Jak zbudowany jest mózg casuala? Co tkwi w umyśle kogoś, kto nie gra w gry wideo od urodzenia? Jakież demony krążą po neuronach tych, którzy nie zjedli zębów na Command & Conquerze i nigdy nie grali w Dooma? Choć rzadko zdarza mi się spotykać takie osoby, co jakiś czas jakiś casual lub zupełny ignorant (nic w tym złego) w dziedzinie gier, wypowiada jakieś odkrywcze zdanie, a ja zachodzę w głowę, jakimi ścieżkami musiały podążać jego myśli, aby wysnuć tak dziwaczny (zdawałoby się) wniosek. I wtedy zaczynam rozumieć, dlaczego dla niektórych sadzenie marchewek i obracanie brylantów to najlepsza rozrywka pod słońcem.
Już tłumaczę, o co mi chodzi. Nie dalej jak w zeszłym tygodniu katowaliśmy ze szwagrem pewną znaną grę piłkarską. Standardowy turniej, szesnaście drużyn, przechwałki przed rozpoczęciem i gorycz porażki po ostatnim gwizdku. Zapewne każdy z nas kiedyś to przeżył, jeśli nie w grze futbolowej, to w każdej innej. Prowadzę właśnie atak niepokonanym FK Baumit Jablonec prawą stroną boiska, kiedy do pokoju wchodzi moja szanowna teściowa (a jeśli ktoś się zna na genealogii – to wychodzi, że matka mojego szwagra) i pyta: „A taki mecz na konsoli trwa krócej, niż 90 minut”? Choć już prawie mogę dośrodkowywać, jako samozwańczy guru gier poczuwam się w obowiązku odpowiedzieć i potwierdzam, na co słyszę następujący komentarz – „Ale jaja!”
Ekhm… że co proszę? „Ale jaja?” Bo nie trzeba przez 90 minut siedzieć przed konsolą, tylko można mecz skrócić do dziesięciu? TO jest niesamowite? Osoby, która styczność z grami ma jedynie przez swojego syna, nie dziwi fakt, że w grze są setki drużyn, że można grać Arką Gdynia, że John Terry ma (prawie) twarz Johna Terry, a w tej edycji nareszcie można porządnie dośrodkować. Nie dziwi jej fakt, że przez głośnik gadają głupoty Szpak z Włodkiem, nie zachwyca się płynnymi animacjami i realistycznymi reklamami z boku boiska. Nic jej nie obchodzi, jak ładnie cień pada na murawę. Ona się dziwi, że mecz jest krótki! A to przecież było oczywiste już wtedy, gdy po raz pierwszy na ZX Spectrum odpalałem International Soccer.
Umysł casuala jest zaiste nieodgadniony – ale zawsze taki był. Pamiętam, jak wśród „komputerowców” dwadzieścia lat temu krążyła aplikacja pt. „Magic Mushroom”. Był to dźwiękowy wycinek amerykańskiej reklamy odświeżacza powietrza, ale niesamowite było w nim to, że po raz pierwszy z komputera wydobywały się nie piski i wyższe piski, ale… prawdziwa syntezowana muzyka! Cicha, szeleszcząca, ale jednak! Dziś może się to wydawać nieprawdopodobne, ale wtedy nie było empetrójek i multimediów – ci, którzy wiedzieli, że to coś nowego i niesamowitego, gromadzili się przy olbrzymich pecetach, czekali minutę na wczytanie się Mushrooma z dyskietki (zajmował prawie całą!) i wsłuchiwali się w cudowne dźwięki. Puszczanie tego cudu osobom, które nie miały komputerów spotykało się ze wzruszeniem ramion. No co? Komputer śpiewa. Też mi odkrycie.
Tak samo było przy okazji rewolucji multimedialno-CDkowej w latach dziewięćdziesiątych. Takie gry jak Phantasmagoria, 7th Guest, Wing Commander czy ich niezliczone klony zadziwiały nas ilością cedeków i ziarnistymi filmikami, które rzucały nas na kolana. Po grafice ośmiobitowej, płynnie działający Space Ace, choć tak naprawdę grą nie był, szokował fanów gier wideo na całym świecie. Nie zapomnę, jak – za każdym razem, gdy przychodzili do nas jacyś goście – z triumfem prowadziłem ich do swojego pokoju i pokazywałem, jakie niesamowite są teraz gry! W fatalnej jakości i z mega pikselozą, ale ODTWARZAJĄ FILMY! A goście z grzeczności oglądali piętnastominutowe intro, nudząc się niemożebnie i gdy tylko mama zawołała, że kawa już gotowa – uciekali z mojej świątyni gier. Dla nich to nie było nic cudownego – w końcu w telewizji też pokazują filmy i to w znacznie lepszej jakości.
I tak dalej i tak dalej – przykłady można by mnożyć. Coś, co dla nas jest osiągnięciem milowym, niesamowitym skokiem naprzód i najlepszym wynalazkiem od czasów liczydła, dla innych… jest niczym. No bo co to za dziw, że piłkarze biegają płynnie? Że melodyjka się odgrywa? Że filmik się odtwarza? Mecz trwający 4 minuty – to jest dopiero szok! Przecież w tzw. realu to byłoby absolutnie niemożliwe 🙂
I zastanawiam się tylko, czy to umysł casuala jest zbudowany inaczej, czy to mój – po dwudziestu pięciu latach bombardowania grami oraz marketingiem z nimi związanym – nie powinien zacząć myśleć trochę bardziej świeżo. Może rzeczywiście szukamy w grach rzeczy, które nie są najważniejsze? Może czas trochę wyluzować i zamiast liczyć wielokąty na twarzach zawodników oraz animacje chłopka wspinającego się na wieżę, czas zająć się obracaniem klejnotów, wypasem krów albo graniem w Scrabble? I zacząć zachwycać się faktem, że w ciągu 90 minut można rozegrać cały turniej? Wszak nie od dziś wiadomo, że ignorancja jest błogosławieństwem 🙂
Mnie natomiast zawsze rozwalały wypowiedzi osób kompletnie nie związanych z elektroniczną rozrywką, które zawsze z uporem maniaka używają zwrotu „Grać w gry”. Zauważyliście może takie zjawisko? Jak dla mnie, to stwierdzenie dokładnie tak samo idiotycznie brzmiące jak „jeść jedzenie”. „. . . mój syn wczoraj całe popołudnie grał w grę. . . ” ojezu, aż zęby bolą. ;)”. . . idę do kuchni zjeść sobie trochę jedzenia. . . ” hrhrhrhrhrhr 😀
Ah, ale to teraz strasznie popularne jest. Mnie niesamowicie bawią dwa podobne potworki nie mające nic wspólnego z elektroniczną rozrywką. Są to „serek fromage” oraz lody o smaku „ciasteczek cookie”. Można jedynie pozazdrościć lotności umysłu osobie, która wymyśliła takie absurdy – pewnie robi w marketingu czy czymś takim i zgarnęła premię za te cuda.
Cookie to jest monster 😛 http://www.youtube. com/watch?v=Cqz9ZXUoUcE&feature=fvst
Albo „grać w plejstejszyn”. To mnie też rozwala ; )
Grać w plejstejszyn to nic przy graniu w komputer. Kto go szybciej złoży, czy jak?
a ja zrobie OT bo mnie cholera bierze. Rozumiem, ze sa reklamy i V z nich zyje ale w dobrym tonie jest puszczanie ich BEZ DZWIEKU!!koniec OT.
Heh, nawet nie wiedziałem że na Valhalli są reklamy ;)Pozdrawiam, FF + AdblockPlus
uuu, ależ odezwy polityczne, i to pod moim blogiem ;)a co do moich ulubionych komputerowych powiedzonek, to jeszcze mi się przypomniało, że często „komputer myśli”. „Teraz nic nie naciskaj, bo jak się pojawia klepsydra, to znaczy że komputer myśli”Genialne 😛
mnie rozwala, jak osoba nieobeznana z komputerami uderza w monitor gdy windows sie zawiesi 🙂
Oj, pomaga tak samo jak popularne słowo na K : )
pomaga tylko jak sie bije w bude. Monitor nic nie zawinil 🙁
Tego też nie polecam, dawno dawno temu myślałem podobnie. Moim bodźcem nie była klepsydra ale wku. . . . wiatraczek na radiatorze, bo wiadomo wtedy wszystko było badziewne i brzęczał. Za każdym razem chciałem mu pomóc waląc pięścią we „skrzynkę”. . . . po którymś razie zamilkł na całko. . . . i się nie włączał. . . jak się okazała po kilku strzałach mój celeron 366 wypadł razem z kartridżem ze slotu ;] Mnie oprócz „grania w komputer” bawi jeszcze „klikać w internet” ;)Jak mowa o abstrakcji, to polecam kiedyś(wielu „nerdów z branży” za czasów studenckich to przechodziło ;]) popracować w serwisie komputerowym. Gwarantuje, że to co zobaczycie/usłyszycie jednego dnia starczy wam na całe życie. Dowiecie się pewnie, że już kilka lat temu w powszechnym użytku były zasilacze bezprzewodowe, najlepsze myszy to te ze światełkiem, dzisiaj nikt nie kupuje komputerów szarych bo są słabsze i sprzedawane są tylko do szkół. . . . itp. historie mocno wczutych i przekonanych do granic fanatyzmu klientówPs. zacny felieton
No panie Wojciechu, z takim stażem gracza – to baty się należą za porównanie do tego C&C. Jak to czasy się zmieniają. . . i punkt widzenia. . . . Przecież w tamtych czasach to właśnie C&C był synonimem tego co dziś nazywamy „każualstwem”, a co wtedy nie miało nazwy. To już nie była prawdziwa gra, prawdziwa strategia. Każdy gracz który uważał się za rasowego przyjmował za punkt honoru patrzeć litościwym wzrokiem pogardy na niedzielnych graczy klikających chaotycznie w czasie rzeczywistym w C&C gdzie więcej było strzelania niż strategii.
grac w gre, jesc jedzenie, taaak, to wszystko brzmi rzeczywiscie ze az sie cos dzieje. ale jest jedno sformuowanie ktore stworzyl dla nas fakerny bob, a ktore mimo ze podobne w konstrukcji to jest calkowicie przyjazne dla naszych umyslow, a mianowicie ‚nafaczac w faczywo’. ba, mozna mysl rozwinac: ‚wczoraj z fakernia cala noc nafaczalismy w faczywo z jakimis fakerami po sieci. bylo przefakernie’ ave dla wielkiego fakernego boba, bo to napewno nie byl casual i przechodzil do porzadku dziennego nad tym ze jakas gra chodzila w kosmicznej rozdzielczosci 800×600 😉
A mnie rozkładają (albo rozkładali, bo obecnie ludzie są już trochę bardziej obyci z angielskim) na czynniki pierwsze ludzie którzy na angielski @ tłumaczyli jako monkey, a kiedy spotykają się z niezrozumieniem z drugiej strony – tylko pogłębiali skojarzenia z naczelnymi 😀 Podobną genezę ma chyba „wszystkomający” slang promocyjny plus gsm 😀 Przenigdy nie zapomnę „karciochy pamięciochy”, był to sprytny zabieg stylistyczny mający oswoić ludzi z terminami, które wcześniej raczej mgliście kojarzyli 🙂
@namieczodynaAż takim hardkorowcem widać nie jestem 😉 – fakt, że C&C był bardzo mainstreamowy, z filmikami, fajerwerkami etc. , ale czy można o nim mówić jako o casualu? Sam nie wiem :)Wracając do tematu – lubię też, jak osoby które instalują sobie dialery „przez przypadek”, trzymają ważne pliki w koszu, bo jest pod ręką itd. najbardziej przeklinają na Microsoft. Skasowałem sobie 3 dni pracy? Ach, ten cholerny Bill Gates i jego przeklęte Windowsy! Przecież to wszystko ich wina 😉
W drugą stronę wcale nie jest lepiej. Naprawdę nie wiem kto wpadł na ten genialny pomysł, żeby z angielskiego „at” zrobić „małpę”. . . Czy naprawdę przetłumaczenie tego tak, żeby znaczek zachował swoje znaczenie, czyli „na”, było zbyt trudne?
Ze zdziwieniem czytam niektóre komentarze jakbym utyskiwanie starych dziadów widział. Raz, że mimo zbitku słów to takie PlayStation to nazwa własna (TM) po drugie nie ma co się denerwować na niedoskonałości języka PL w ang jest „play” i „game” a u nas co? Może ludzie mają pisać że „bawią się w gry”?Sam temat felietonu dżezuss razy ile można o tym samym?
Podobne odczucie co do każualskiego języka – używasz katalogów przez 15 lat a tu dowiadujesz się nagle od 40 milionów rodaków którzy używają ich od roku że to są foldery 😉
Nie łam się. Ja od pradawnych czasów używałem programów, a tu się nagle okazało, iż zacząłem używać aplikacji 😉
Aj tam zielonykaczuch nie przesadzaj, ja jeszcze (chyba) o tym nie pisałem ;)Zresztą o niektórych rzeczach można pisać w kółko. Np. o grach 😛
Zielonykaczuch od jakiegoś już czasu stara się być internetowym (valhallowym) Wojewódzkim. Poziom jeszcze nie ten, ale może kiedyś mu się uda. . .
A Ferrari już ma? 😉
Dlaczego auto najpierw pisze: „pewną znaną grę piłkarską” a później „przez głośnik gadają głupoty Szpak z Włodkiem”?Czy nie można napisać że graliście w FIFĘ po prostu ?
Jest pewien tajemniczy powód, dla którego nie można było i jest to sprawa, rzekłbym. . . osobista ;)I proszę nie wyciągać pochopnych wniosków, że graliśmy właśnie w tę grę. To tylko podejrzenia 🙂
Ja dla odmiany chciałbym skomentować artykuł. I to pozytywnie. Jeszcze w czasach raczkującej u nas kultury nerdowskiej bardzo wyraźnie wyodrębnili się wtajemniczeni i casuale. Teraz więcej osób grywa, chociażby o grach słyszała. Ale im bardziej się one rozwijają, tym większe zdziwienie osób postronnych. Najpiękniejsze moim zdnaiem jest to słodkie uczucie bezsilności, gdy rodzic pyta – co ja w tym widzę fajnego. Zaczynam więc o dynamice, o odczuciach, których nie daje prawdziwe życie, o władaniu określoną rzeczywistością, o tym, że wpływam na nieprawdziwe marzenia, życia kariery i nikomu nie szkodzę. I ta cudowna pustka, absolutne niezrozumienie w ich oczach. I nie można mieć do nich pretensji. Myślę że w epoce trzeba się urodzić. Nie można jej pojąć ot tak sobie. Tak jak my będziemy się dziwić wariactwu które nastanie niebawem, gdy my się zestarzejemy. Przepraszam za ten bełkot, ale fajny ów felieton skłania do przemyśleń i do nieuzasadnionych maniackich autoanaliz.