Odtrutka. Tym prostym słowem, pojawiającym się już na samym początku recenzji najnowszego dodatku do AoE 3, chciałbym przywitać się dziś z Czytelnikami. Używam go nie dlatego, żeby zasugerować komuś jakąś kurację, lecz raczej po to, żeby oddać to, co ja sam czułem w trakcie zabawy z The Asian Dynasties. Po długiej i męczącej przygodzie z Empire Earth III martwiłem się, czy czasem nie nabawiłem się za jej sprawą alergii albo co gorsza wstrętu do gier będących strategiami czasu rzeczywistego. Na szczęście z pomocą przyszedł mi rzeczony dodatek. Oto i jego recenzja.

Tanim kosztem stworzono fascynujące przygody. Przynajmniej dla mnie. Ze Star Trek jest tak, że albo się ten świat uwielbia, albo nienawidzi. Ja należę do tej pierwszej grupy. Wiem, że nie jest krwisty, że nie ma w nim przemocy, że umoralnia… ale ma w sobie coś takiego, że gdy zacznę oglądać to nie mogę odejść od telewizora, póki odcinek się nie skończy. O wiele gorzej jest z grami komputerowymi i konsolowymi, których akcja rozgrywa się w tym świecie. Większość tych produkcji była tragiczna. Właściwie wszystkiemu winna była korporacja Interplay, która masowo tworzyła gnioty zniechęcające późniejszych wydawców do inwestowania w prace nad kolejnymi grami. Po co? Przecież i tak nikt w to nie gra!

Jaki Trekowiec oprze się takim widoczkom?

Interplay skwasił temat. Zniesmaczona i zdegustowana Ameryka odpuściła go sobie na wiele lat. Potrzeba było upadku Interplay i 3DO, aby Europa wykupiła kilka mocnych licencji innych gier i udowodniła, że potrafi produkować hity. Sukces Heroes of Might & Magic V udowodnił, że tak jest w istocie, a fakt, że to właśnie wschodnia Europa pracuje nad Fallout 3 potwierdził tylko, że drzemie w nas potencjał. Bathesda zakupiła licencję Star Trek i stworzyła nową grę – Legacy – która garściami czerpie zarówno z seriali Enterprise, Original Series, The Next Generation, czy wreszcie Voyager. Na produkcję wyłożono cały tir dolarów i zaangażowano w nią dwóch scenarzystów, którzy mają na swoim koncie wiele odcinków seriali Star Trek, a także aktorów odtwarzających rolę kapitanów okrętów Federacji. Legacy miała być grą, która udowodni, że można zarobić na Star Trek!

Czym to się je?

Nie jest to przygodówka, nie jest to strzelanina FPP, ani TPP. Nie jest to też strategia w stylu Commandos. Mamy raczej do czynienia z hybrydą tego wszystkiego. Gra pozwala nam sterować flotą okrętów kosmicznych w czasie rzeczywistym. Eksplorujemy więc galaktykę, badamy mgławice, księżyce i planety. A w międzyczasie toczymy szereg kosmicznych bitew w pełnym, trójwymiarowym środowisku okraszonym fajerwerkami wizualnymi. Dla mnie istnieją tylko dwie gry z tego świata: Elite Force w obydwu częściach z wielkim naciskiem na jej pierwszą odsłonę. Przyznam się Wam, że z wielkimi nadziejami odpaliłem grę. Liczyłem na wiele. Nie dostałem tyle, ile się spodziewałem, ale na szczęście efekt końcowy był dla mnie bardzo satysfakcjonujący.

Zabawę zaczynamy w czasach, o których opowiadał serial Enterprise. Wcielamy się w kapitana Archera, który zostaje wysłany na ratunek Wolkanom. Na miejscu okazuje się, że bolączką okrętu badawczego Wolkan są Romulanie i Enterprise zostaje wmieszany w wielką intrygę… My jako dowódca niewielkiej floty okrętów będziemy musieli odnaleźć się w tym spisku i rozwiązać konflikt w jedyny słuszny sposób. Nasz sposób! O ile jako Archer będziemy uczestniczyć w tutorialowych potyczkach gwiezdnych, o tyle jako Picard przyjdzie nam eksplorować, badać i odkrywać, a nawet stosować dyplomatyczne formy negocjacji, wszak fazery nie zawsze są najlepszym sposobem na zakończenie konfliktu.

Skok w nadprzestrzeń

Niezależnie od „epoki”, w której toczy się aktualnie fabuła gry, będziemy musieli opanować nieco problematyczny interfejs Star Trek: Legacy. Kłopot polega na tym, że nie mamy możliwości odznaczenia grupy okrętów i dowodzenia flotą. Naraz możemy władać wyłącznie jednym statkiem; jeśli chcemy zrobić coś kolejnym to wówczas musimy nań przełączyć i wydać odpowiednie rozkazy. Z jednej strony jest to fajne rozwiązanie, gdyż pozwala w pełni kontrolować sytuację na polu bitwy. Z drugiej jednak jest to poważny mankament produkcji. Dlaczego? Ano dlatego, że przy wielkich bitwach, w których bierze udział kilka do kilkunastu statków zaprzyjaźnionych i przeciwników, nie ma czasu na tak precyzyjne podejście do naszych statków.

Wszystko musimy robić w czasie rzeczywistym co niejednokrotnie dostarczy nam sporej dawki adrenaliny

Łatwo jest stracić kontrolę nad statkami i wpaść w chaos. A ten z kolei jest najczęściej powodem naszej porażki. Niestety gra wymaga od gracza pełnej koncentracji zarówno na płaszczyźnie taktycznej, jak i zręcznościowej. Brakuje tutaj możliwości włączenia pauzy i wydania poszczególnym statkom rozkazów. Wszystko musimy robić w czasie rzeczywistym co niejednokrotnie dostarczy nam sporej dawki adrenaliny, ale i doprowadzi nas do szewskiej furii kiedy w ferworze walki zatracimy się chwilowo na atakowaniu konkretnego przeciwnika.

[Głosów:0    Średnia:0/5]

1 KOMENTARZ

  1. Już kiedyś napisałem, gra jest OK, ale do Bridge Commandera się nie umywa. A jak do Bridge Commandera załadujesz nowe tekstury i efekty ro gra wygląda prawie jak „next-gen”. . .

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here