To już czwarta odsłona naszej redakcyjnej listy Top 10. Tym razem dowiecie się jakie produkcje były najważniejszymi grami tego roku dla Wojtka „Siergieja” Borowicza. Ciekawe czy znów lista okaże się kontrowersyjna. Sprawdźcie więc i oceńcie typy Wojtka.
Ani się zdążyliśmy obejrzeć, a tu kolejny kalendarz właśnie staje się, cóż, przeterminowany. Pod koniec każdego roku rozpoczyna się coś, co sam zwykłem nazywać sezonem rankingowym. Jak widać nie zabrakło go również na naszym drakkarze-lodołamaczu. Oto więc przed wami dziesięć najlepszych gier kończącego się już roku 2008 według mnie, zwanego powszechnie Siergiejem.
Killer Ryu na miejscu 10
10. Ninja Gaiden 2 (Team Ninja) – Przed Tomonobu Itagakim i jego zespołem stało bardzo trudne zadanie, bowiem pierwsza część przygód Ryu Hayabusy przyjęła się znakomicie i zyskała sobie opinię jednej z najlepszych gier, jakim przyszło ukazać się na Xboksie. Poza tym, mnóstwo osób wyrażało obawę o to, czy czasem Team Ninja nie pójdzie za bardzo w stronę rynku masowego, czyniąc jeden z symboli growego hardcore’u tytułem przystępnym dla wszystkich. I coś w tym z całą pewnością było, gdyż faktycznie w Ninja Gaiden 2 znalazły się pewne rozwiązania służące ułatwieniu przejścia tej pozycji. Należy wspomnieć też o tym, że fabularnie i designersko najnowsze przygody ostatniego ninja z Klanu Smolka to po prostu absolutna, totalna klapa. Tylko co z tego, kiedy podczas gry zupełnie nie zwraca się na to uwagi? NG 2 to bezapelacyjnie najlepszy slasher na rynku. Efektowny, wciąż (mimo pewnych ułatwień) wymagający i, przede wszystkim, oferujący system walki, przy którym wszystkie cieniasy pokroju Kratosa lub Dantego mogą się schować. Rzeźnik Hayabusa zjada ich na śniadanie i nawet nie musi po tym myć zębów. Drugi Ninja Gaiden to prostu idealny przykład produktu, który świetną grywalnością rekompensuje wszystkie niedociągnięcia twórców. Dlatego właśnie tytuł ten w pełni zasłużył na to, by znaleźć się pośród listy dziesięciu najlepszych produkcji kończącego się właśnie roku.
Zaskoczeni?
9. Viva Piñata: Trouble in Paradise (Rare) – Powyżej była gra, w której krew jest czerwona nawet na czarno-białych ekranach, a teraz czas na pozycję w zupełnie innych klimatach – słodką do tego stopnia, że przy zajmującym dziesiątą lokatę Ninja Gaiden 2 wygląda jak tęcza na tle Czarnobyla. Ekipa Rare powróciła ze swoimi uroczymi zwierzaczkami, po brzegi zapełnionymi pysznymi słodyczami. Oczywiście samozwańczy hardcore’owcy mogą twierdzić, że już sama szeroka paleta jasnych, ciepłych barw w tej grze sprawia, iż nie mogą spojrzeć na nią bez skrzywienia, ale pozbawiona tego elementu Viva Piñata straciłaby mnóstwo ze swojego niesamowitego uroku. Oczywiście rzeczony urok to coś, co nie trafi do osoby szukającej w grach wideo wartkiej akcji, niesamowitych wyzwań, czy głębokiej, wielowątkowej opowieści z istotnym przesłaniem. Kłopoty w Raju to pozycja, w której hoduje się zwierzęta, sadzi rośliny i dba o wystrój oraz bezpieczeństwo prowadzonego przez siebie ogródka. Bez celu, ale też bez ograniczeń i stresu. Jestem pewien w stu procentach, iż w tym roku nie ukazała się żadna inna gra, w którą można by się było tak wciągnąć, pomimo braku wyzwań, jakie mogłaby przed nami stawiać. Magia tego tytułu, tworzona wokół ujmujących Piñat i wszystkich otaczających je elementów to coś niesamowitego. Coś, co czyni Trouble in Paradise jedną z najlepszych produkcji, jakie trafiły do sklepów w 2008 roku.
Pudzian i spółka
8. Gears of War 2 (Epic Games) – Marcus Fenix, Dominic Santiago i reszta wesołej gromadki na co dzień zajmującej się eliminowaniem Locustów z planety Sera powrócili w pełnej krasie. Epic Games to kolejny, po wspomnianym przy okazji pozycji dziesiątej Team Ninia zespół, który musiał sprostać gigantycznym wymaganiom, jakie narodziły się w głowach graczy po premierze pierwszego tytułu z danej serii. To właśnie Gears of Wars zebrał zdecydowanie najwięcej nagród dla najlepszej gry 2006 roku i oczekiwano, iż sequel powtórzy ten sukces.
Nie sposób zaprzeczyć temu, że nowa odsłona przygód składu Delta to kawał dobrej strzelaniny, w której znalazło się wszystko, co powinien zawierać sztandarowy przedstawiciel tego gatunku. Gears of War 2 to gra szybka, efektowna, brutalna i po same brzegi wypełniona gnającą w niesamowitym tempie akcją. Bez problemu zaspokoi każdego żądnego wrażeń nabywcę i choć sam mam jej trochę do zarzucenia (za tak skopany matchmaking ktoś w Epic Games powinien zostać ukarany chłostą. Aż mi wstyd liczyć ile litrów piany przez to wytoczyłem), bo spodziewałem się jeszcze więcej, to jednak nie sposób zaprzeczyć temu, że kolejne perypetie Marcusa Feniksa i jego ekipy to bardzo dobry soft, z pewnością wart swojej ceny. W moim odczuciu daleko temu tytułowi do bycia najlepszym w mijającym roku, ale ósma lokata powinna być dla niego w sam raz. Przed premierą GoW 2 bardzo liczyłem, iż będę mógł umiejscowić tę produkcję nieco wyżej, ale niestety chyba muszę poczekać do premiery kolejnej części.
Faith – grzechu warta
7. Mirror’s Edge (DICE) – To miała być rewolucja. Mirror’s Edge od szwedzkiego studia DICE, działającego pod patronatem Electronic Arts, kreowany był na tę grę, która przewróci do góry nogami całą koncepcję przedstawiania świata z perspektywy pierwszej osoby i wskaże zupełnie nową drogę dla gatunku FPP. Czy tak się stało? To jest sprawa bardzo dyskusyjna i powiem szczerze, że czuję się za wąski w uszach, by móc podjąć się jednoznacznej oceny zaistniałej sytuacji. Pewien jestem tylko tego, iż Faith bardzo zgrabnie porusza się po niezwykle pomysłowo zaprojektowanym mieście i daje przy tym mnóstwo zabawy. Niezależnie od tego, czy Mirror’s Edge jest rewolucją, czy tylko efektem naturalnego rozwoju gier wideo, to i tak DICE odwaliło przy tym tytule kawał naprawdę solidnej roboty. Ile jest bowiem takich produkcji, w których tylko i wyłącznie poruszanie się (i to w dodatku po jednej ze z góry ustalonych tras!) mogło przysporzyć tyle radości? ME to designerski i gameplay’owy krok w kierunku mało eksploatowanym, przez co ta gra ma wszystko, co powinien zawierać tytuł zajmujący miejsce na liście największych hitów 2008. To świeży, wciągający, niezwykle grywalny produkt, choć z pewnością, z racji na swoją „inność”, nie trafi on w gusta każdego gracza.
Brać dla multiplayera
6. Battlefield: Bad Company (DICE) – O tak, studio DICE spisało się w tym roku naprawdę wyśmienicie. Na przestrzeni połowy roku ukończyli pracę nad dwoma tytułami (cóż, zatrudniając ponad dwieście osób można sobie pozwolić na takie tempo pracy) i oba z nich okazały się na tyle dobre, by idealnie trafić w gusta tego wybrednego dziada o spaczonym guście, jakim jest autor tego zestawienia. O pierwszej z tych gier czytaliście przed momentem, zaś drugą jest Battlefield: Bad Company – nieco starsza niż Mirror’s Edge próba podejścia do gatunku FPP (w zasadzie FPS) w sposób trącący oryginalnością. Czarny humor, karykaturalne postacie i silnik Frostbite, pozwalający na niemal doszczętne zdemolowanie otoczenia stały się wizytówkami Parszywej Kompanii. Dla wielu osób to może być za mało by konkurować choćby z Gears of War 2, które przecież uplasowało się dwie lokaty niżej, toteż spieszę z wyjaśnieniami, zanim ktoś „przypadkiem” nabije mnie na pal, który tajemniczym zbiegiem okoliczności znalazł się gdzieś w pobliżu. Otóż Bad Company to gra stworzona stricte pod zabawę przez sieć. Z pełną odpowiedzialnością gotów jestem stwierdzić, iż kampania dla pojedynczego gracza nie wybija się ponad przeciętność i ginie w tłumie innych FPS-ów. Tylko po co komu single player w Battlefieldzie? W ten tytuł gra się dla multi, a to jest absolutnie najwyższych lotów. Dla mnie najnowszy BF to jedna z najlepszych sieciowych strzelanek jakie w ogóle ukazały się na konsole. Może i oszalałem, ale w porównaniu z pojedynczym trybem, który ta gra oferowała w dniu premiery, wypchane zbędnymi opcjami multi z Call of Duty czy Gearsów to zwykłe płotki. No, nachwaliłem tych Szwedów, to teraz grzecznie proszę panów z DICE, by w przyszłym roku nie potrzebowali aż dwóch gier, by sprawić frajdę jednocześnie osobom grającym indywidualnie i tym, które preferują zabawę w grupach.
Zdecydowanie grą półwiecza (jak zwykle przesadzam) powinien zostać MGS 4 – piękna, doskonała i okraszona wspaniałą oprawą audiowizualną gierca – choć nie grałem we wcześniejsze części i nie kojarzyłem niektórych wątków fabuły produkcja ta wywołała u mnie skrajne emocje – od łez do sarkastycznego śmiechu (oprócz tej żałosnej małpy). Czy przerywniki filmowe są długie? No z tym 30 minutowym to Kojima przegiął, ale reszta w sam raz – grając tylko na nie czekałem nie wiem tak bardzo wciągały. Szczerze to kończyłem grę o 3 w nocy i na ostatnim „filmiczku” to sobie przysnąłem 😉 Wkurzające były te restrykcyjne mapy – tam idziesz i koniec – choć z drugiej strony można było przejść ową drogę na kilka sposobów. Bla bla bla można by tak od designie postaci (Crying octopus, czy równie doskonały Crying wolf)długości, która zasługuje na pochwałę (20 godzin grania)czy innych pierdołach. „Ale słowa są na nic dziecko, na nic ! Niech dzieła bronią się same . . . ” 😀
To teraz zagraj w MGSy 1 i 2. Tylko radzę postarać się jakoś przełknąć oprawę graficzną jedynki, bo GameCubowy TTS jest zrealizowany miejscami niezwykle żenująco. Kitamura przesadził z reżyserią filmików.