Tegoroczna olimpiada w Pekinie to chyba najbardziej rozreklamowane igrzyska w historii. Nie interesuję się sportem w najmniejszym stopniu więc zwykle o tym, że jest olimpiada dowiadywałem się w trakcie, albo po fakcie. Natomiast gdzie się ona odbywa nie miałem nigdy zielonego pojęcia – nawet jeśli gdzieś obijało mi się o uszy to i tak niedługo później informacja ta ulatniała się z mojej pamięci i znowu żyłem w błogiej, sportowej nieświadomości. Tym razem jest zupełnie inaczej. Doskonale wiem kiedy i gdzie igrzyska będą się odbywać. Kojarzę mniej więcej trasę znicza olimpijskiego a media dbają o to, żeby moje informacje się nie przedawniały co chwilę podając gdzie tym razem niosący znicz człek został poturbowany lub sama pochodnia zgaszona. A ja sobie siedzę i podziwiam festiwal kompletnego braku rozsądku i kwitnącej hipokryzji…
Co jeszcze zostało rozreklamowane? No, oczywiście Tybet. Tybet jest na ustach wszystkich. Większość by go pewnie na mapie nie potrafiła pokazać ale wszyscy solidaryzują się z Tybetańczykami w ich cierpieniu. Kiepska co prawda ta solidarność skoro kiedy Dalajlama prosi, by nie robić wiochy, nie przewracać „nosicieli znicza” i nie bojkotować imprezy wszyscy zasadniczo mają go… gdzieś. Powiedzmy to jeszcze raz: Mają gdzieś duchowego przywódcę kraju, z którym się rzekomo solidaryzują! Komentarz dalszy do tej sprawy jest chyba zbędny więc przejdźmy dalej.
Choć nie, po części zostaniemy przy Tybecie. Nie będę udawał jakiegoś znawcy. Nie będę udawał, że interesowałem się faktycznie sytuacją ludzi w Chinach. Ba, generalnie miałem je zawsze bardzo głęboko tam, gdzie nie pasują tic taki, podobnie zresztą jak większa część populacji tego świata. Nikt nie zwracał uwagi na to co dzieje się z chińską ludnością. Na kompletną ignorancję względem wszelkich praw człowieka, na łamanie każdej możliwej konwencji. Co jednak najśmieszniejsze, obecnie, mimo wszystkich tych krzyków, mimo protestów i gaszenia zniczy wszyscy nadal nie zwracają na to uwagi – to wszystko jest przecież na wskroś sztuczne. Tybet stał się pewnym symbolem – ja to wiem i rozumiem. Ludzie potrzebują czegoś konkretnego do czego mogą się odwołać ale Chiny się na Tybecie nie kończą i chińskie zbrodnie też. Ludzie biegają po całym świecie z transparentami „Free Tibet”, machają nimi przed oczami tym, którzy niosą znicz tak, jakby ów „nosiciel” miał tu coś do gadania, a zdają się kompletnie zapominać o tym, że ludzie są mordowani w całych Chinach. Matki „nadprogramowych” dzieci zmuszane do aborcji i tak dalej. Ale oczywiście liczy się tylko Tybet. Czyżby ta nazwa była aż tak medialna?… Nieważne, jadąc dalej widzimy ogromną ilość ludzi, których władze bez skrupułów wyrzuciły z domów w celu… wybudowania wioski olimpijskiej. I to w opinii wielu jest powód do bojkotu… Jasne, chyba bojkotu Komitetu Olimpijskiego.
Przecież to właśnie ta banda idiotów wpadła na wręcz monumentalnie durny pomysł, że jak dadzą Chinom igrzyska to popędzą one natychmiast w stronę pięknej, wyzwolicielskiej demokracji, wybudują swoje, demokratyczne obozy Guantanamo i powkładają ludziom demokratyczne chipy RFID… No dobra, nawet nie jeżdżąc po Ameryce nadal widać, że oczekiwanie, iż Chiny przejdą magiczną przemianę pod wpływem jakiejś sportowej imprezy jest idiotyczne i niepoważne. Szczególnie, że gdyby tak się stało, to pewnie szlag by trafił połowę światowej gospodarki. Ostatecznie dlaczego niemal wszystko co kupujemy jest w całości lub po części „Made in China”? Dlatego, że pracują tam za miskę ryżu, dzięki czemu da się robić „luksusowe” towary w rodzaju butów Adidasa za półdarmo. A dlaczego pracują za miskę ryżu? Bo Chiny są jakie są i jakby się nad tym dogłębniej zastanowić to nikomu to nie przeszkadza – a wręcz przeciwnie. Współpraca z Państwem Środka układa się nader przyjemnie. Google tylko czasem tu i tam coś ocenzuruje, ale przecież nikt ich za to krzyżować nie będzie, prawda? Większość puszcza to mimo uszu bo tak jest wygodniej i lepiej. Problemów mniej. Krótko mówiąc – trzeba było wcześniej pomyśleć a nie teraz krzyczeć, rychło w czas, że Chiny są be.
Ktoś może powiedzieć, że przecież olimpiada zwróciła uwagę świata na problem Chin. Jasne, ale co to za uwaga, która po pierwsze skupia się tylko na jednym konkretnym miejscu, po drugie polega na paleniu czarownic a po trzecie… stopnieje po zakończeniu olimpiady szybciej niż śnieżna kulka wsadzona do mikrofalówki. I dalej cały świat będzie wyzyskiwać Chińczyków (cóż, do tego się sprowadza cała zabawa, czyż nie? Tania siła robocza – hasło przewodnie wielkich koncernów) napędzając (trzecią na świecie) gospodarkę i przymykając solidnie oczy na wszystkie „złe złe” rzeczy, które się tam dzieją. Fajnie? Niezbyt.
Teraz kiedy przejechałem się już po medialnym festiwalu hipokryzji mogę zapytać, co te igrzyska znaczą dla nas, graczy? Ano znaczą bardzo wiele. Mogłyby wyznaczać nową erę w elektronicznej rozrywce. Drogę z salonów gier do domów i z domów na stadiony. Skąd tryb przypuszczający? Cóż, nie wiem kto decyduje o wyborze dyscyplin na igrzyska, nie wiem kto przyznaje status „dyscypliny olimpijskiej”, ale jeśli Chiny (czyt. chiński rząd) miały tu coś do gadania to nie potrafię się oprzeć wrażeniu, że jest to sposób na powiedzenie „zobaczcie jacy my jesteśmy nowocześni!”. Czyli dalszy ciąg teatrzyku cieni jakim od początku do końca jest i będzie ta olimpiada – przynajmniej pomijając (mam nadzieję) element jej istoty, czyli sportowej rywalizacji.
Podsumujmy więc ów teatrzyk cieni. Występuje w nim w roli pierwszoplanowej głupota MKOl’u, który w swej bezgranicznej naiwności sądził, że Chiny zmienią się pod wpływem byle imprezy, choćby nie wiem jak dużej. No, oczywiście możliwe, że kierowało nimi coś innego, choć w wymyślanie teorii spiskowych nie chcę się bawić. Dalej mamy hipokryzję ludzi, którzy nagle dostali rzeczywistością po łbie i wstają ze swych kanap, sprzed nieocenzurowanych telewizorów, wychodzą ze swych ogrzewanych, dużych, wygodnych domów i mieszkań, z których nikt nie wyrzuci ich za krzywe spojrzenie; piszą transparenty, za które nie zostaną aresztowani i rozstrzelani; idą na manifestacje, których nikt nie rozpędzi siłą, gdzie nikt nie będzie do nich strzelał; atakują sportowca, który niczemu nie jest winny a chce tylko uczestniczyć w pięknej, choć skalanej dziś przez MKOl, tradycji. A kiedy już skończą wracają do domów by przeczytać gazetę wydrukowaną za pomocą zrobionego w Chinach tuszu, przejrzeć Internet na komputerze o podzespołach Made in China, obejrzeć film w chińskim telewizorze i odpocząć, najeść się i wyspać w wygodnym łóżku. Rano ubiorą się w „chińskie” ubrania, założą zrobione tam buty i kupią dziecku zabawkę zrobioną w Państwie Środka (dla rozluźnienia atmosfery powiem, że ja codziennie jem jeszcze „chińskie” zupki przyp. Katmay). Może jeszcze pomyślą o Tybecie. Może chwilami przemknie im przez myśl, że to nie tylko Tybet, że to też reszta Chin. Może nawet pójdą jeszcze raz czy dwa na manifestację, ale kiedy już skończy się olimpiada, kiedy już zgaśnie olimpijski znicz stracą zainteresowanie. Państwo Środka znowu stanie się egzotycznym krajem na końcu świata, kojarzącym się wyłącznie z metkami na ubraniach, a spiker w telewizji, do kamery chińskiej produkcji, zapowie już inny, bardziej „codzienny temat”.
Kwestia sprostowania – MKOl zadecydował tak, a nie inaczej, z przyczyn czysto finansowych i komercyjnych, a nie z wrodzonej głupoty. Tekst o naiwnej wierze w siłę Igrzysk to tylko głupia wymówka, bo co mają mówić. Ta sama organizacja bowiem przyznała IO Niemcom za panowania Hitlera (jeszcze przed wojną, ale już wtedy kraj Szwabów był niebezpieczny). Sam artykuł dość trafny, nieco na przekór trendom, ale brakuje mi w nim jednego – należytego zdemonizowania tych, którzy podjęli takie decyzje. Więcej w nim krytyki podchwycenia tematu Wolnego Tybetu, co jest IMO błędne. Aha, dowcip o „chińskiej” zupce trafiony jak kulą w płot, bo zupa instant wywodzi się z Japonii. :-p
tak zupełnie na marginesie ale dawna rywalizacja olimpijska gdzieś znikła, teraz to wyścig zbrojeń. Transfuzje krwi, wdychanie tlenu i inne to już nie sport, ja nie wiem co to jest.
Może gdyby dopuścić stosowanie dopingu przynajmniej byłoby wiadomo kto jest najlepszy w równych warunkach 😉
I zgadzam się z tekstem i nie zgadzam się. Zgadzam się, że to wszystko jest przedstawieniem pełnym obłudy. I to takiej, że czasem aż rzygać się chce. Nie zgadzam się z tym, że to nie przynosi nic dobrego. Nie da się całych Chin zmienić ot tak za jednym zamachem. Ale kropla dąży kamień. Nie wierze by po tych protestach Tybet został nagle wyzwolony. Mimo to jednak trzeba o nim co jakiś czas pokrzyczeć. Trzeba krytykować Chiny za to co robią. Ciągle trzeba je szturchać. Tak samo jak ciągle trzeba szturchać ludzi by pamiętali o tych sprawach. Choćby tylko raz na jakiś czas. Chiny funkcjonują na zasadzie wyzysku mas przez rządzącą klikę. To jednak nie może trwać wiecznie. Tam biedacy już zaczynają podnosić głowy. Nic się jednak nie zmieni tam w najbliższym czasie. Chiny są zbyt potężne gospodarczo. Ale nie będzie tak wiecznie. Chiny mają problemy energetyczne. Ich gospodarka energetyczna oparta jest na węglu, którego ciągle jej mało. Potrzebują też dla utrzymania takiej produkcji także surowców. I tego ciągle brakuje. Ale te surowce są na wyciągniecie ręki. Pod dnem Pacyfiku, w innych krajach Azji. Trzeba będzie tylko wyciągnąć po nie rękę. Na przykład do Rosji na wyludnioną, bogatą w surowce Syberię. Prawda, że proste? Według mnie następny wielki konflikt zbrojny rozegra się o panowanie nad Azją i na Pacyfiku. I nie koniecznie wezmą w nim udział państwa zachodu. Chiny się zmienią bo będą musiały. Nie koniecznie będzie to zmiana na lepsze. Nigdy nie jest tak źle by nie mogło być gorzej. Ale jeżeli chce się by zmieniły się na lepsze trzeba działać już dziś. Czasem są to takie głupie działania jak cyrk z olimpiadą. Innym razem będą sprawniejsze. Temat jednak musi istnieć w świadomości ludzi. Bo bez ludzi żadnych zmian nie będzie.
Niestety natura cywilizacji północy (bogatej) jest taka, że z jednej strony czuje, że powinna mięć wyrzuty sumienia że południe (biedni) jest w takiej a nie innej sytuacji, z drugiej strony przede wszystkim zależy jej na tym, żeby jej żyło się dobrze i dostatnio. Dlatego tak popularne stały się inicjatywy w stylu Live Aid czy akcje protestujących o uwolnienie Tybetu – bo to łatwe, proste i przede wszystkim MEDIALNE. A dziś co medialne to istnieje, co niemedialne przestaje istnieć (odsyłam do doskonałych przemyśleń na ten temat ś. p. Ryszarda Kapuścińskiego w II części Lapidariów). W tym samym momencie kiedy mamy do czynienia z histerią nt. Tybetu w Afryce dzieją się codziennie rzeczy potworne, w Korei Płn od lat reżim zamęcza swoich obywateli (szacuje się, że w wyniku głodu zginęło tam kilka milionów ludzi). I co? I nic. A pokrzyczeć o Tybecie można i na całe szczęście (dla bogatej części świata) nie oznacza to absolutnie nic – Chiny wciąż będą wielkim i wciąż rosnącym rynkiem zbytu technologii i zachodnich produktów toteż nie warto angażować się na poważnie w jakiekolwiek zmiany bo jeszcze by się obraziły i co wtedy? W obecnej sytuacji USA stojących nad przepaścią recesji gospodarczej tym bardziej nie należy drażnić azjatyckiego smoka. No ale efektowne zgaszenie znicza i pomachanie tablicą „Free Tybet” sprawia, że wszyscy możemy z czystym sumieniem położyć się co wieczór spać do cieplutkiego łóżeczka, bo „przecież protestujemy”!Przykre to wszystko, ale już od XIX w. czyli epoki kolonializmu bogaty świat tak bardzo oddalił się od tego biednego i tak mu z tym wygodnie, że tylko naiwni mogą wierzyć, że ktoś naprawdę chce to zmienić.