Gry to już nie to samo co kiedyś – prawią wyznawcy nostalgii na forach i trzeba przyznać, że ich rzesze są ogromne. Kiedyś, jeśli ktoś robił grę to się starał, dbał o hardcorowych graczy i robił, tak jak on chciał, a nie tak, jak mu dyktowały słupki na prezentacjach marketingowców. Teraz wszystko jest projektowane dla konsolowców, a co za tym idzie jest ogłupione, uładnione, ugrzecznione i… tak, uproszczone. To ostatnie stwierdzenie najbardziej mrozi mi krew w żyłach.
Dlaczego? Dlatego, że ja wcale nie zauważyłem, żeby gry były prostsze. Od kiedy pamiętam, byłem „graczem poziomu trudności: MEDIUM”. Ani nie byłem noobem, ani wymiataczem. Podczas, gdy mój ojciec kończył Dooma na Veteranie, mnie wystarczał Marine. Nigdy nie korzystałem z kodów, ani solucji, ale nie mogę powiedzieć, żebym gry kończył z palcem w uchu. Taki sobie przeciętnie wyszkolony growy wymiatacz.
I co? I tak było zawsze i tak jest teraz. Chociaż zewsząd słyszę, że „konsolowcy żrą, to co im się wleje do koryta” (cytat dosłowny z jednego z forów), dla mnie wciąż poziom średni jest tym… no właśnie – średnim. Ani za trudnym, ani za łatwym. I generalnie – tak jak kiedyś przechodziłem i kończyłem gry w miarę płynnie, ale bynajmniej nie w pięć godzin, tak i dziś nowe produkcje zajmują mi mniej więcej tyle samo czasu.
I co o tym wszystkim myśleć? Z jednej strony zastanawiam się, czy się „zleksza” nie załamać – skoro wszyscy wokół trąbią, jak to producenci gier coraz bardziej starają się przypodobać ogółowi, który nie radzi sobie zbyt dobrze z grami, to wniosek jest prosty – widać się zestarzałem, straciłem refleks, wzrok i ostrość zmysłów. Pewnie gdybym dziś odpalił pierwszego Dooma, nie wyszedłbym poza pierwszą planszę.
Z drugiej strony nie wiem, co sądzić o takim na przykład Civilization. W poprzednich częściach nie dawałem rady wychodzić poza drugi poziom trudności. W Civilization IV gram na trzecim, a czasem nawet na czwartym i całkiem nieźle sobie radzę. Czy to znaczy, że moje doświadczenie cywilizacyjne wzrosło (lubię tak myśleć, bo wciąż odkrywam nowe strategie), czy tylko potwierdza teorię, że gry zostają równane do dołu? Zastanawiam się i zastanawiam.
Mam nadzieję, że nie popadłem jeszcze w paranoję, ale czasem tak sobie myślę, czy gdybym miał dzisiaj porządnie przysiąść do gier z przeszłości, to czy poradziłbym sobie z nimi tak samo dobrze jak niegdyś? Dokonałem nawet ciekawego eksperymentu i zacząłem grać w Day of the Tentacle. Rozwiązania zagadek dawno już zapomniałem, więc gra w tej dziedzinie znów pachniała świeżością, ale po jakiejś godzinie grania odpuściłem. I nie wiem, czy odpuściłem, bo granie dziś w dwudziestoletnią grę jest zwyczajnie nieciekawe, czy odpuściłem, bo nie umiałem rozwiązać pierwszych kilku zagadek? Hm.
W każdym razie jest z tego wszystkiego jeden pozytyw – Jeśli to wszystko prawda i jeśli gry rzeczywiście są coraz łatwiejsze, to przynajmniej dostosowują się do mojego poziomu. Nie robią się ani za łatwe, ani za trudne. Z jednej strony to dobrze, bo mogę się wciąż świetnie nimi bawić, ale gdzieś za uszami tkwi mi to przeświadczenie, że – tak jak w koszykówce zresztą – nie jestem już tym mega zawodnikiem, co dziesięć lat temu. Szkoda ;P
Przeszedłem Day of the Tentacle w te wakacje 😉 Rewelacyjna gra, daj jej jeszcze szanse! Co do tematu : Gry stają się prostsze. Czasami to podąża ku dobremu, czasami nie. Podam przykład : Oblivion vs Morrowind. W Morrowindzie po dostaniu zlecenia trza było się często ostro naszukać aby dotrzeć do celu. Oblivion pokazuje nam automagicznie na mapie gdzie jest konkretny NPC do którego mamy dotrzeć. Inna sprawa : często gra za nas prowadzi notatki i daje wskazówki, kiedyś do notatek to służył zeszyt 🙂 Akurat te notatki prowadzone przez grę bardzo ułatwiają rozgrywkę i osobiście się do nich przyzwyczaiłem. . . ale level scalingu z Obliviona bardzo nie lubię. pozdrawiam
Kideyś grałem w NFS i przechodziłem go na HARD bez problemu wygrywałem wyścigi za 1 lub 2 razem. Znajomy nie radził sobie z 1 wyścigiem grając na PRO dlatego postanowilem wygrać za niego. Bardzo się zdziwiłem gdy przy 10 podejściu dalej kończylem na 2 miejscu :DPS Wydaje mi się że im bardziej złożona gra tym trudniej zrównowarzyć poziom trudności. I dlatego gra będzie albo zbyt łatwa albo odpychająco trudna. O ile z grą za łatwą nie ma problemu bo poprostu przechodzi się całą za 1 razem o tyle gdy coś jest zbyt trudne robi się nieciekawe. Kiedyś gry były mniej złożone i mniej kosztowne dlatego mogły powstawać gry dla wymiataczy którzy przechodzili niewykonalne dla przeciętnego gracza misje. Teraz gdy koszt gry to kilka milionów $ nikt nie chce ryzykować że przez poziom trudności gra się nie sprzeda. Dla prawdziwych weteranów pozostaje tryb multi i walka z człowiekiem o podobnych umiejętnościach.
Gry są coraz łatwiejsze? Możliwe, ale nie zawsze to jest złe. Czasami przesadnie wyśrubowany poziom trudności potrafi zabić grę. Pół biedy jeśli gra umożliwia wybór poziomu trudności, ale jeśli nie? Co wtedy? Wtedy mamy ekstremalnie trudną grę, którą chcielibyśmy ukończyć, ale zwyczajnie nie jesteśmy w stanie, bo np. wykonanie 4 headshotów w niecałe 2 sekundy przekracza nasze możliwości. Także nie przeszkadza mi to, że gry są teraz łatwiejsze pod warunkiem, że mam wybór. Jeśli poza „łatwymi” poziomami easy, medium i hard dostanę poziom impossible, na którym dostanę naprawdę w kość to nie widzę problemu. Nie każdy lubi walczyć w grze o przetrwanie i podchodzić do każdego poziomu 3 razy. Niektórzy (pewnie większość) wolą poprostu grać – bez przesadnego wysiłku.
A ja powiem tak :Nie zauważyłem aby poziom trudności się zmieniał – natomiast zmienia się niewątpliwie podejście producentów do prowadzenia rozgrywki. FPSy – kiedys ganiało się od apteczki do apteczki – teraz coraz popularniejsze staje się regenerowanie życia. Czy ułatwia to rozgrywkę?Czasem – bo czasem po większej akcji, gdy zostawało nam kilka procent zycia, w starych fpsach człowiek z dusza na ramieniu brnął przed siebie systemem save/load. Dziś wystarczy się zadekować gdzieś na kilkadziesiat sekund i znów jesteśmy w pełni sił. W samej walce oczywiście to nie pomagało na jotę – i tak się obrywa znacznie szybciej niż regeneruje się zdrowie. I to jest postęp. Inna sprawa ze skalowalnością poziomu trudności i przedłużaniu jego nagłymi absurdalnymi wartościami rozgrywki – ale o tym był juz artykuł na Valhalli.
eeee tam. . . To właśnie na konsole wychodziły najtrudniejsze gry.
racja
może nie będę szaleńczo twierdził, że na konsolach to jest w ogóle najtrudniej i jak nie jesteś pure-hardcore-mega-uber-graczem, to nie podchodź, ale razi mnie takie zaklinanie rzeczywistości. Gwarantuję, że na innym portalu (mniej „otwartym i tolerancyjnym” 😉 ) taka wypowiedź wywołałaby małą wojnę wśród czytelników
No wiesz, gdzies trzeba tą złość wylać. Najlepiej powiedzieć, że to „konsolowcy” są be. Skupić uwagę na pewnej jasno określonej grupce. Nikt nie wspomni, że to raczej ci „gracze”, którzy o grach dowiedzieli się z MTV i kupili sobie konsolę, są największymi winowajcami. Ja to powtarzam po raz kolejny, Chcieliście, żeby gry zaistniały w świadomości „mas” jako rozrywka dla wszystkich, to macie. I sami sobie jesteście winni. I niech nikt nie rozdziela graczy na jakieś durne grupki „pecetowców” i „konsolowców”. Gracz to gracz, nie ważne na czym gra. Gracz-debil to gracz-debil i taki niestety najczęściej gra na konsoli. Dlaczego? Bo w emtiwi selebritiz w swoich cribach siedzą przed tv i ciupią właśnie na konsolkach.