza im się nie zauważyć pewnych rzeczy, ale zawsze lepsze to, niż nic. Voice-acting w trybie The Life vol. 3 wypadł naprawdę dobrze i przyznam, że byłem pozytywnie zaskoczony faktem, iż do tak – wydawać by się mogło – błahego elementu, pracownicy San Diego tak się przyłożyli Oprawa muzyczna również jest na poziomie, choć osobiście raczej nie gustuję w hip-hopowych rytmach, a to właśnie tego typu kawałków jest na, stosunkowo ubogiej, trackliście NBA 08 najwięcej.
A fe!
Nie ma się co oszukiwać, najnowsza gra od SCEA jest najzwyczajniej w świecie słaba. Być może po części z racji tego, że patrzę na nią okiem koszykarskiego laika, którego zdecydowanie bardziej kręci AND1, pełny wyszukanych zwodów i luźnego patrzenia na niektóre reguły. Mimo wszystko, jeśli nie jesteście drodzy Wikingowie wielkimi fanami najpopularniejszej koszykarskiej ligi świata, to zdecydowanie odradzam Wam NBA 08. Beznadziejna sztuczna inteligencja zabija niemal całą zabawę z gry, a tryb The Life vol. 3 mimo wszystko nie jest na tyle ciekawym patentem, by nadać tej produkcji jakiejś szczególnej wartości. Minigierki zaś bawią tylko przez chwilę i szybko stają nudne oraz schematyczne. Jeśli natomiast uwielbiacie NBA, to rozglądnijcie się za grami od EA lub 2K Games poświęconymi tej samej tematyce, bo 08 swojej ceny wart nie jest. Na pewno nie w pozbawionej wyzwań, Conquest Mode, brzydkiej jak noc wersji na PlayStation 2.
Piłka nożna? Uwielbiam – bieganie po murawie zarówno tej prawdziwej, jak i wirtualnej daje mi mnóstwo frajdy. Niemal tyle samo przynosi mi oglądnie meczów mojego ukochanego Realu w telewizji. Piłka ręczna, hokej na lodzie? Od czasu do czasu mogę pokibicować. Siatkówka? Nudzi mnie zawsze po pierwszym secie. A koszykówka? Cóż, grać nie umiem, a oglądać nie jestem w stanie, bo po chwili zaczynam ziewać. Ale mam takie dziwne zboczenie, że bardzo lubię bawić się z padem w ręku na wymodelowanych przez sztab grafików parkietach – to od zawsze przynosiło mi masę zabawy. Czy tak samo jest z NBA 08 stworzony przez ekipę San Diego? Czytajcie dalej, by się dowiedzieć.
Dobra recenzja. Pozdrawiam.