Ostatnio dość często moje wpisy wędrują w kierunku refleksji sentymentalnych, a przynajmniej rozmyślań nimi inspirowanych. Nie inaczej będzie dziś. Dla dinozaurów znów więc okazja do wspominek, dla młodych możliwość poczytania „jak to drzewiej bywało”.
Codziennie rozmawiając na łamach Valhalli skupiamy się przede wszystkim na kwestiach ewolucji samych gier – grafiki, mechaniki, interfejsu silników i Bóg wie jeszcze jakich elementów. Godzinami dyskutujemy nad zaletami i wadami przeróżnych rozwiązań zastosowanych w najnowszych produkcjach. Skupiając się tylko i wyłącznie na nich zapomniałem o tym, że kiedyś w czasach kiedy rządziło Commodore C-64, aby grać efektywnie potrzeba było jeszcze jednej rzeczy – joysticka. Kontroler ten znany jest w takiej czy innej postaci do dziś – choć wykorzystywany głównie w symulacjach. W przypadku C-64 nie wchodziła opcja gry na klawiaturze, nie było też myszki – joystick był niezbędny.
Warto jednak zaznaczyć, że kontroler ten aby być w pełni przydatnym do zabawy musiał mieć jeszcze jeden bardzo ważny element. O funkcji tej kompletnie zapomniałem gdyż zniknęła z dzisiejszych joysticków niemal niezauważona, a nawet jeśli w niektórych modelach przetrwała straciła praktyczne zastosowanie. Przypomniała mi o niej sesja w jedną z moich ulubionych gier z C-64, a mianowicie Commando. Jak wskazuje nazwa jest to strzelanka, w której przebijamy się przez dziesiątki przeciwników strzelając do wszystkiego co się rusza. Rzecz jasna tym razem nie grałem za pomocą rzeczonego kontrolera, ale na klawiaturze bijąc jak oszalały w klawisz CTRL. Choć na początku szło nieźle dość szybko przekonałem się, że nie jestem w stanie sprostać hordom przeciwników. Najzwyczajniej w świecie nie nadążałem uderzać w CTRL. I kiedy po raz n-ty zginąłem w tym samym miejscu przypomniałem sobie o tym co było idealnym remedium w takich sytuacjach. Auto-fire. Niewielki czerwony przełącznik, ulokowany najczęściej gdzieś w okolicach spustu pod palcem wskazującym lub na podstawie kontrolera. Guzik, który nie raz, nie dwa uratował mi życie właśnie w takich grach. To on sprawiał, że mój dzielny wojak w Commando nieprzerwanie szył do wrogów seriami z karabinu, to on sprawiał, że nie musiałem wymieniać joysticków z częstotliwością jeden na tydzień w wyniku nadmiernej eksploatacji przycisków, to wreszcie on oszczędzał mi masy frustracji w licznych grach, których głównym zadaniem było ciągłe strzelanie do przeciwnika. A potem po prostu odszedł. Zapomniany, zastąpiony przez zupełnie inne rozwiązania, często software’owe. Właściwie można powiedzieć, że umarł śmiercią naturalną wraz z grami pokroju Commando.
Nowe gry wymagały większego wyrafinowania, oszczędzania amunicji, a ich przejście nie opierało się na szybkości wciskania fire, ale raczej stwarzaniu sytuacji, w których będziemy mogli wykorzystać przewagę taktyczną. W tej sytuacji często rozwiązaniem okazywał się jeden dobrze mierzony strzał, nie zaś nieprzerwana lawina ołowiu, którą gwarantował nam auto-fire. Ewolucja gier była na tyle naturalna, że zniknięcie opisywanego przełącznika przeszło niezauważone. Gdyby nie wspominkowa runda z Commando pewnie nigdy więcej nie przypomniałbym sobie, że lata temu istniało takie hardware’owe rozwiązanie.
Ile jeszcze takich wynalazków, bez których nie dało się kiedyś funkcjonować odeszło w zapomnienie? Przypominacie sobie jakieś?
Przesaaaada. Autofire ciągle mam w moim padzie podłączonym do PC (Manta MM807). Program pod Windows – Xpadder – mapujący klawisze z klawiatury pod przyciski kontrolera również umożliwiał skonfigurowanie „autofajerek”. Autofire, żyje chociaż ma się średnio dobrze. . . A co odeszło? Port MIDI jako port pod którego podłączamy kontroler do PC. Chyba już żaden pad do peceta nie ma innej opcji jak podłączenie pod USB a i większość zintegrowanych kart muzycznych nie ma wejścia MIDI. Stare nośniki danych również odeszły w niepamięć. Ciekawe ile danych przy okazji również? Zauważyłem też mniejsze zainteresowanie wszelkiego rodzaju „grzebaniem w plikach”. Kiedyś przerabianie save’ów, poke’i, trainery, domorosłe edytory do gier były na porządku dziennym. Obecnie chyba gry są zbyt krótkie i łatwe, by sobie jeszcze ułatwiać życie „nieskończończoną energią” i innymi bzdetami.
Exactly, that’s the point!
Co odeszło ? Czarny kwadratowy nośnik danych. Dyskietka. Mogła pomieścić aż 1,5 mb danych. Można powiedzieć prehistoryczny pendrive czy też CD-RW. W dzisiejszych komputerach to chyba nawet trudno znaleźć napęd do tego nośnika.
Dyskietka nigdzie nie odeszła, bo nawet najnowszy windows Xp z SP3 przy instalacji na dysku SATA wymaga włożenia dyskietki 1. 44mb ze sterownikami, bo nie obsługuje pendrive’a. . . 21 wiek. . .
To u mnie nie ma takich wymogów 😐
A mnie przypomniało się nagle takie ustrojstwo co się zwało Trackball. IMO to jeden z najgłupszych i najbardziej zbędnych wynalazków ludzkości – taka odwrócona myszka. 😉 Pamiętam jak dziś, że kompletnie nic się nie dało na tym precyzyjnie zrobić. Paluch ślizgał się wte i wewte, kompletne zero dokładności. No i zdechło śmiercią naturalną. Choć jak sobie teraz pomyślałem, w zasadzie sprawowało się toto dużo lepiej niż współczesne gałeczki w padzie. Przynajmniej w produkcjach FPP 😉
Trackball był robiony z myślą raczej o firmach w których to przeglądanie dużych dokumentów, lub list takowych były na porządku dziennym.
digital_cormac:ale trackball’e chyba nie odeszły do końca – w komputerach nie są wykorzystywane, ale chyba w paru komórkach widziałem to rozwiazanie, np. Samsung i550 ma miniaturowego trackball’a. Co do dyskietek – wyparły je pojemniejsze, mniejsze, ładniejsze i tańsze pendrive’y. Ale izba aptekarska rząda wysyłania plików, które mama dostaje na dyskietkach. . . ech, ile mi się tego po domu wala. . .
@digital_cormac,mylisz sie,choć przestawienie sie na pracę z tym ustrojstwem do łatwych nie należy, to trackball znalazł jednak swoją niszę i ma sie tam całkiem dobrze, a jest to oprogramowanie CAD i tym podobne kawałki kodu pracujące w środowisku o niezerowej wysokości 😉