Do lasu…
Zacznijmy od samego założenia – tematem gry są największe bitwy republikańskiego Rzymu. Niestety, to tylko część prawdy. Na pudełku powinno się dopisać „wyłączając z tego wszystkie oblężenia i bitwy morskie”. Jak więc mówić o pierwszej wojnie punickiej kiedy nie możemy rozegrać bitwy u Przylądka Eknomos? Nie zobaczycie również bitwy pod Akcjum, jednej z najważniejszych bitew morskich starożytności, zniszczenia Kartaginy i Koryntu. Nawet spektakularne oblężenie Alezji, w której bronił się Wercyngetoryks zostało sprowadzone tutaj do pobocznych działań zabezpieczających oblegające siły rzymskie. I tu przechodzimy do kolejnego zarzutu – skali bitew. Nie są one symulacją tych największych w historii Rzymu. To starcia armii stworzonej przez nas w trakcie kampanii (a więc nie realnych sił jakimi dysponowali Rzymianie w danej bitwie) z oddziałami przeciwnika, które najczęściej nie stanowią głównej siły uderzeniowej. To często działania zabezpieczające główny front, osłaniające odwrót etc. Jeśli więc byliście ciekawi czy wcielając się w Scypiona Afrykańskiego uda się wam pogonić Hannibala pod Zamą możecie o tym zapomnieć. Nie uświadczymy również w grze wykorzystania jakichkolwiek odwodów. Nie ma posiłków, które pojawiają się po pewnym czasie. Wszystko czym dysponujecie wy i wasz przeciwnik od razu pojawia się na polu bitwy. Twórcy zrezygnowali z tzw. mgły wojny – jedynie oddziały ukryte w lasach są początkowo dla nas niewidoczne. Brak FoW w tym przypadku można jednak tłumaczyć niewielkim polem bitwy, na którym od początku wszystko jest widoczne.
Z lotu ptaka
Wszystkie wspomniane wyżej zarzuty bledną jednak przy najważniejszym. AI komputerowych przeciwników to po prostu kpina. Nie będąc wcale genialnym strategiem nie miałem najmniejszych problemów z przeciwnikami przez większość kampanii. Pierwsze problemy (czyt. musiałem bitwę rozegrać więcej niż jeden raz, najczęściej 2 lub 3) zdarzyły się grubo po połowie zabawy z recenzowanym tytułem. Co gorsza wynikały one nie z faktu, że bitwę przegrałem, ale nie zdążyłem pokonać wroga w określonym czasie, choć bronił się już resztką sił. Praktycznie we wszystkich bitwach komputer nie stara się nam nawet utrudniać walki. Od początku rzuca wszystkie siły do boju. Rzadko kiedy zostawia sobie coś na później. O bardziej zaawansowanych akcjach jak atak z flanki czy tym bardziej okrążenie naszych sił możecie zapomnieć. Strategia komputera jest prosta jak budowa cepa – „do przodu i niech się dzieje wola nieba”. Nie ma co liczyć również na działania zabezpieczające łuczników czy inne słabsze jednostki. Moja konnica regularnie, bitwa w bitwę urządzała rzeź łuczników, którzy góra po minucie walki pozostawali bez najmniejszej osłony.
Wszystko to sprawia, że faza ta sprowadza się najczęściej do biernego obserwowania masakry, co najwyżej przerywanego przerzucaniem oddziałów na kolejny odcinek frontu, aby ją nieco przyspieszyć. Co gorsza, nie pomaga nawet zmiana poziomu trudności. Sprawdziłem. Zarówno na poziomie normalnym, jak i trudnym, przy identycznym rozstawieniu moich oddziałów bitwę pod Filippi wygrałem prawie dokładnie w tym samym czasie. Fakt iż bitwy nie są żadnym wyzwaniem sprawia, że choć gra oferuje ich ponad 100 już po 20-tej jesteśmy grą mocno znużeni. Ileż można w końcu bezwysiłkowo masakrować wroga? Jedyna trudność gry to scenariusze, które ograniczają czas owej masakry uzależniając od tego zwycięstwo. Jednak i w tym przypadku poradzimy sobie z problemem po dwóch, góra trzech próbach.
Jest antycznie…
Ostatnim zarzutem jest archaiczna oprawa graficzna. Wprawdzie w przypadku gry strategicznej nie ma ona tak wielkiego znaczenia, choć panowie z Creative Assembly odpowiedzialni za Total War pokazali światu, że można zrobić grę strategiczną, która równocześnie wizualnie zapiera dech w piersiach. GBoR do tego typu produkcji nie należy. Modele są brzydkie, animacja słaba. Na szczęście większość czasu spędzimy przy maksymalnym oddaleniu gwarantującym nam widok pełnego pola bitwy toteż modele nie będą kłuć nas w oczy. Warstwa dźwiękowa prezentuje się lepiej, choć właściwie trudno o niej powiedzieć coś więcej niż „jest”.
Spis treści
Dla leniwców pasjonatów
Great Battles of Rome to przykład zmarnowanego potencjału. Niezła koncepcja legła pod gruzami niedopracowania i istotnych błędów, które położyły się cieniem na całej produkcji. W efekcie zamiast solidnej strategii pozwalającej nam sprawdzić się w najważniejszych bataliach starożytności otrzymaliśmy uproszczony produkt strategopodobny, który kusi nas wizjami bitew, w których faktycznie nie weźmiemy udziału. A przynajmniej nie w takiej skali jakiej byśmy oczekiwali. Żenujący poziom trudności sprawia, że gra nie stanowi żadnego wyzwania nawet dla średnio-zaawansowanego gracza. Co ciekawe pomysł na grę jest na tyle dobry, że przez pierwsze 20-30 starć pomimo wszystkich tych wad zabawa sprawiała mi autentyczną przyjemność. Tym bardziej szkoda zmarnowanego potencjału.
Dla kogo więc jest Great Battles of Rome? Dla baaardzo leniwych maniaków strategii, którzy nie chcą się wysilać, a z drugiej strony nie potrafią odpuścić żadnemu tytułowi. Pozostali gracze mogą sobie GBoR z czystym sumieniem odpuścić.
P.S. Gra poza kampanią rzymską i latyńską (samouczek) posiada ponoć jeszcze kampanię celtycką, która zostaje udostępniona po zakończeniu rzymskiej. Z nieznanych mi jednak powodów w moim przypadku nic takiego się nie stało, a po ukończeniu walk Rzymianami gra zaoferowała mi ponowną walkę tą nacją (?!)
Historycy do dziś podziwiają fenomen imperium rzymskiego. Ponad tysiącletnia historia tej dumnej cywilizacji jest największym świadectwem jej wielkości. Jednak imperium nigdy by nie powstało, a my nie uczylibyśmy się o nim w szkołach gdyby nie zwycięstwa militarne odnoszone nad licznymi wrogami Rzymian. Wszak nie bez przyczyny ukuli oni przysłowie „Si vis pacem, para bellum”.