Lubię kiedy twórcy gier podejmują odważne decyzje. I choć z reguły są one związane z mocnym opóźnieniem premiery danego tytułu i marudzeniem rozbestwionych graczy, to omawiane dzisiaj dzieło na pewno wiele zyskało dzięki odwadze jego twórców. Przed wami gra, którą opisuje się jako połączenie Diablo, Fallout 3 i Call of Duty. Ta wybuchowa mieszanka może stać się jednym z największych „hitów niespodzianek” tego roku.
Losowość to słowo, które chyba najlepiej opisuje produkcję Gearbox. Jeśli jej autorzy dotrzymają słowa, to w zasadzie każde podejście, ponowne uruchomienie gry, powinno nas zaskoczyć. Inny będzie nie tylko świat, ale i przedmioty do zdobycia, potwory do pokonania czy ścieżki, którymi będziemy podążali.
Pandora
W Borderlands przenosimy się na planetę Pandora. Miała ona być nowym rajem dla ludzkości. Miejscem, w którym dostajemy od życia kolejną szansę. Planetą tak bogatą w surowce, że każdy, przy odrobinie szczęścia, mógł dzięki nim stać się milionerem. To ciało niebieskie położone jest jednak na peryferiach znanego kosmosu (stąd tytuł Borderlands), więc wyprawa na nie może się okazać wycieczką w jedną stronę. Na dodatek, ze względu na odległość dzielącą planetę od najbliższej gwiazdy i czas potrzebny na jej okrążenie, poszczególne pory roku trwają na Pandorze kilka ładnych lat. Kiedy po raz pierwszy uruchomimy grę właśnie zaczyna się wiosna. Piękne kobiety zakładają króciutkie spódniczki i seksowne topy, a my nie możemy się skoncentrować na celowaniu w potwory. Tak, potwory. Wraz z nastaniem cieplejszej pory roku, ze snu zimowego przebudziły się różne maszkary i dzikie zwierzęta, ale do nich wrócimy za kilka chwil.
Teraz, jeszcze przez chwilę zajmiemy się samą Pandorą. O tym, że prawdziwego raju ludzkość nigdy nie znajdzie (ani nie stworzy) przekonała się pierwsza fala kolonistów, która poleciała na planetę. Okazało się, że jest ona jałowa, biedna i pusta. Ci, których było na to stać, wrócili do swych domów. Większość wykupiła niestety tylko bilet w jedną stronę i musiała pozostać na Pandorze. Założone w pośpiechu miasteczka zamiast zamienić się w tętniące życiem metropolie podupadły. Teraz wyglądają prawie jak mieściny obrócone w ruinę po wojnie atomowej, które mieliśmy okazję oglądać w Fallout 3. Światem gry rządzi siła. Prawo zastąpiła anarchia, a schronienia możemy jedynie szukać w podejrzanych dziurach, składających się z kilku „domów”, skleconych naprędce z niepotrzebnej blachy, drewna i resztek cementu.
Koloniści wciąż mają jednak nadzieję, że uda im się odnaleźć mityczny skarb obcej cywilizacji. Gdzieś na planecie znajduje się potężny bunkier, w którym ukryto potężne artefakty. Te, które ludzkość już odnalazła, pozwoliły jej wkroczyć w nowy złoty wiek. Te, które wciąż czekają na odnalezienie mogą sprawić, że biedacy tacy jak my staną się bardzo bogaci. Problemem jest jednak to, że nikt nie wie gdzie znajduje się ów bunkier. Jedynym śladem, który może nas na niego naprowadzić jest sygnał od pierwszej ekipy, która odszukała skarb. Ekipy, po której słuch i wszelkie ślady zaginęły.
Przed wami gra, którą opisuje się jako połączenie Diablo, Fallout 3 i Call of Duty.
Nie warto inwestować w mapy
Ze wspomnianą we wstępie losowością mamy do czynienia między innymi w przypadku generowania świata gry. Dzieło studia Gearbox za każdym razem zupełnie inaczej modeluje Pandorę. W tych samych miejscach pojawią się jedynie poszczególne miasteczka. Wszystko co znajdziemy pomiędzy nimi, po kliknięciu przycisku „new game”, znajdzie się w innym miejscu. Mowa tu o takich drobiazgach jak skały czy roślinność jak i niektórych lokacjach, które możemy zwiedzić takich jak jaskinie czy tajemnicze budowle.
Obszar, po którym możemy się poruszać, jest według zapewnień Gearbox olbrzymi. Przejście z jednego końca mapy na drugi ma nam zająć kilka godzin (bliżej dziesięciu niż pięciu). Z zapowiedzi wynika także, że w trakcie zabawy ani razu nie zobaczymy napisu „loading”. Borderlands ma wgrywać wszelkie potrzebne informacje za jednym zamachem, by później nie dekoncentrować nas doczytywaniem danych.
Kim jestem?
Gracz może się wcielić w przedstawiciela jednej z czterech profesji. Są nimi Soldier (typowy wojownik – żołnierz), Siren (odpowiednik maga), Hunter (walczący na dystans miłośnik przyrody – posiada wytresowanego zwierzaka) oraz Berserker (specjalista od walki wręcz). Uosobieniem każdej profesji jest jedna postać. Zanim zaczniemy zabawę musimy wybrać czy chcemy się wcielić w Mordecaia, Rolanda, Lilith czy Bricka. Postaci te posiadać mają rozbudowaną historię, którą poznamy w trakcie gry. Już teraz mogę jednak napisać o nich parę słów.
Elementy RPG
Pierwszy z nich to łowca, mistrz posługiwania się karabinem snajperskim, który na Pandorze szukał tajemniczego (i już martwego) Demosthenesa. Roland to były żołnierz z prywatnej jednostki wojskowej Crimson Lance. Ten bohater próbuje odszukać człowieka, na którym miał się zemścić za nieznane zbrodnie. Lilith jest przedstawicielką profesji Siren. To jedna z sześciu osób w galaktyce, które w zamian za utratę człowieczeństwa nauczyły się rzucać czary. Choć magia jest potężna to nie nasza heroina nią włada, a czary władają nią. Na Pandorze mieszkać ma inny „mag”, który być może będzie w stanie pomóc Lilith okiełznać tajemnicze moce. Trzeba tylko go znaleźć. Ostatnim bohaterem jest Brick, o którym wiadomo tylko tyle, że na szyi nosi amulet z łapą swojego zmarłego psa. Jest to facet przy którym nie chcesz powiedzieć „nie znoszę tych zapchlonych kundli”. No, chyba, że odłożyłeś sporo pieniędzy na dentystę.
Level up!
Borderlands czerpie garściami z mniej lub bardziej ambitnych gier RPG. Elementem wspólnym jest dla nich między innymi eksploracja otaczającego na świata czy zdobywanie wszelkiej maści skarbów. Jeśli o zwiedzanie chodzi, to z opublikowanych informacji wynika, że nie będziemy mieli na co narzekać. Na potężnej mapie rozmieszczono ponad 160 zadań do wykonania. Trzydzieści z nich to główne questy popychające naprzód fabułę. Pozostałe to misje poboczne. W sumie mają się one przełożyć na troszkę ponad sto godzin zabawy. Jeśli więc lubisz długie produkcje, to Borderlands powinno ci się spodobać.
Ładne… nogi
Inną wspólną cechą jest możliwość rozwijania swojej postaci. Każdy z bohaterów posiada stałe cechy takie jak punkty życia, maksymalny udźwig, celność czy ilość przenoszonej amunicji. Na dodatek cztery dostępne profesje podzielono na trzy specjalizacje. Oprócz wspólnych atrybutów mamy więc do czynienia z szesnastoma charakterystycznymi drzewkami umiejętności. Nasi herosi mogą też posługiwać się wyjątkowymi, dostępnymi tylko dla nich przedmiotami. Wszystkie znalezione rzeczy mają zresztą minimalne wymagania. Niezależnie od tego czy podniesiesz broń czy element pancerza, może się zdarzyć, że nie będziesz mógł go użyć, ponieważ nie zainwestowałeś w odpowiednie atrybuty lub nie wszedłeś na odpowiedni poziom doświadczenia.
Wiemy już, że łowca Mordecai potrafi poprawić celność drużyny i współpracować z uskrzydloną bestią – Bloodwingiem. Roland zwiększy liczbę zdobywanych punktów doświadczenia, tempo regeneracji zdrowia i amunicji czy ilość zadawanych obrażeń. Lilith potrafi zwiększyć ilość oddawanych strzałów lub przyspieszać i zwalniać tempo upływania czasu. Kiedy zechce może również stać się niewidzialna. Brick zwiększa natomiast swoje umiejętności bojowe – typowy berserker jak się patrzy. To oczywiście tylko niektóre z dostępnych w grze zdolności.
ja też twierdzę że będzie to hit. . . i dziwi mnie że w sumie niewiele mówi się na temat tej gry. . . będzie trzeba nabyć 😀
Czekam z niecierpliwoscia szczegolnie ze mam 2 kumpli z ktorymi bede gral po sieci !! 8]