Na wstępie zaznaczam, że w kwestii technologii, sposobu działania sprzętu itp. jestem laikiem. Nie znam się na lutowaniu, spawaniu, rozkręcaniu, podkręcaniu czy montowaniu sprzętu. Nigdy jednak nie przeszkadzało mi to w naprawianiu, a raczej próbach naprawiania przeróżnych gadżetów czy akcesoriów komputerowych.
O ile dobrze pamiętam wszystko zaczęło się od joysticków (kto pamięta Matt Joystick?) i padów. Za dawnych, dobrych lat kupowało się je w zasadzie bez przerwy, bo co chwila pękały w nich mikrostyki czy jakieś tam mikrogumki. Piszę kupowało, choć wiem, że niektórzy posiadali wyjątkowy dar i potrafili je naprawiać. Moje pierwsze próby bawienia się w komputerowego doktora były jednak nieudane. Nigdy nie doprowadziłem do tego, że jakikolwiek kontroler znów zaczął działać. Na całe szczęście nie zniechęciło mnie to do zabawy w ratowanie sprzętu.
Pierwszy sukces był skromny. W jednym z monitorów jakie posiadałem pękła sprężynka znajdująca się pod włącznikiem. Metoda naprawy tej usterki była banalna. Wystarczyło delikatnie ściąć kilka zapałek i wepchnąć je w szczelinę dzielącą włącznik monitora od jego obudowy. Cud – sprzęt działa! Oczywiście kiedy chciałem go wyłączyć trzeba było wyciągnąć zapałki, a te, które od czasu do czasu się łamały, uzupełnić nowymi. Proste i skuteczne.
Ten sam monitor jakiś czas później przestał świecić. Po kilkudziesięciu minutach (paru godzinach) użytkowania ekran sam z siebie gasł. Myślicie, że tego już nie dało się naprawić? Ależ oczywiście, że dało. Metoda tym razem była jeszcze bardziej prymitywna niż trik z zapałkami. Ażeby ożywić ekran należało…mocno huknąć otwartą dłonią w bok obudowy. Każdy troll coś takiego potrafi. Niestety nie wiem czy każdy troll, by na to wpadł. Tym niemniej bicie monitora jeszcze przez pewien czas utrzymywało go przy życiu.
Tak wyglądał początek mojej kariery „elektronicznego nekromanty”. Przez długie lata, mniej lub bardziej wyszukanymi metodami, naprawiałem sprzęt, aż do chwili gdy umarł mój iPod. Odtwarzacza nie mogłem ożywić w żaden sposób i przez dobre pół roku leżał na półce i się kurzył. Kiedy już oswoiłem się z myślą, że będę musiał kupić nowy, postanowiłem jeszcze raz rozejrzeć się za jakimś rozwiązaniem. Po paru godzinach szukania, gdzieś w odmętach światowej sieci odnalazłem ciekawe, ale prymitywne potencjalne rozwiązanie mojego problemu.
Jego autor sugerował, by ścisnąć odtwarzacz w dłoni i z całej siły uderzyć jego dolną częścią w coś twardego. Po przeczytaniu tych słów zacząłem nawet zastanawiać się czy nie spróbować palnąć się playerem w głowę. Przecież to był jakiś absurd!
Urządzenie, które w moich oczach uchodziło za niezwykle skomplikowany sprzęt znów będę naprawiał poprzez „bicie go”?! Jeszcze przez moment myślałem o tym czy to ma jakikolwiek sens, ale ostatecznie doszedłem do wniosku, że empetrójki już bardziej nie da się popsuć, a nawet jeśli to będzie to niewielka strata. Z siłą meteoru iPod wyrżnął w podłogę. I wiecie co? Zaczął działać. Nie pytajcie mnie jak to możliwe, ale od tamtej pory używam go w zasadzie każdego dnia i wciąż ma się dobrze.
Oczywiście muszę przy okazji wspomnieć, że szukając rozwiązania mojego problemu odwiedziłem zarówno serwis jak i salon sprzedający produkty korporacji mającej w logo jabłuszko. Po opisaniu usterki za każdym razem słyszałem, że koszt naprawy będzie wyższy od wartości urządzenia, albo że po prostu „lepiej będzie jak pan kupi nowe”.
Zachęcony odniesionym sukcesem zacząłem się rozglądać za innym sprzętem do naprawy. Poratował mnie „niezawodny” Xbox 360. Konsola po raz bodaj czwarty świeciła „czerwonym okiem”. Postanowiłem więc zabawić się w pana Mythbustera i sprawdzić czy rzeczywiście na produkt Microsoftu działa „trik z ręcznikiem”. Zapewne domyślacie się już co z tego wyniknęło.
Okazało się, że 360tka to kolejny „high tech” produkt, który naprawiamy w niecodzienny sposób. Z konsoli wypinamy wszystkie kable poza zasilaniem i owijamy ją trzema grubymi ręcznikami, tak by zasłaniały otwory służące do odprowadzania ciepłego powietrza. Kolejny krok jest już trochę bardziej wymagający. Cudo Microsoftu stawiamy obok czegoś, co się bardzo mocno grzeje (nie, nie sprawdza się tu drugi Xbox). W moim przypadku najpierw był to kominek, a później koza. Być może działa to także z kaloryferem. Tak przygotowany sprzęt uruchamiamy. Jeśli wszystko zrobiliśmy dobrze, to już po chwili konsola zacznie wyć niczym startujący jumbo jet a po kolejnych dwóch lub trzech minutach wyłączy się. Proces ten powtarzamy jeszcze ze dwa razy (przypominam o niesamowitym wyciu – to oznaka tego, że działamy dobrze) po czym odłączamy kabel i odstawiamy sprzęt, by się ochłodził. I to wszystko. Po tym zabiegu nasz Xbox powinien działać. Naprawiana w ten sposób 360tka bez problemu chodziła jeszcze kilka dni, po których trzeba było powtórzyć cały opisany powyżej proces.
Od razu zaznaczam jednak, że nikogo nie namawiam do przeprowadzania takich chałupniczych napraw. Jeśli spalicie sobie dom albo stracicie gwarancję na Xboxa, to nie miejcie do mnie żalu. Chcę jedynie podkreślić fakt, że nawet nowoczesną konsolę można naprawić w zdawać by się mogło idiotyczny sposób.
Czemu tak jest? Nie mam pojęcia. Wiemy jedynie, że z reguły najmniej wyszukane, albo bardzo dziwnie zapowiadające się metody naprawiania elektroniki okazują się skuteczne. Chcę więc was spytać czy kiedykolwiek robiliście coś niezwykłego, by ożywić swój sprzęt? A może tak jak ja po prostu okładaliście go pięściami, upuszczaliście na podłogę albo rzucaliście nim o ściany?
Jeśli możecie podzielić się jakąś zabawną historią albo po prostu chcecie powiedzieć jak wam udało się coś naprawić, to łapcie za klawiaturę i piszcie. Szybko, szybko. Póki działa.
To ty cudotwórca jesteś 😀
Pamiętam mój pierwszy PC który podczas ładowania systemu się zawieszał. Oo dziwo zawsze pomagał porządny kopniak w lewą stronę obudowy. Ahh ta żyłka majsterkowicza tkwi we mnie do dziś 🙂
Fajna była też akcja z zamrażaniem kart graficznych, która jakiś rok temu opanowała niektóre fora.
W metodzie z przypieprzeniem jest jeden mały mankament, nie można udeżyć za mocno bo wtedy sprzęt całkiem przestanie działać. Miałem podobnie z monitorem tzn. po pewnym czasie ekran robił się bardzo ciemny – solidne udeżenie przez około 2 miesiące rozwiązywało problem, aż w końcu przestało działać(nie mam pojęcia czemu). Inny przypadek miałem z pc tzn. restarartował się odrazu podczas włączania i tu także pomagało solidne udeżenie w bok obudowy jednak pewnego dnia dostał za mocno, ja byłem wtedy bodajże w 5 kl. podstawówki więc nie miałem oczywiście tyle siły jednakże w tym przypadku grał tata, który również kożystał z mojego sposobu no i kiedy winda się zawiesiła(98) i kompa trzeba było zresetować, a ten nie chciał zaskoczyć przypieprzył mu tak mocno, że w środku coś pękło hehe. Z doświadczenia wiem też, że ww. metoda działa również na inne sprzęty np. kosiarki ^^
Chyba kazdy ma taki odruch, ze jak cos nawala to trzeba maszynke walnac i bedzie ok, widac po drodze wiele rzeczy tak ‚naprawilismy’ a juz nie pamietamy, skoro on sie wyksztalcil. Nawet mamy powiedzonko „puknij sie w ten glupi leb”. . . Ogolnie jak widac to ludzka rzecz pukac 😉
oj trafiles w samo sedno 🙂
Ja kiedyś starałem się być delikatny. Padło R2 czy L2 w Dual Shocku, więc dzielny Siergiej wziął śrubokręt, tu jedna śrubeczka, cyk, tam następna, pięknie idzie. Pogrzebałem, poprzestawiałem, skręciłem i już żaden górny przycisk nie działał. Skończyłem wówczas z fachowymi naprawami. A co do Xboksa, to tutaj może też wystarczyło by nim w coś rzucić, żeby się pozbyć RROD-a. Problem leży w tym, ze jak dobrze pizgnąć Klockiem, to można sobie dom wyburzyć, cholera. No, ale ogólnie to jest dobra metoda. Jak nie pomaga przypieprzenie, to już nic nie pozostaje. Wówczas trzeba, pardon my french, przyp****olić ;)PS. Szkoda, że w CERN na to nie wpadli ze swoim Wielkim Zderzaczem Hadronów. Ale w to, to by trzeba było się chyba samochodem wbić:)
w czasach kineskopowych monitorow przypieprzanie w nie to byla bardzo czesto technika ich naprawy ;)teraz czesto tak naprawiam piloty do sprzetu hifi, w 99% przypadkow pomaga :>btw: pierwszym kompem jakiego rozebralem bylo 386 sx – ale bylem taki kozak ze mobo polozylem na zasilaczu, czytaj na metalowej powierzchni. to byl tzw epic fail, skonczylo sie na sporej ilosci dymu, wywaleniu wszystkich korkow. . . no i kupie kasy w plecy 😀 ale potem juz bylo lepiej 😛
Świetny artykuł, naprawdę się uśmiałem :DAle teraz już wiemy jak Microsoft naprawia Xboxy, tą poradę pewnie napisał jeden z ich pracowników ;POsobiście nie mam żadnych przygód z ręcznym naprawianiem obiektów. W tym fachu jestem totalnie beznadziejny. Lepiej mi idzie działanie na sprzęcie jeśli chodzi o jego oprogramowanie (kiedyś przy instalacji linuxa zmieniłem rodzaj partycji mojego odtwarzacza – przez co straciłem cały soft i player nie był w ogóle do użytku. Problem niby banalny, wgrać nowego softa, ale i tak było z tym pracy 😛 ). No, ale naprawa czegoś mechanicznie to nie dla mnie 🙁
Ach. . Pamiętam swojego starego Philipsa, którego łoiłem namiętnie przez ponad rok. Co jakiś czas obraz się zwężał więc należało skorzystać z uderzenia technicznego. Na początku wystarczyło zwykłe puknięcie, później już ręka bolała ;D Pewnego dnia, argument siły przestał zdawać egzamin. . Jako zapalony majsterkowicz otworzyłem monitor w trakcie pracy i poszturchałem kilka rezczy. Okazało sie że wystarczy odgiąć radiatorek i obraz staje sie taki jak powinien. Nie myślać zbyt długo, wsadziłem do środka kawalek drewnianej deski, który robił za rozpórkę. Monitor działa do dzisiaj, chociaż już nie u mnie 🙂
Ej chłopaki, chłopaki, jak wasz czytam to mnie trwoga najczarniejsza ogarnia 😉 Uderzanie w cokolwiek zazwyczaj wyrządza więcej złego niż dobrego, nieważne jak dziwnie to brzmi 😉 Gasnący kineskop w monitorze jest zazwyczaj wynikiem mikropęknięć na obwodach drukowanych płyty, albo przebiciem na wysokim napięciu, dlatego jak pieprzniesz to chwilowo się mu poprawia. Niestety całą procedura takiej naprawy przypomina nieco leczenie pacjenta chorego na raka dużymi dawkami marihuany ;)Co do zwalonego xboxa to owijanie w ręcznik może jak najbardziej skutkować, bo ponoć część awarii to wina kiepskich lutów, które pod wpływem temperatury po czasie robią się „zimne”. Dużo skuteczniejszą metodą jest jednak podgrzanie obwodów płyty heatgunem, co daje rezultat dużo lepszy, ponieważ grzejesz tylko odpowiedni fragment, a nie całe bebechy, narażając je tym samym na dodatkowe uszkodzenia. Pomijam tu absurdalny fakt, że w zasadzie naprawiamy coś co się zepsuło pod wpływem wysokiej temperatury, ponownie to podgrzewając 😉 Przynajmniej w serwisach M$ tak to właśnie naprawiają. Sięgając pamięcią, to korzystając z techniki młotkowo-siłowej udało mi się w życiu naprawić tylko jedną rzecz. Był to kałach mojego młodego, taka zabawka strzelająca kulkami i to nawet na całkiem niezłe odległości. Ma toto całkiem zmyślny mechanizm zapodawania tych kulek z magazynka do pneumatycznego tłoka w lufie i ciągle coś się tam zacinało. Po którejś tam naprawie z rzędu, moja anielska cierpliwość zrównała się z zerem i magazynek poszybował lotem koszącym w kierunku najbliższej ściany. I oto stał się cud. Do dzisiejszego dnia młody sieje zniszczenie ze swojej zabójczej broni bez ani jednego zająknięcia. Choć korci mnie niezmiernie, magazynka oczywiście nie rozbieram bo jeszcze coś popsuję. ;)ps. Właśnie mi się coś przypomniało. Za czasów Amigi, aby odzyskać dane z uszkodzonej dyskietki, wsadzało się ją na kilkanaście minut do zamrażalnika, a potem szybciutko, zanim się z powrotem nie podgrzała, łup do napędu, D-COPY i już mieliśmy kopię naszych bezcennych danych. To na prawdę jest już magia wyższych lotów. Dla zainteresowanych jednak muszę wspomnieć, iż na dyskietkach do PC, powyższa sztuczka zupełnie nie działała. 😉
Przez ponad rok namiętnie nawalałem w obudowę kompa, coby łożysko w coolerze grafiki zaskoczyło i nie buczało. Ostatecznie przesmarowałem to jakimś masłem czy coś 😉 Efekt uboczny – zbyt mocne i częste naparzanie całkowicie zepsuło mój dysk. Na chwilę obecna z niewiadomych przyczyn nagrywarkę otwieram następująco – naciśnięcie przycisku i łup z obu obudowy. Rozbierałem ją doszczętnie, czyściłem, sprawdzałem – ani śladu czegokolwiek co może blokować napęd.
Nie wiem jak z maszynami, ale przypieprzenie sobie w łeb potrafi pomóc ;] ale są też skutki uboczne – nadmierne walenie w płat czołowy powoduje wzbudzoną agresję w przyszłości (tako rzecze nasza katechetka)
Towel trick w przypadku klocka tylko przedłuża jego agonię, a później naprawę. Nie polecam ręcznika kolegom którzy już w momencie zakupu klocka tracą gwarancję (z wiadomych przyczyn). Usterka typu RRoD jest do naprawienia przez każdego średnio rozwiniętego Vikinga (i nie chodzi napierda. . . nie w obudowę). W 90% przypadków po naprawie konsola będzie działała aż do następnej generacji. Polecam tutoriale z YT.
U mnie także było niezliczona ilość takich prób. Napieprzanie telefonem który nie chciał się włączyć. Pamiętam też raz jak pad nie chciał mi działać. Rzuciłem nim o ścianę i pękł kawałek plastiku u rączki. Potem nie wiem dlaczego ale coś mnie podkusiło aby zmienić wtyczkę USB. Możecie zgadnąć co było problemem : X Jeszcze inny przypadek był gdy waliłem mojego PSX łapą niejednokrotnie gdy próbowałem odpalić jaką gierkę. Dobrą metodą wtedy było stawianie konsoli na boku. Po wielu kopniakach i upadkach konsoli w końcu przestala działać. Rozebrałem ją i do dzisiaj pamiętam jak majstrowałem przy niej podczas gdy była włączona do prądu. Wtedy po raz pierwszy to ona mnie kopnęła i umarła. Fajne są wspomnienia z urządzeniami różnego rodzaju. Czasami częściej je wspominam niż te z kobietami xD
Pewnie kazdy widzial, moze to na Valhalli widzialem nawet 😛 http://www.youtube. com/watch?v=lKJcBx9cXKo
Ja. . . po kilku godzinach zabawy z moim zepsutym PS2 cisnąłem nim z całej siły o ścianę. . . Oprócz uszczerbku na obudowie play działa po dziś dzień (to było z jakieś 4lata temu xD). . .
Wiele prawdy tkwi w tym felietonie. Sam kiedyś myślałem że metoda przypierniczenia działa jedynie w filmach i kreskówkach ale pech chciał że mój tv odmówił posłuszeństwa więc zrezygnowany zastosowałem metodę pięściowa i o dziwo zadziałało.
Ja staram się nie tłuc w sprzęt, choć czasem jest ciężko, szczególnie, jak zaczyna wyć wiatrak- tylko czekam na obudzonych i wściekłych sąsiadów u mych drzwi 🙂 Za to do dzisiaj dobrze sprawuje się zasilacz w starym blaszaku- podczepiony jest na sznurkach do obudowy, bo gdzieś tam chyba nie ma styku i przy jakimkolwiek ruchu wyłączał kompa. Ale to jedyne, co udało mi się z powodzeniem „naprawić” 🙂
Ja osobiście, już lata temu miałem spore problemy z napędami CD. . . Otóż, by odczytały one jakąkolwiek płytkę, należało obracać, po włożeniu płyty, we wszytkie strony ^^. . . Po 5-10 minutach prób wymarzony play-disc do Diablo2 zwykł ruszać ;). . . Wychodziło na to, że napęd działał ustawiony pod dość specyficznym kątem (zazwyczaj leżał bokiem – zaślepki w obudowie koniecznie musiały być powyjmowane). Co ciekawe działało to w jakichś 3 napędach, które przewinęły się przez kompy w moim domu. Kojarzę, że przy, którymś skolei brat postanowił rozkręcić napęd – okazało się, że po wytarciu szkiełka od laserku wszystko zaczęło znowu działać poprawnie. . . A co do naprawiania zepsutych kontrolerów, to kojarzę, że prawie każda zepsuta myszka w moim domu przewinęła się, przez lutownicę mojego brata – zwykle działały jest jakiś czas po operacji, np. z 1 przyciskiem, albo przerywała (jednak starczała do czasu kupna nowej. . . ), ale po co komu PPM, w takich pozycjach jak KKND2 :P. . . (komuś w ogóle coś jeszcze ten tytuł mówi??. . . ). Za to uderzanie monitora/głośników/obudowy to już jest poprostu klasyka ^^. . . Nawet w maszynie, na której w tej chwili siedzę, tj. 5-6-ścioletnim sempronie ~~2200+ wentylatorek przestaje buczeć po kilku silniejszych uderzeniach ;). . .