Zjawisko mordowania komputerowych peryferiów nie brało się bynajmniej z powodu naszych frustracji rozładowywanych rzutem rzeczonym joystickiem o ścianę. Przynajmniej nie tylko. Najzwyczajniej w świecie wynikało to ze specyfiki gier sportowych, które wymagały nader intensywnego wymachiwania drążkiem. Wszystko po to aby biec szybciej, skoczyć wyżej, cisnąć kulą dalej czy skoczyć do wody w wyjątkowym stylu. Trudno oczekiwać żeby jakikolwiek prawdziwy gracz odpuścił możliwość wywalczenia pierwszego miejsca. Nawet jeśli musiało się to stać kosztem joysticka.
Sam coś o tym wiem, bo na sumieniu mam ich co najmniej pięć (o których pamiętam). Wszystkie bez wyjątku padły przy grach sportowych. Najczęściej były to jakieś zawody lekkoatletyczne lub olimpiady (zimowe i letnie).
Dlaczego o tym piszę? Otóż gram obecnie dość intensywnie w Summer Athletics. Kilkadziesiąt konkurencji stanowi spore wyzwanie. Nie tylko dla mnie, ale także dla mojego pada, na którym zdecydowałem się grać. Wprawdzie tytuł równie dobrze radzi sobie z klawiaturą, jednak w takie gry preferuję zabawę wyłącznie na padzie.
Problem tylko w tym, że po odpaleniu Summer Athletics zalała mnie fala wspomnień z czasów C-64 i wydanego w 1984 roku Summer Games od Opyx. Pamięta ktoś jeszcze ten tytuł? Ileż się trzeba było namachać żeby wziąć dobry rozpęd przed skokiem o tyczce. A przecież każdy weteran komputerowych olimpiad wie, że bez dobrego rozbiegu można tylko pomarzyć o niezłym wyniku w tej konkurencji. Zawsze miałem z tym problemy – jeden joy oddał za to życie! Wspomnienia z lat dziecięcych wróciły za sprawą sterowania w Summer Athletics. Nie ukrywam – miałem właśnie na takie nadzieję. Wspomnień czar. Biegi, skoki i wszelkiej maści rzuty to istne katowanie kontrolera. Początkowo nie zdawałem sobie w sumie nawet z tego sprawy, ale moja małżonka obserwująca moje zmagania na bieżni podczas sprintu na 100 metrów podsumowała krótko „ten pad niedługo wytrzyma przy takiej grze”. Faktycznie, nie oszczędzałem się czego efektem było zwycięstwo we wspomnianym biegu. Później dopiero przyszła refleksja, że może jednak powinienem nieco ograniczyć mój entuzjazm jeśli jeszcze trochę chcę się nim (czyt. padem) pocieszyć.
I choć włączył się zdrowy rozsądek, nie potrafię zaprzeczyć, że przez ten krótki moment znów czułem się jak za starych dobrych lat kiedy wraz z kumplami masowo mordowaliśmy joysticki biegając, rzucając oszczepem czy skacząc do wody. Czy na przestrzeni tych ponad 20 lat wytrzymałość peryferiów komputerowych wzrosła? Nie wiem, choć szczerze w to wątpię. W końcu na takich jak ja firmy produkujące joysticki zrobiły interes. Dlaczego więc miałyby teraz z tego rezygnować? Na razie pad działa, choć mnie wciąż towarzyszy obawa, że jego dość kruche gałeczki mogą nie przetrwać moich zmagań z Summer Athletics. Problem w tym, że nie chcę za nic w świecie rezygnować ze sterowania za ich pomocą.
Czy po raz kolejny złożę ofiarę z kontrolera na ołtarzu sportowych zmagań na ekranie mojego komputera? Mam nadzieję, że tak się nie stanie.
W świetle moich (i nie tylko) życiowych doświadczeń z tego typu grami należy zadać pytanie czy taki właśnie model sterowania jest właściwy? Trudno na nie jednoznacznie odpowiedzieć. Z jednej strony zawsze było to mordercze dla joysticków, teraz padów. Z drugiej – czy da się inaczej, ale równie dobrze oddać dynamiczny charakter zmagań sportowych nie zmuszając nas równocześnie do szaleńczego machanie kontrolerem? Wątpię…
W końcu na dobrą sprawę bieg na 100 metrów na komputerze z perspektywy gracza jest diabelnie nudny – chyba, że wymaga od nas ponadludzkiego wymachiwania gałką pada, któremu poza emocjami sportowymi towarzyszą te związane z żywotnością i wytrzymałością kontrolera. „Wytrzyma, nie wytrzyma, to już ostatnie metry!”. Mnie w takich sytuacjach błyskawicznie adrenalina strzela do głowy niczym woda z rozbitego hydrantu ulicznego. Czy można oczekiwać czegoś lepszego w grach sportowych? Chyba nie.
A joysticki? Cóż… wielkie osiągnięcia wymagają poświęceń!
Co sądzicie o sterowaniu w takich grach? Macie na sumieniu jakiś kontroler? A może jesteście etatowymi mordercami padów i wszelkiej maści kontrolerów? Przyznajcie się!
U mnie na Ps2 po jednej z partyjek w PES2008 lekko przerywa lampka, niedomaga R2 a L1 potrafi się zblokować co skutkuje następnym rzutem by się odblokował, ale grać się da. 😉 Jeden z „uchwytów” ma nawet ślady zębów, po prostu pasek złości osiągnął maksimum a niestety matka była w drugim pokoju. Przypuszczam, że gdyby nie liczne wizyty u lekarza, przegryzł bym pada na pół xd
Był też inny sposób na wygraną – łapało się joystick za podstawę i trzęsło tak, że drążek sam latał w lewo i w prawo :). Mi padły ze dwa joye, ale w domu był też śrubokręt, więc naprawiało się. Jednocześnie przypomniałem sobie, że kiedyś był tylko jeden „przycisk funkcyjny”, zwany FIRE, który wystarczał by kierować gierką. Teraz 10 to minimum, a mimo to gry wcale nie są bardziej skomplikowane.
A myślałem, że tylko ja byłem taki cwany ; ). Seoul 1988. . . Jeden z niszczycieli joy’ów. Ale miałem jeden taki pancerny, do dziś działa i nic mu nie jest.
O faktycznie pamietam jak się telepało joy’em w lewo i prawo za podstawkę. W pewnej chwili joy zwyczajnie pękł, a że środek był pusty to wstawiłem metalowy trzpień. Ten wytrzymał do samego konca.
Ja zabiłem zaledwie 2 (no dobra 3) joy’e w życiu. Natomiast spacje mnie nie lubią. Czasem nawet bardzo dynamiczne pisanie doprowadza do rozstroju moją klawiaturę. A co dopiero gry action/adventure 🙂
Ja juz nie pamietam ile joystickow mi poszlo podczas grania w rozne gry sportowe na Atari i C64, ale pamietam, ze z braku funduszy na ciagle to nowe kontrolery, probowalem zawsze reanimowac swoj polamany sprzet. Za defibrylator w tym przypadku robil po prostu klej kauczukowy, „Butapren” – jak nie trudno sie domyslic, do butow :D. Mimo to, wystarczyl na ten jednorazowy opatrunek dla moich wyswiechtanych joystickow. Potem moglem juz tylko stanac nad resztkami i zaplakac (jesli dobrze mysle, to gdzies w szafie jeszcze mam pelna reklamowke tego co po nich pozostalo ;-)). Poza „morderczymi” grami sportowymi, pamietam jeszcze jeden tytul na obecnosc na monitorze ktorego wszystkim joystickom drzaly galki. . . ;] Bobo. . ta niepozorna gra o biednym wiezniu, wykonujacym wszelkie wiezienne prace, byla u mnie prawdziwym killerem kontrolerow. . niejeden joystick pekl podczas obierania ziemniakow :D. Fakt. . roztrzaskane kontrolery to byla jedna z najwiekszych bolaczek tamtych czasow, ale mimo kruchej budowy owczesnych joy’ow, bo trzeba pamietac, ze wtedy byly one byle jakie, ten problem tez dotyka dzisiejszych graczy. Moja ostatnia gra tego typu, byla o ile dobrze pamietam, Sydney 2000, przy ktorej rozwalilem. . . klawiature! od tamtej pory powiedzialem dosc ;].
Powiem krótko… giełda -> pady do Pegasusa i bardzo, bardzo dużo negatywnych emocji…Do dziś mam zgagę.
lezka w oku sie kreci. . to fakt. . jedyne takie gry w ktorych w biegach na dluzsze dystanse trzeba bylo miec rzeczywiscie krzepe w rece bo skurcze lapaly 😉
mialem taki wielki SV 130 Quickjoya do symulatorów o 🙂
Do tej pory mam jeden działający joystick od C=64, niestety nazwy nie pamiętam :D. Był nie do zajechania, jego specyfiką było to, że był tak jakby analogowy, nie wydawał typowego kliku przy woborze kierunku, tylko gałka chodziła płynnie. Czerwona gałka bez wyżłobień na palce (po prostu gładka – troche wygląda jak odwrócony wibrator :D) i czarno-czerwona podstawa – może ktoś miał podobny :D. Niezniszczalny :D. Ale po drodze kilka padło oczywiście, głównie tych stykowych. Padów do PSXa załatwiłem ze 2-3, do PS2 miałem tylko 2 (wytrzymałe cholery były :D), do PS3 póki co również nie narzekam (Sixaxis), chociaż są tak jakby gorszej jakości niż DSy „dwójki”. Nie wiem jak DS3 ale podobno blisko im do DS2. Miałem znajomego, który regularnie obgryzał gałki od analogów w padach do PS2 :D, mi się czasem zdarzało walnąć padem o ziemie albo „pojeździć” po żeberkach kaloryfera 😀
Mi jednego pada od PS2 załatwił królik – urządził sobie ucztę w której głównym daniem był kabel :).