Wprawdzie nie mam pojęcia ile pól na świeżym powietrzu mamy w naszym kochanym kraju nad Wisłą, ale obawiam się, że jest to liczba stosunkowo niewielka. Lepiej wygląda kwestia klubów golfowych dysponujących sprzętem do gry wewnątrz – symulatory, putting greeny etc. Ba! Przed chwilą odkryłem nawet, że jeden taki znajduje się w Łodzi!
I choć golf jest dla mnie pojęciem (w praktyce) czysto abstrakcyjnym, co dziwne lubię grać w niego na komputerze. Co zabawniejsze, od lat nie grałem w żadnego z wydawanych współcześnie tytułów. Golf w wydaniu komputerowym to wciąż dla mnie wspomnienia z czasów C-64 (różne wariacje mini-golfa i typowego 18-to dołkowego). O tym jaka to frajda dobierać odpowiednie kije, siłę uderzenia i rotację piłki przypomniałem sobie na letnich wakacjach. Wszystko przez to, że będąc pod namiotem nie mogłem się przestawić na zasypianie ok. 23-0 (kiedy było już ciemno, a więc nie mogłem czytać). Będąc z natury człowiekiem kończącym swoją dobową aktywność gdzieś w okolicach 2 lub 3 w nocy musiałem znaleźć sobie jakąś aktywność, która choć trochę wydłużyłaby mój dzień. Z pomocą przyszła komórka żony, na której znalazłem właśnie golfa. Od tego momentu każdy wieczór przed zaśnięciem rozgrywałem 2-3 pełne 18-dołkowe turnieje. Zabawa była przednia. Oczywiście właściwie od początku musiałem sobie przypomnieć, który kij nadaje się do gry z piasku, który z trawy. Nie było łatwo i pierwsze kilka rundek notorycznie pakowałem piłki do zbiorników wodnych rozrzuconych po polu. Ale już drugiego czy trzeciego dnia moich nocnych turniejów byłem w stanie nawet utrzymać się w limitach przeznaczonych na dany dołek.
Sytuacja z golfem dała mi do myślenia i po głębszym zastanowieniu dochodzę do wniosku, że w sumie gry kompletnie nieciekawe na ekranie TV mogą doskonale sprawdzać się właśnie na komputerze. Poza wspomnianym golfem równie dobrze sprawdzają się wszelkie wersje bilarda, kręgli, pinballi (akurat tego w TV nigdy nie widziałem), czy choćby curlingu. Oczywiście zdecydowanie zabawniej jest pójść na kręgielnie czy do klubu bilardowego z prawdziwego zdarzenia, ale nawet ich namiastka na komputerze potrafi przykuć mnie na ładnych parę chwil. Równie uzależniające w czasach komputerów 8-bitowych były dla mnie elektroniczne rzutki. Teraz jednak chyba takich tytułów w ogóle nie ma. A szkoda…
Z rzeczy dalece bardziej dla mnie egzotycznych wciąż nie potrafię zrozumieć i przekonać się do gier pokroju Deer Hunter (polowania) czy Bass Pro Trophy Fishing (wirtualne moczenie kija). W obu tych przypadkach chyba jednak diabelnie istotna jest interakcja z przyrodą, a samo polowanie nie polega na naciśnięciu spustu, czy w przypadku łowienia szarpnięciu za wędkę w odpowiednim momencie. Choć możliwe, że gdybym był zapalonym myśliwym czy wędkarzem tego typu produkcje byłyby dla mnie ciekawą ofertą.
Niezależnie jednak od tego czy coś nam podchodzi czy nie, czy rozumiemy to czy nie można powiedzieć, że samo istnienie tego typu produkcji jest bardzo dobre. Pozwala nam poznać sporty/zajęcia, których najprawdopodobniej nigdy w życiu (w tzw. realu) nie spróbujemy, lub właśnie zachęceni przez gry zdecydujemy się podjąć wyzwanie poza ekranem naszego monitora.
A może jednak wybiorę się do tego łódzkiego klubu golfowego?
Gram w Tigera namiętnie i nie mogę zrozumieć jak ta gra może budzić złe emocje :)A na poważnie – od 3 sezonów kupowałem oryginały tylko po to, żeby powalczyć w sieci. Łomot dostaje koncertowy, ale nic nie sprawia większej frajdy niż przypadkowy „double eagle” 😉
Nie jestem jakimś tam superfanem sportu jako takiego, ale turnieje golfa czy bilarda lubię sobie pooglądać czasami na eurosporcie u ojca, co oczywiście wprowadza go w stan pod tytułem „to nie może być mój syn, skoro zamiast futbolu ogląda golfa. . . „Na kompie tak samo jak obcy, lubię pyknąć w Tigera, oczywiście only i wyłącznie po sieci. Co do wspomnianego wcześniej wędkarstwa, to nie będę lepiej nic o nim pisał, bo od razu przed oczyma mam co najmniej cztero-pagedownowego posta. No może tylko jedno – nie ma bardziej relaksującej czynności niż samotne wędkowanie na jakimś odludziu. Próbowałem już wielu innych rzeczy, ale z tym nic a nic nie może się równać. Jednak wirtualne wędkowanie w np. Bass Pro Trophy Fishing, to kompletna pomyłka. O, skojarzyło mi się coś – to dokładnie ten sam powód, z którego Seraphim nie lubi MMORPG’ów. Jak kiedyś pisał, to tylko marne naśladownictwo papierowych rpg.