Zacznę jak stary, „growy” dziadek prosto z lasu – pamiętacie czasy, kiedy można było zaszyć się w pokoju na tygodnie, a nawet miesiące (Elite, Frontier) i bawić się jedną grą przez naprawdę długi czas? Ja pamiętam doskonale, że bywały produkcje, których przejście potrafiło zająć więcej niż 40, a nawet 50 godzin. Oczywiście odrobinę generalizuję. Były i krótsze produkcje, ale to co się dzieje od kilku dobrych lat zakrawa na jakąś farsę. Najbardziej drastycznym przykładem tego trendu są ostatnie przygody Jamesa Bonda. Grę można „rozwalić” w trzy, a jeśli za joypadem siedzi prawdziwa łamaga, a nie wirtualny Agent Jej Królewskiej Mości do czterech godzin. Podobnie było w przypadku Terminator: Salvation. Przykłady można mnożyć. Dla mnie, czyli recenzenta parającego się „gierkami” zawodowo jest to sytuacja komfortowa. Zdradzając pewne tajemnice kuchni mogę powiedzieć nawet, że my, czyli dziennikarze „growi” (nie lubię tego słowa, ale cóż) w końcu nie musimy łgać jak psy wciskając czytelnikom kit, że artykuły powstają po dogłębnym (czytaj po przejściu od deski do deski) zapoznaniu się z danym tytułem. Nie, moi kochani. Przed erą Internetu były ratujące skórę presspacki, a teraz jest World Wide Web i serwery FTP wydawców i dystrybutorów. Jeśli ktoś wierzył święcie, że w takim piśmie X (miesięcznik!) jeden autor potrafił przerobić przez cykl wydawniczy cztery, a nawet więcej gier to gratuluje naiwności. Było też pismo (już nie żyje od lat), które z jednostronicowego pressa, trzech screenów i kilku punktowego FAQ potrafiło zrobić recenzję na 4 strony. No, ale dosyć o „branży”. Wróćmy do wspomnianego wyżej znajomego.
Jakiś czas temu Kot miał kłopot. Wybierałem się na urlop, a niestety w naszej pięknej stolicy w okolicach wakacji harcują włamywacze i innej maści paskudy. Być może jestem przewrażliwiony, ale autentycznie bałem się zostawić mieszkanie bez opieki, a dozór starszej „pani Zofii”, która miała podlewać kwiatki pani Kotowej uważałem za niewystarczający. Chyba, że sędziwa staruszka miała w zanadrzu ukrytego kałasza. Nie miała i musiałem podjąć drastyczne kroki. Wszystko to co dla mnie najcenniejsze, czyli moje konsole do gier postanowiłem przechować u któregoś ze znajomych. Wybór był ciężki. Jestem wredny i z premedytacją szukałem kogoś, kto nie jest pasjonatem gier. Nie było to lekkie zadanie z powodu kręgów w jakich się obracam, ale w końcu znalazłem Wojciecha, który ponad dekadę temu po prostu przestał się interesować elektroniczną rozrywką. Nie będę się wdawał w dywagacje dlaczego tak się stało – nie rozprawiam nad rzeczami, których nie potrafię pojąć.
Tak więc umówiłem się telefonicznie, że w czasie kiedy ja będę łkał i płakał w przeklętej krainie Faraonów z powodu cholernych (tak cholernych) upałów moje kochane zabawki trafią do przyjaciela. Zapakowałem moje skarby do pudeł i ruszyłem zadowolony do domu kolegi. Na miejscu tragedia! Kumpel przywitał mnie ze złamaną kończyną dolną. Od tygodnia nudził się jak mops. Trudno się nie zlitować. Otworzyłem skrzętnie opieczętowane konsole i podłączyłem do jego nad wyraz dużego telewizora. Nalegał nawet na podłączenie Wii, choć ostrzegałem, że z zagipsowanym kulasem to sobie nie bardzo pogra. Potem jeszcze spędziłem kilka chwil patrząc jak oswaja się z czymś dla niego tak egzotycznym jak joypad. Skonfigurowałem mu usługi sieciowe, poleciłem kilka(naście) tytułów z którymi powinien się zapoznać – ostatnio grał chyba w szóstą część Might&Magic. Pożegnałem się grzecznie i wyfrunąłem na dwa tygodnie z naszego pięknego kraju.
O wakacyjnych wojażach dużo pisać nie będę. Egipt w lecie to nie jest najprzyjemniejsze miejsce, a jak zauważyłem z konsternacją większość turystów ma zwiedzanie w przysłowiowej „dupie” i woli smażyć się na plaży w tłumie podobnych sobie desperatów. Samo zwiedzanie też do przyjemności nie należy. Wielbłądy śmierdzą, sklepikarze są namolni i za głośno krzyczą. Skwar, duchota i tak dalej. Grunt, że pani Kotowa była szczęśliwa. Ja się tam nie liczę!
Powrót do kraju powitałem z błogością. Wychodząc z samolotu prawie wykonałem manewr ministra Siwca z „ucałowaniem ziemi kaliskiej”. Dwa dni później zawitałem u znajomego. Pierwszym sygnałem zagrożenia, który oczywiście zignorowałem była zacięta twarz połowicy mojego przyjaciela. Salon gospodarzy zapamiętałem jako klinicznie czyste, nowoczesne wnętrze. Po dwóch tygodniach ujrzałem walające się boxy po zamówionym chińskim jedzeniu i pudełka po pizzy. Jakieś paproszki i folie po cukierkach. Był też zadowolony z siebie kumpel. Nie musiałem pytać, czy dobrze się bawił. Tym bardziej zaskoczony usłyszałem litanię narzekań na „nowoczesne gry”. Dla świeżo upieczonego konsolowca, którego (przyznam to z dumą) sam stworzyłem w ekspresowym tempie te nowe gry były… skandalicznie krótkie. Pytam: w coś grał. Twardziel przeszedł prawie jedną czwartą moich gier. W tym Gearsy 1&2, Resistance 1&2 i kilka innych polecanych przeze mnie żelaznych pozycji. Drugą rzeczą, którą zauważył nasz „konsolowy nuworysz” były skandaliczne zakończenia tych nowych gier (tak to z pogardą określił). Zdenerwowało go zakończenie Gears of War, sięgnął po dwójkę i zirytował się jeszcze bardziej. Pytał się czy robienie ludziom wody z mózgu, niewyjaśnianie niczego i „czekaj na kolejną odsłonę serii” to jakiś nowy trend w grach wideo. Autentycznie powiedział, że dobrze bawił się do momentu ukończenia gier. Nowe produkcje to dla niego niech zacytuję, choć nie odda to soczystości tej wypowiedzi:… to jak stosunek przerywany. Grasz, grasz i ktoś ci przerywa! Tak, już w czasach liceum kolega miał barwne porównania za które często lądował w kozie.
To było naprawdę ciekawe doświadczenie. W sumie zawsze wiedziałem i Wy zapewne również o tych oczywistych faktach, ale przyglądanie się jak ktoś zupełnie świeży odkrywa tę bolesną prawdę było dla mnie czymś nowym. Często ludzie mówią, że kiedyś gry były lepsze. Pamięć jest zawodna. Na ogół pamiętamy tylko to co dobre. Koloryzujemy, zapominamy o irytujących błędach. Wychwalamy co tylko się da. Słowa „było lepiej” traktujemy z pobłażaniem. W tym jednak przypadku miałem do czynienia z osobą, która w 100 procentach zerwała z grami wiele, wiele lat temu i przez ponad dekadę nie zagrała w ani jedną grę wideo i jestem skłonny dać wiarę jego narzekaniom.
Na koniec muszę dodać, że największą ofiarą mojego niezamierzonego eksperymentu była żona kolegi. Kiedy już pakowałem ostatnie pudła nadobna niewiasta rzekła: zabieraj te przeklęte zabawki!
Nie bardzo rozumiałem w czym rzecz, a że byłem obładowany sprzętem to tylko uśmiechnąłem się i pożegnałem. Tydzień później przyjaciel zaprosił mnie na weekendową imprezkę. Po zaopatrzeniu się w odpowiednie butelki napojów wyskokowych dziarsko ruszyłem (taksówką!) na zabawę. Od progu przywitały mnie znajome dźwięki. Wojtek szczęśliwy jak nigdy biegał po Liberty City z Niko Bellikiem i kuzynem Romanem.
Będziesz miał rozwód na sumieniu. . . 🙂
rozwody i gry są dla ludzi 😀
Kiedyś zdumienie budziła gra krótka, dziś miłe zdumienie budzi właśnie dłuższa. Na szczęście z mojego ulubionego gatunku (turówki, rpg) gry potrafią się uchować. King’s Bounty to było dobre kilkadziesiąt godzina rozgrywki, Fantasy Wars nie przeszedłem jeszcze (pierwsze 3 kampanie z 5 póki co) a gram już jakiś czas, też dobre kilkadziesiąt h. Przy dobrym nastawieniu, czyli „everything must be perfect” tura potrafi mi zająć godzinę. Jak sobie pomyśle, że jakiś fpp zająłby tyle czasu co zrobienie powiedzmy 10 przeciętnie długich ruchów to naprawdę dziw człowieka bierze. No a co do RPG, to gram głównie w starocie, ale Wiedźmin i Oblivion (moje jedyne nowsze produkcje) zapewniły godną ilość rozgrywkipozdrawiam
Ciężko powiedzieć. . . Jako gracz z wieloletnim doświadczeniem, który doskonale pamięta te growe batalie po x-dziesiąt godzin, dzisiejsze pełnoprawne „dema” prawdziwych gier uważam za skandal i nieporozumienie. . . . Ale z drugiej strony. . . Fallout’a 3 przeszedłem w około 12 godzin, grając bez żadnego pośpiechu. Zwiedziłem kilka lokacji nie związanych z fabułą, zrobiłem większość questów pobocznych, w końcu popchnąłem naprzód wątek główny i gra nagle się skończyła. 12 godzin gry, niby tak mało, ale te marne 12 godzin musiałem rozłożyć na wiele rat, co w efekcie dało ponad miesiąc gry. Nie wiem czy dziś udałoby mi się skończyć Baldura czy M&M. Czułbym się jak w Modzie na Sukces, odpalając grę po raz tysięczny by pchnąć fabułę o kolejny milimetr. Więc moja odpowiedź napisana zostanie w stylu, który bardzo często stosuje moja najdroższa małżonka: Czy gry są za krótkie? Zdecydowanie tak! Czy grałbyś w czasochłonne gry? Nie. . .
Myślę, że problem ten leży w tym, że gry stają się coraz przyjemniejsze audiowizualnie i – co za tym idzie – co bardziej kosztowne. Gdy żołnierz skłądał się z kilkunastu pikseli, a wszystkie teksty trzeba było sobie samemu czytać można było robić gry długie i tanie jednocześnie. A teraz, gdy do spełnienia współczesnych standardów potrzebne są animacje wspierane techniką motion-capture oraz nagrania audio profesjonalnych aktorów, zrobienie kilkudziesięciogodzinnej gry byłoby bardzo drogie. A na grę „w starym dobrym stylu” niewielu ludzi by zwróciło uwagę.
Wciąż przecież powstają gry na niezliczone ilości godzin, niekoniecznie nawet będące RPG-ami. Left 4 Dead, Advance Wars, Meteos, Lumines, Football Manager, Elite Beat Agents, Grand Theft Auto, LittleBigPlanet. . . to tylko kilka przykładów które od razu przyszły mi do głowy, a jakby się zastanowić to by się więcej zebrało. Ergo – tradycyjnie przesadzacie, wapniaki 😛
Czy nowe gry są za krótkie? Zdecydowanie tak. Czy mogą być krótkie? Tak jeśli ta krótkość to minimum te 8 godzin a nie jakieś 5-6 co już uznaję za totalne extremum i skandal i jeśli po tych 6-8 godzinach czuję satysfakcję co jak słusznie zauważył ten kolega kota ze złamaną nóżką jest poniekąd problemem. Zakończenia gier robią się coraz słabsze :(siergiej skoro trzeba się podpierać w rozmowie o długości gier takimi gierkami jak sieciowe L4D albo FM to naprawdę jest źle. Przykład ZUA to np. Mass Effect 🙁
Pisałem, że to pierwsze, co przyszło mi do głowy. Ale w czym problem? Football Manager ma na całym świecie miliony miłośników, a Left 4 Dead jak sieciowe, to co, pies? Fantastyczny multiplayer daje tej (i wielu innymi – vide wszystkie Tekkeny i Dead or Alive’y) grze ogromne replayability, jest w tym coś złego? Że 50h grasz z kimś, a nie sam? Faktycznie, tragedia 😉
No a największe replayabity ma Saper! Nie o to chyba chodzi co nie? Tylko o to, że kupując grę np gow2 masz za 200plus złotych grę na jeden, góra dwa wieczory. No i świetne to replajabity jak się np nie ma złotego lajfa w XBL 😛
Ja tam w L4D na Xie nie gram, więc problem Lajwa mnie nie tyczy 😛 A co do Gearsów, to fakt, są krótkie. Ale na tle wielu dzisiejszy gier akurat dwójka nie wypada tak tragicznie – jedynka to owszem, wręcz skandalicznie krótka produkcja, z GoW 2 już nieco się poprawili.
Czemu żonie kolegi nie podłaczyłeś Wii 😀 z deską Fit?Wakacje w Egipcie i narzeka co za bestia!!!!!!
Dla mnie gra na +40h i to jeszcze kilka razy ; )Fallout 3 w 12h? A poprzednie fallouty też się dało przejść w kilka h. Tu nie chodzi o to, że ogólnie gry są krótsze. Pewnie – wiele z nich jest krótkich, ale problem jest taki, że dzisiaj my przez te gry lecimy jak nienormalni, by w zalewie obowiązków czym prędzej grę skończyć (właśnie taka gra na 15h w miesiąc, dwa) i brać się za kolejną. Dla mnie to kwestia punktu widzenia. Ostatnio gram sobie w Obliviona – mam 30h na liczniku i może 4 questy z głównego wątku. Da się? Da się. Równie dobrze bym mógł tę gre w tym czasie skończyć już.
twilitekid zarz zaraz? Jak to teraz lecimy jak nienormalni? Mam zupełnie odwrotne wrażenie. To kiedyś jak nienormalny siedziałem światek, piątek i niedziela i wakacje nad grami lub raczej nad grą i przypadki, że jakiś tytuł skończyłem w dzień lub dwa należał do rzadkości. Oblivion to zupełnie inna para kaloszy to tak swoją drogą i chyba nie powinien służyć do np usprawiedliwiania np tego co Bungie zrobił z Halo 3 dając single playera na pałę 7 h rozgrywki jako łatka do multi. Mass Effect na 40 h? Boze co ty tam robisz?
Pewnie 5h na główny wątek + 35h gry we Fluxie na kwazarach ;)Mi ME zajął 14h z groszami mimo, iż wypełniłem zdecydowaną większość wątków pobocznych z Bring Down the Sky łącznie, i naprawdę sobie nie wyobrażam spędzenia 43 godzin na jednym przejściu tej gierki. . . :O Moim zdaniem była zdecydowanie za krótka.
jesli chodzi o krotkie gry, to nie mozna nie wspomniec o mirror’s edge. gra swietna. ale czas w ktory mozna ja przejsc to jakas pomylka! ja przeszedlem w 5 godzin. 6 to max. podobno niektorzy przechodza w 2. czy to ma sens?
koopa ja ci gratuluje że miałeś zdrowie w ogóle grać w ME. W sumie to ciekawe jak osoba, która odpuscila sobie granie lata temu znajduje się w nowej nextgenowej rzeczywistości. Wcale się nie dziwię, że nie wszystko się jej podoba. Sporo osób, które kilka lat temu odpuściło sobie granie na powaznie powróciło jak wyszły nowe konsole.
Wiecie, jest takie stare, mądre powiedzenie, moje ulubione – punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Pierwszą sprawą jest niezaprzeczalny fakt, iż faktycznie współczesne gry są krótkie. Są krótkie, ale czy ZA krótkie to już zależy tylko od gracza, a w zasadzie od gracza i od ilości jego wolnego czasu. Za przykład weźmy tu ostatniego Wolf’a, którego męczę już od jakichś dwóch tygodni. Nie orientowałem się wprawdzie w opiniach na sieci, czy gra uważana jest za krótką, lecz dla mnie (podobnie jak wiele innych, za takie uważanych) wcale nie jest. Najważniejsze jest podejście do samej gry. Można ją pokonać sprintem, biegnąc cały czas do przodu z głośnym ratatatatata i mordując bezmyślnie wszystko co jest na drodze, a można też łazić po dziesięć razy w jedno miejsce i poznając tajniki stworzonego świata szukać np. wszystkich dokumentów, worów z kasą i ksiąg. Na całe szczęście, zawsze zaliczałem się do grona wścibskich eksploratorów, którzy MUSZĄ zajrzeć w kąt, za właśnie otwarte drzwi, ponieważ a nuż projektant etapu coś tam fajnego ukrył. Mam tak mniej więcej od czasów pierwszych gier z serii Dizzy. 🙂 Wynikają z tego dwa podstawowe fakty. Pierwszy to czasami wręcz absurdalnie wydłużający się czas rozgrywki, a drugi to prawdziwa radość z poznawania gry. Dla mnie oba bezcenne. Druga sprawa to docelowy target (uwielbiam to słowo) dla danej gry. Jak widać, wiek przeciętnego gracza znacznie ostatnio poszybował w górę i całkowitą normalką są dziś ludzie ok 40ki łupiący w takie powiedzmy Gearsy. Teraz pomyślcie, ile czasu na granie ma 40letni facet, zadupiający co dzień do roboty, wracający z niej wyrąbany jak koń po westernie i muszący wykonywać dodatkowo milion bzdurnych, domowych obowiązków. ( zakładam tu, iż nie jest połamany, czy też w inny sposób przykuty do fotela) Dla takiego człowieka taki GoW to gra na miesiąc co najmniej, jeśli nie na dłużej. Co więc wynika z tych moich nie całkiem błyskotliwych i odkrywczych wypocin? Ano wynika, że być może krótkość gier nie jest jedynie wynikiem chęci szybkiej sprzedaży kolejnych części, czy też wielkich nakładów pieniężnych na zbudowanie na prawdę długiej gry. Może choć po części developerzy mają nadzieję, iż gracz choć trochę pobawi się ich dziełem, a nie tylko przebiegnie sprintem od punktu A do B i heja po następnego torrenta 😉 Nie chcę tu oczywiście uogólniać, ale jakby się na tym dobrze zastanowić, gry wcale nie są takie krótkie, na jakie z pozoru wyglądają, może po prostu współczesny gracz nie potrafi już dostrzec potencjału, który niejednokrotnie w nich drzemie. Nie można również zapominać, iż gry nie są już od dawna tworzone dla dzieci, mających na granie po 8h dziennie. ps. Dwa felietony w jeden dzień,nie mogłem uwierzyć własnym oczom. . . 😉
Już prostuję – jak nienormalni, czyli szybko, bez wczucia się w klimat „byle skończyć”. Stąd gry na kilkadziesiąt h przechodzi się w kilkanaście (vide kolega wyżej z F3).
No tak, ale są ludzie, którzy lecą przez głowny wątek w krótkim czasie i narzekają potem, że im mało.
Przeszedłem w miarę wszystko (choć nie na 100% zdaje mi się) i zajęło mi to ca 43h ; ).
Dla mnie stosunek czasu gry do zawartości jest idealny w ME. Gra szybka i szybko się kończy nim zacznie nużyć swoją powtarzalnością. W sam raz, kiedy daje się za nią ok 50zł i zajmuje mi około 7-8h ; ).
Tak jak napisałem, grając w F3 nigdzie się nie spieszyłem. Nie twierdzę że wycisnąłem z tej gry ostatnie soki, na pewno mógłbym przy niej posiedzieć drugie tyle, ale. . . Szczęśliwi Ci, którym sprawia radość poznawanie gry na zasadzie małych kroczków. Ja do nich nie należę. Zupełnie nie interesuje mnie zbieranie butelek nuka-coli, czy przeczesywanie całej mapy w poszukiwaniu nieodwiedzonych lokacji. Nazwijcie mnie leniwym, ale lubię gdy to gra mnie zabawia, a nie kombinowanie jak by tu się jeszcze grą nacieszyć.
AMEN !!a wyjatki tylko i wylacznie potwierdzaja regule. ps: 40 latkowie sie nie licza. licza sie 12 latkowie a tych branza sobie tak a nie inaczej odchowala. szafa gra, kabza sie nabija, a powody do narzekan jakiejs tam blizej niezidentyfikowanej grupy starych prykow sa malowazne 😛
Czemu to musi dotyczyć także mnie?
Ja podchodzę do gier coś jak digital_cormac – eksploruję świat wykreowany przez twórców:Fallout 3 – fabularny niewypał, za dużo kombinowania ‚jak tu przyciągnąć graczy’, jednak spędziłem przy grze sporo czasu, wędrowałem po pustkowiach co po chwila odkrywając jakieś małe wioski. Jednak mimo to nadal wolę klasyczne Fallouty – chociażby za lepsze poczucie humoru twórców. Mass Effect – nie lubię zostawiać zadań ‚na później’ dlatego zrobiłem wszystkie poboczne misje, jakie mi nadano (ilu z Was było na chociażby ziemskim księżycu?). Szkoda tylko, że na tych planetach lokacje się powtarzały, przez co wiało lekką monotonią. Wolfenstein – nie znalazłem wszystkich dokumentów, ani całego złota, jednak przedłużyłem sobie grę stawiając sobie za cel znalezienie jak największej ilości tych przedmiotów ;}Jeśli chodzi o zakończenia gier to zdecydowaniem największym failem w tej dzeidzinie jest. . . Timeshift! Tak beznadziejnej walki z Bossem nie widziałem w żadnej grze! UWAGA SPOILER ! Pierwszy raz zdarzyło mi się, żebym został uwięziony na jakimś blokowym balkonie z samo-odradzającą się najlepszą giwerą w grze. . . Na koniec króciutki filmik i pytanie do siebie: JUŻ?!?!?!Chciałbym tylko dodać, że kiedyś gry były dużo krótsze, przechodziło się je w godzinkę, lub nawet mniej (Super Mario – jeśli ktoś znał skróty ;)), a i tak można było sobie grę przedłużyć, np. zbierając wszystkie monety.
Ja byłem 😉 Znalazłem tam nawet szczątki ruskiego sputnika. Właśnie dla takich perełek warto grać.
imho gald dobrze ujal sprawe – dzisiejsze produkcje czesto stawiaja na otwarty swiat ktory dla mnie jest totalnie bez sensu, a najlepszym przykladem tego jest fallout 3 – tutaj zeby chocby zwiedzic mape trzeba po prostu samemu gdzies polezc i SZUKAC questow (tak tak nie ma co dorabiac ideologii ze chodzenie, klimat itd – to sa gry crpg w takich grach znaczenie ma story opowiedziane poprzez dobre linie questow a nie randomowe lokacje poukrywane dla tych ktorzy spedzaja na sile w grze dziesiat godzin – przy okazji moga sie potem pochwalic jacy z nich sa geeks) – a to jest o tyle dziwne ze taki morrowind tez mial otwarty swiat ale chocby mainstory przeciagalo gracza prawie po calej mapie, a jesli nie mainstory to sidequesty ktore wpadaly w rece nijako przy okazji robienia mainstory. mile to i przeyjemne, a i zawsze znalazly sie miejsca dla ‚poszukiwaczy’. tyle tylko ze tam te miejsca rzeczywiscie byly klimatyczne, nagradzajace gracza np uberuncommon itemem za ich odkrycie a nie jakies blizniacze do siebie lokacje gdzie po zwiedzeniu takich 15 udaje sie nam znalezc psu na bude potrzebnego vault boya, tudziez inny syf dla kolekcjonerow. takiemu naciaganiu czasu gry mowie stanowcze nie i nie ruszaja mnie testy ze w f3 mozna bylo i grac +100 godzin. ja gralem 30 a juz czulem ze gro z nich spedzilem bezsensownie. kiedys plulem na to ze baldury byly grami tak do bolu liniowymi, ale teraz wlasnie takich gier mi brak. z epicka fabula a nie epickim, czytaj napompowanym do granic przyzwoitosci przez zwykle randomy – swiatem. me byl blisko, ale jak wszyscy wiemy sprawe sfaczyly jednakowe ksiezycowe lokacje, a przeciez tak niewiele trzebabylo ze kazda z nich byla inna. ale nawet majac to na uwadze te 30 godzin w me >>>>> od 30 godzin w f3. moim zdaniem otwarte swiaty i tego typu rozrywka powinna pozostac domena mmo – tam gracz bedzie mial sporo czasu zeby sie ‚naodkrywac’.
Cóż, znam sytuację z autopsji gdyż sam na parę lat zminimalizowałem swoje kontakty z grami komputerowymi. Wprawdzie konsole kusiły wieloletnim, kolejnym związkiem ale wytrzymałem bez nich ;). Patrząc na nowe FPP spodziewałem się nowych – starych odsłon hitów sprzed lat (vide HL2 czy Doom 3). Z początku wszystko było w porządku, jednak gdy dochodziłem do napisów końcowych, ciężko mi było uwierzyć, że to „THE END”. Pomyślałem, że to może ja jestem zbyt zgorzkniałym, zaprawionym w boju weteranem, ale im dalej brnąłem w nowe tytuły, tym gorzej. Szczytem wszystkiego był Crysis, który kończył się w miejscu, w którym parę lat wcześniej na pewno nie zobaczyłbym creditsów. Ciekaw jestem do jakiego stopnia producenci będą „rozszarpywać” swoje kolejne tytuły na coraz mniejsze plasterki. 1,5 godziny gry? godzina? A może trochę dłuższy odcinek „M jak Miłość” ? Jakby coś – płatne DLC i dodatki (nota bene starsze dodatki do gier są często dłuższe niż niektóre dzisiejsze „podstawki”). Zgroza i zgrzytanie zębami. Jak kiedyś pisałem o Gothic 3, tak tutaj powtórzę – masa godzin, intensywne granie i uczucie dobrze spełnionego obowiązku na koniec. Tak jak digital i makowsky uwielbiam penetrować (bez skojarzeń) wszystkie zakamarki stworzone przez autorów. Chyba właśnie RPG i przygodówki są w stanie na dłużej zatrzymać przy komputerze (Wybaczcie ignorancję, czcigodni stratedzy ;). Oczywiście pojawiają się dobre długie gry, bądź takie które są „kompletne”, dają satysfakcję bez konieczności czekania. Tak jest z Mirror’s Edge, jak i z X-Men Origins: Wolverine (zresztą ogólnie gra jak na „filmówkę” jest naprawdę dobra).
To jest fizycznie możliwe? Owszem, to krótka gra jak an RPG, ale nie uwierzę póki nie zobaczę, że można zrobić w niej prawie wszystko co się da nie mając na liczniku 15h :O
Niby można. . . ja nie wiem ile gralem nie liczylem, ale mialem poczucie, że za szybko się skończyło.
krótsza gra to powinna być niższa cena
Ja nadal nie wiem jak mozna ME w 15h przejść. Ostatnio sobie znów przeszedłem, przeleciałem w sumie przez gre, zrobiłem tak z 80% tego co było do zrobienia i 33h.