Achhh, Peter Molyneux. Pretekst dla Brytoli, żeby móc się puszyć przed całym growym światem i pokazywać, że stać ich na coś więcej, niż na dostanie po tyłku od byłych kolonii (ach, za dużo chyba gram ostatnio Anglikami w Colonization, z wiadomym efektem ;)). Ale taka jest prawda – w odróżnieniu od przebrzmiałych gwiazd brytyjskiej sceny growej, takich jak Geoff Crammond (F1), czy David Braben (Elite), Molyneux – o podejrzanie francuskim zresztą nazwisku – wraca jak bumerang. I od lat mnie denerwuje, tym swoim ciepłym, dziadkowatym głosem. Ach, jak on mnie wkurza!

Wkurzał mnie już zresztą za czasów Bullfroga. Kiedy wszyscy wynosili pod niebiosa wszelkie produkty tej firmy, ja z kwaśną miną musiałem przyznać, że Syndicate jest dla mnie za trudny. Populousa szczerze nie cierpiałem. Dungeon Keeper był brzydki (i też za trudny). Magic Carpet był przereklamowany i nudny, co zresztą na szczęście zauważyłem nie tylko ja. A Black & White było dziwaczne i miało ten okropny styl graficzny, który zresztą do dziś pokutuje w Fable II. Oczywiście serii Fable nie cierpię, chociaż nie grałem, ale na te przegrubione postacie z fuzjami o rozszerzonej lufie w łapach to ja sorry – patrzeć nie mogę. No dobra, grałem w Fable II, ale nikomu tego nie powtarzajcie.

Molyneux jest prawdziwym growym szarlatanem i zachowuje się tak, że już dawno z branży powinno się go wyrzucić. Obiecuje opcje, które są nie do zrealizowania, ciągle opóźnia premiery swoich tytułów, każe swoim pracownikom przerabiać, dorabiać i poprawiać… Co więcej (a to już jest nie do pomyślenia) sam udziela wywiadów, zamiast wysłać jakiegoś sługusa-marketusa, który będzie uważał na słowa. I w każdym wywiadzie podkreśla, że chciałby ujawnić jak najwięcej i pokazać ludziom, czego mogą się spodziewać po jego kolejnej grze. Skandal! Przecież unikatowe rozwiązania są objęte absolutną tajemnicą i ktoś może je UKRAŚĆ! Taki stary, a taki naiwny. Ech.

Zamiast ciupać kolejne klony swoich produkcji, do tej pory nie było chyba jeszcze jego gry, która doczekałaby się części trzeciej. Co więcej, potrafił projektować gry i na proste ośmiobiciaki, później czarował na pecetach, a następnie – rzecz chyba dotąd niespotykana – przesiadł się na konsole i tworzy gry sprzedające się w milionach kopii. Na które wszyscy czekają. I które wszyscy kupują. I ciągle występuje w tym samym, obrzydliwie angielskim sweterku i ciągle – a to już trwa chyba ze dwadzieścia lat – ja po prostu MUSZĘ go słuchać. Nie znoszę go, nie podoba mi się jego gęba, no i te straszeczne fuzje w Fable II… Ale mimo to ciągle wracam do tego przeklętego Syndicate i tego okropnego Dungeon Keepera, a nawet do Magic Carpeta. I gram w Theme Park. I w The Movies. I słucham tych wywiadów i czuję wstręt do siebie, bo podoba mi się to, co on opowiada. To straszne 😉

Peter Molyneux jest zjawiskiem niezwykle oryginalnym. Szczerze i naprawdę chciałbym go nie lubić. Bo naprawdę jest za co (sweter, fuzje, obleśny uśmiech, bah). Ale nie mogę odmówić mu jakiegoś niesamowitego czaru (który jednocześnie wzbudza we mnie niepewność), no i prawdziwego, czystego geniuszu… No ludzie, ilu jest na świecie projektantów, którym udało się stworzyć światowej klasy strategię, RPGa i symulator lotu na dywanie w trakcie jednego żywota? A właściwie to w zaledwie 20 lat? Zabieraj swoje fuzje i zabieraj łysą pałę, Peterze. Albo wiesz co? Wróć. Albo znikaj. Nie, jednak zostań.

[Głosów:0    Średnia:0/5]

5 KOMENTARZE

  1. Grom Molyneux’a można wiele zarzucić, w zależności od gustu. Jednego z całą pewnością nie można zarzucić jemu samemu – jest przewspaniałym mówcą.

  2. „złotousty” jak o nim mawiają. Nie ma co, jest nieodłączną częścią przemysłu growego, strach pomyśleć co będzie jak uda się na emeryturę i przestanie opowiadać o grach swojej firmy. Będzie niewątpliwie nudno, ciężko też znaleźć jego następcę, konkurencja od razu atakuje wszystkim co ma i co wolno im powiedzieć, tymczasem „Piotruś” potrafi nieźle nakręcić atmosferę i ze zwykłego psa uczynić milowy krok naprzód dla całego przemysłu gier, i nie jest to krok nad przepaścią 🙂

  3. Ach, jak on mnie wkurza!

    Te słowa przypomniały mi słowa Gargamela o Smerfach („Jak ja nie cierpię tych smerfów”). Cóż, co byś nie pisał, autorze felietonu, Smerfy (Peter) ciągle będą miały się dobrze:)

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here