Na pewno duże brawa należą się polskiemu oddziałowi firmy Microsoft, który przygotował bardzo przyjemną imprezę. Nie tylko mogliśmy w jej trakcie zobaczyć i przetestować najnowsze dzieło Epic Games, ale przy okazji przeprowadzaliśmy króciutki wywiad z Cliffordem Bleszinskim, postrzelaliśmy z broni palnej, porozmawialiśmy z byłymi żołnierzami GROMu i pobiegaliśmy z karabinami strzelającymi z małych, plastikowych kulek (tak, chodzi o ASG*).
Na wstępie pozwolę sobie opisać samą grę ponieważ to ona zapewne ciekawi was najbardziej. Zanim uruchomiliśmy Gears of War 2 o swojej produkcji opowiedział Clifford. Z krótkiej prezentacji dowiedzieliśmy się dlaczego drugie „Gearsy” są większe, lepsze, piękniejsze i generalnie bardziej Bad Ass od pierwszej odsłony serii. Dowiedzieliśmy się również kim jest następca Generała RAAM, którego pokonaliśmy pod koniec pierwszej części serii. Nie będę jednak o nim pisał żeby nie popsuć wam zabawy.
Chwilę później za pada złapał C.B. (ładne inicjały), który przeszedł dosłownie kawalątek jednej z plansz umieszczonych mniej więcej w połowie kampanii dla samotnego wojownika. Był to etap, którego do tej pory chyba nikt jeszcze nie widział, a przynajmniej ja nie zauważyłem, by ktoś o nim wspominał na łamach prasy czy stron internetowych.
Marcus Fenix i jego oddział znaleźli się głęboko pod ziemią, gdzie atakowali siedliska Locustów. Prędko dowiedzieliśmy się, że podziemne korytarze oprócz Szarańczy zamieszkują praktycznie niewrażliwe na ostrzał z konwencjonalnej broni „stonogi”. Ich ulubionym przysmakiem są wiszące pod sklepieniem jaskiń „owoce”. Nasz bohater może więc strącać je (zestrzeliwać) na ziemię, by wprawić w ruch wytrzymałe kreatury. Te zaś mogą mu posłużyć jako ruchoma osłona. I właśnie taki manewr zademonstrował Clifford w kilka chwil rozprawiając się z umocnieniami Locustów. I to w zasadzie wszystko co pokazał przedstawiciel Epic Games. Prezentacja, nie licząc pokazu slajdów, trwała dosłownie dwie lub trzy minuty. Teraz my mogliśmy wypróbować grę w akcji.
Konsole, na których uruchomiono Gears of War 2 połączono w pary, więc kampanię przechodziliśmy w trybie co-op. Pierwsza plansza przenosi nas do ostatniego bastionu ludzkości. Znów możemy wybrać czy chcemy przejść trening czy od razu rzucić się na Locustów atakujących szpital pełen cierpiących ludzi (są tu między innymi chorzy umierający z powodu zbyt długotrwałego wystawiania się na działanie Emulsji). Oprócz naszego wiernego druha Dominica Santiago, w oddziale znalazł się żółtodziób z angielska zwany po prostu Rookie (bądź skrótowo Rook).
Po włączeniu gry, osoby znające oryginalne Gears of War, momentalnie poczują się jak w domu. Znów wędrujemy wąskimi korytarzami odpierając ataki Locustów, bądź sami na nich nacieramy. Od czasu do czasu dochodzimy do większych pomieszczeń lub otwartych terenów, gdzie szykujemy zasadzki albo bronimy się przed Szarańczą czekają aż Jack otworzy jakieś drzwi. Wszystko wygląda więc jak w pierwszej części gry z tą różnicą, że rzeczywiście jednocześnie na ekranie spotkamy więcej bestii do odstrzelenia jak i żołnierzy walczących po naszej stronie. Natkniemy się również na większą liczbę „wydarzeń losowych” takich jak przelatujące śmigłowce King Raven, które ostrzeliwują szpital z działek obrotowych. Rozwinięto również fabułę, sposób odkrywania świata gry. Teraz zbierać możemy gazety czy inne drobiazgi, z których dowiemy się wielu ciekawych rzeczy na temat uniwersum Gearsów. Wydaje mi się, że delikatnie poprawiono też grafikę, która teraz wydaje się być bardziej wyraźna, ostrzejsza, choć może to być złudzenie, skutek uboczny syndromu „Wow! Już gram w Gears of War 2!”. Widać również obiecany nam system zniszczeń – wiele elementów otoczenia po prostu rozpada się na kawałki kiedy źle przycelujemy i porcja gorącego ołowiu uderzy w ścianę czy sufit. Jak mówi sam Bleszinski jest to jednak li tylko kosmetyka, która nie ma większego wpływu na przebieg gry.
Wróćmy jednak do kampanii. Po wyjściu ze szpitala, Marcus i ekipa walczą na ulicach miasta. Tu po raz kolejny spotykamy się z większą niż w oryginalnym Gears of War liczbą Locustów. Sama walka a tym samym pierwszy etap dość szybko dobiega jednak końca. Następny poziom znacie zapewne doskonale. Jest to plansza, w której eskortujemy potężne platformy, dzięki którym nasze oddziały uderzają bezpośrednio w serce machiny wojennej Locustów. Najlepiej przedstawi ten etap sam Bleszinski i nasz wspólny znajomy YouTube.
I to już wszystko co mogę powiedzieć o grze. Więcej nie udało mi się przejść w czasie, który mogłem z nią spędzić. Gdybym już teraz musiał się pokusić o krótkie podsumowanie tego tytułu, to śmiało mogę powiedzieć, że wszyscy ci, którzy świetnie bawili się z pierwszą odsłoną Gearsów mogą w zasadzie w ciemno kupować Gears of War 2. Zanosi się na to, że pozycja ta rzeczywiście będzie większa, ciekawsza i jeszcze bardziej naładowana akcją. Warto też wspomnieć, że w dniu jej premiery obowiązywać będzie już nowa polityka cenowa Microsoftu, więc kupimy ją za sporo mniej niż te 200 złotych, do których już się przyzwyczailiśmy. Krótko mówiąc – wielbiciele shooterów już powinni odkładać pieniądze na ten tytuł.
Zanim skończę tekst wspomnę jeszcze w kilku słowach o pozostałych atrakcjach przygotowanych dla nas tego dnia przez rodzimy oddział Microsoftu. Zgromadzeni na poligonie dziennikarze wzięli udział w grach terenowych, które poprowadzili byli żołnierze GROMu. Zdobywaliśmy również niewielki domek trzymając w rękach karabiny na kulki. Pięcio czy sześcioosobowe drużyny ostrzeliwały się z air soft guns tak ostro, że powietrze czasami zamieniało się po prostu w chmurę plastikowych pocisków. Zabawa jak to w przypadku ASG była po prostu przednia. Najlepszą rozrywką było jednak strzelanie z prawdziwej broni (niestety tylko do tarczy). Do naszej dyspozycji oddano niezawodne pistolety Glock, które o dziwo jakoś specjalnie mi się nie spodobały. Przyznam szczerze, że pierwszy raz strzelałem z broni palnej i byłem zaskoczony dużym odrzutem a przede wszystkim potwornym hałasem jaki robi ta mała „klamka”. O wiele lepiej strzelało mi się natomiast z MP5. Ten półautomat po przystawieniu do barku zamienia się w siejące śmierć narzędzie. Po wypróbowaniu tych dwóch typów broni utwierdziłem się w przekonaniu, że to, co widzimy na filmach sensacyjnych to po prostu bajki.
Nie będę już rozpisywał się w nieskończoność. Zamiast tego zaproszę was do krótkiego wywiadu, który udało mi się przeprowadzić z Cliffordem Bleszinskim. Niestety rozmowa z przedstawicielem Epic Games była chyba najsłabszą częścią całego wydarzenia. W pokoju, w którym rozmawialiśmy z Cliffym na raz przebywało kilku dziennikarzy. W sumie mieliśmy dziesięć minut na zadawanie pytań. Koniec końców zdążyłem zadać tylko cztery pytania. Zobaczcie jednak czego się dowiedziałem. Wypatrujcie również gry. Naprawdę jest czego.
Już tak zupełnie na zakończenie dodamy, że musicie mi wybaczyć brak większej ilości fotek z imprezy. Nie można ich było robić samej grze, a biegając z karabinem w ręku ciężko zatrzymywać się i wyciągać z kieszeni aparat.
*W grze bezlitośnie oszukiwali niektórzy koledzy po fachu (nie, nie powiem kto). Kilka trafień w plecy zmusiło ich jednak do uniesienia ręki w górę i opuszczenia pola walki na tarczy. Ciekawe czy zawsze w taki sposób osiągają swój High Score?
Tak gwoli scislosci to MP5 nie jest „polautomatem” (takiej broni sie praktycznie nie produkuje), tylko bronia samopowtarzalna (wersje strzelajace wylacznie ogniem pojedynczym) lub samoczynno-samopowtarzalna, zwana rowniez automatyczna (kiedy strzela ogniem ciaglym czyli maszynowym). A z tymi bajkami w kinie (i w grach) to szczera prawda. Zawsze mialem problemy w CoD4 w sieci, bo traktowalem bron jak prawdziwa i nie nawalalem z pistoletu seriami, tylko zawsze czekalem az animacja mi wroci z powrotem na cel.