Jesienią 2007 roku doszło do starcia dwóch gier o tematyce skateboardingu. Dotychczasowy monopolista na rynku – Tony Hawk i jego Proving Ground zmierzył się z raczkującym projektem firmy Electronic Arts Black Box – Skate. Walka była nierówna, bo system Flickit od elektroników dosłownie zmiażdżył dziewiąty produkt Jastrzębia. Potem było z górki: Skate 2, a już za parę miesięcy doczekamy się Skate 3.
Wydawać się może, że porównywanie gier traktujących o jeździe na deskorolce przypomina rozważania na temat wyższości wirusa grypy A nad wirusem grypy C. Niby jedno i drugie daje taki sam efekt, ale droga do niego jest znacznie inna. Właśnie dzięki takim detalom dzieło EA zapisało się złotymi zgłoskami w historii gier sportowych, a system Flickit okazał się hitem, któremu miała zagrozić tylko deskorolka do gry Tony Hawk’s Ride (nie udało się – cena odstraszyła graczy).
Spis treści
Historia zmierza ku końcowi?
Prince of Skateboard
Fabuła, o ile o takowej można mówić w przypadku tego typu gier, została tak przemyślana, żeby gracz miał wrażenie, że jego rękami rodzi się kolejna gwiazda skateboardingu. W pierwszej części musieliśmy zaprezentować się lokalnej społeczności miasteczka San Velona, stawiając przy tym fundamenty pod naszą przyszłą karierę. Druga część to kolejny etap sławy, lecz tym razem wspinaliśmy się po szczeblach drabiny zawodowej, co finalnie pozwoliło stać się profesjonalistą. Skate 3 jest kolejnym naturalnym krokiem gwiazdorstwa, lecz tym razem akcja nie będzie dotyczyć stricte gracza, ale jego firmy, produkującej wszelkie możliwe akcesoria dla skate-ów. Wszystko, co wykonamy, zrobimy i osiągniemy będzie wpływać na rozwój naszego biznesu, a to przełoży się na popularność naszej ekipy. Stopniowo miasto będzie zalewane naszymi produktami, a fani i chętni do zespołu będą walić drzwiami i oknami. Zanim jednak do tego dojdzie musimy zebrać silną grupę pod naszym przywództwem.
Bez kabelka to nie to samo
Obie poprzednie części gry oferowały możliwość rozgrywki po sieci, ale ich moc była za słaba, by przebić się przez mury postawione przez np. FPSy. Całkowicie inaczej ma być w Skate 3, który od początku był projektowany z myślą o potyczkach „po kablu”. W żadnym wypadku nie oznacza to, że jeżeli nie mamy możliwości wpięcia się do internetu (np. nie mamy wykupionego złotego konta w Xbox Live) to nie pogramy. W tak ekstremalnej sytuacji do pomocy ruszy nam konsola, która weźmie na swoje barki kierowanie innymi postaciami, które zwerbujemy do swojej ekipy. Jednak prawdziwych rumieńców Skate 3 ma nabrać, gdy razem z kilkunastoma koleżankami i kolegami stworzymy własny skate team i ruszymy do boju z innymi klanami.
Z AI albo z ekipą
Grawitacja nie jest przeszkodą
EA chce zawojować internet łącząc tryb singleplayer z multiplayerem w jedną, integralną całość. W każdym momencie do naszej gry mogą dołączyć inni gracze, by wspomóc nas swoimi umiejętnościami, bądź przeszkadzać w rozgrywce. Jak napisałem wcześniej, początkowe kilka godzin w Porcie Carverton spędzimy na składaniu zespołu, by potem całą bandą niszczyć wszelką napotkaną konkurencję. To rywalizacje są kwintesencją zabawy, a na ich przykładach najlepiej zobrazować wizję scalenia rozgrywki off- i online. Załóżmy, że przez pierwszy tydzień po zakupie Skate 3 jesteście pozbawieni sieci. Przez ten czas udało wam się zbudować całkiem pokaźne imperium, macie kilkunastu pomocników (sterowanych przez AI), a stworzone na początku logo pojawia się na niemal każdym murze. Po tygodniu dostawca raczy naprawić łącze i ponownie pojawiacie się w wielkiej sieci. Na miejsce sterowanych przez konsolę skate-ów wskakują żywi gracze, co można zauważyć np. poprzez załadowanie modelu postaci wykreowanej przez naszego znajomego. Proste – tak, ale nie do końca jasne, bo pozostaje wiele pytań, na które wcześniej niż po premierze raczej nie poznamy odpowiedzi (np. czy każdy będzie mógł dołączyć do naszej gry, czy tylko osoby znające ustalone wcześniej hasło?). Sama idea brzmi bardzo podniośle i dumnie, ale nie zapominajmy, że niejedna firma szastała takimi patetycznymi słowami, więc wstrzymajmy się z oceną tego pomysłu.
Wszystkie napotkane na mapie zadania będą stworzone do rozgrywki zespołowej. Dotąd Electronic Arts podało tylko trzy przykłady konkurencji, na których wyjaśnili ich drużynowy charakter. Domination, jak sama nazwa wskazuje, polega na zdominowaniu areny, na której znajduje się kilka specjalnych miejsc. Aby przyjąć dany spot musimy wykonać nad nim najwyżej punktowany trik. Wygrywa ten team, który zagarnie największą ilość miejsc w określonym odgórnie czasie. Poza samymi sztuczkami na desce, frajda polega także na ciągłym przejmowaniu i odbijaniu tych swoistych węzłów. Nieco inne podejście wymaga drugi tryb nazwany 1UP, który do złudzenia przypomina SKATE z poprzednich części gry. W pewnym, stosunkowo krótkim czasie musimy wykonać szereg trików i zdobyć jak największą ilość punktów. Rozgrywka podzielona jest na maksymalnie pięć rund, a po każdej z nich zdobywamy jedną literkę całego wyrazu. Zwycięzcą jest ten team, który skompletuje cały wyraz. Race, choć nie brzmi intrygująco, także przyprawi nam wypieki na twarzy. Wprawdzie z nazwy wynika, że wygra ten, kto pierwszy dotrze do mety, ale i tutaj EA postanowiło wprowadzić rywalizację grupową. Za każde miejsce będzie przyznawana pewna ilość punktów (za pierwszej będzie najwięcej, za drugie nieco mniej i tak stopniowo do zera), które posłużą do wyłonienia najlepszej drużyny.
Pojedźmy do Portu
Widziałem skejta cień…
W Skate 3 będziemy przemierzać ulice miasta Port Carverton, o którym twórcy dopiero niedawno zaczęli opowiadać. Wiadome jest, że będzie to miejsce całkowicie przeciwne do San Vanelony, którą (w dwóch odmianach) mogliśmy poznać w obu poprzednich częściach gry. Przede wszystkim gracz będzie miał wrażenie, że zostało one stworzone przez skate’ów dla skate’ów, gdyż miejsc do skakania, zjeżdżania czy wykonywania ciągu karkołomnych trików będzie bardzo dużo. W trakcie rozgrywki odwiedzimy trzy dzielnice: Industrial, Downtown oraz University Hill, różniące się nie tylko wyglądem, ale także doznaniami, jakich doświadczy gracz. Jednakże łączyć ma je jedna wspólna cecha – każda z nich będzie posiadać wiele głęboko zapadających w pamięć miejsc, takich jak: kamieniołom, port marynarki czy łuki triumfalne.
Flickit baby!
Trzecia część Skate także będzie zawierać niezmieniony od 2007 roku system Flickit, który po premierze pierwszej części gry zapewnił Electronic Arts zwycięstwo nad nieco zramolałym Tony Hawkiem. Jego rewolucyjność opiera się na prostym założeniu: mniej guzików, więcej sticków. Całą rozgrywkę kontrolowaliśmy dwoma gałkami: lewy odpowiadał za ciało, a prawy za deskę. Do tego pod palcami musieliśmy mieć dwa guziki (odpychanie się lewą bądź prawą nogą) oraz trigger do łapania deski. Aby zrobić jakikolwiek trik należało prawym stickiem wykonać pewien, określony odgórnie ruch (np. w dół i w górę to skok). Choć brzmi zawile w praktyce sprawca się wyśmienicie, a cała profesjonalna rozgrywka polega tylko na dostosowaniu prędkości i momentu wyskoku.
To, że gra będzie posiadać po tytule cyferkę 3 nie oznacza, że twórcy zapomnieli o początkujących graczach, którzy nie mieli szansy zapoznać się z poprzednimi odsłonami gry Skate. Od początku będzie dostępny tryb Skate.School, który za rączkę wprowadzi nas w tajniki i zawiłości rozgrywki. Całość zostanie tak zmontowana, by nowicjusze nie mieli żadnych problemów z zapoznaniem systemu Flickit, a Ci nieco „zardzewiali” przypomnieli sobie podstawowe sztuczki i kruczki.
Byle do maja
Seria Skate wyrobiła już sobie sporą renomę, a wszystkie znaki w tekście i filmach mówią, że trzecia część będzie równie wielką rewolucją jak pierwsza z 2007 roku. Połączenie rozgrywki single- i multiplayerowej wydaje się być strzałem w dziesiątkę, a co ważniejsze idealnie wpasowuje się w kierunek, który ostatnio obrało Electronic Arts – uspołecznianie gier. Miejmy nadzieję, że wszystkie „ochy” i „achy” wylewane na filmach promocyjnych zostaną spełnione i w maju dostaniemy naprawdę solidnie dopracowany produkt.
Nie mogę się już doczekać