Uwielbiam rywalizację i choć rzadko się do tego przyznaję nie znoszę przegrywać. Nawet najdrobniejsza zabawa szybko staje się dla mnie Decydującym Pojedynkiem. Wiedzą o tym doskonale moi znajomi, którzy grali ze mną w brydża w czasie liceum i studiów. Pamięta to mój przyjaciel, któremu powiedziałem kiedyś, co myślę o takiej licytacji, kiedy zmarnował szlemikowi kartę, bo niedostatecznie skupiał się na grze (i rozmawiał ze swoją dziewczyną). Dlatego też gry stanowią dla mnie zawsze olbrzymie wyzwanie. Powiem więcej – siadając do nich chcę wygrywać!
I choć najczęściej osiągam zamierzony cel nader często w czasie mojej drogi ku Ostatecznej Chwale zdarzają się sromotne porażki. Nie są one jednak spowodowane niezwykle wyrafinowaną SI, ale najczęściej ja sam jestem ich przyczyną. Za przykład niech posłuży casus z wczorajszej nocy. Jak wiecie znów rozpocząłem grę w Ogame. Choć nie poświęcam mu jakiejś szczególnej uwagi systematycznie buduję swoje małe niebieskołosiowe imperium. Ułatwiają mi to conocne wypady na okoliczne planety, które bez najmniejszych skrupułów łupię. Każdego wieczora przed pójściem spać wybieram potencjalną ofiarę, a moja flota robi resztę. Tak też się stało wczoraj. Ofiara budziła duże nadzieje – planeta z wielką ilością zmagazynowanych surowców, kompletnie pozbawiona obrony. Wprawdzie zawsze istnieje ryzyko, że właściciel planety akurat zaloguje się na serwer i zamiast spokojnego wiaterku unoszącego się nad dolinami przywita nas huraganowy ogień dział laserowych, ale pora startu mojej floty (ok. 2 w nocy) mogła dawać nadzieję, że właściciel planety już smacznie śpi. Szybko przygotowałem atak i już po chwili 3 fale moich transportowców ruszyły w przestrzeń kosmiczną! Nawet nie miałem wyrzutów, że atakuję zupełnie bezbronną planetę! Jakież więc było moje zaskoczenie rano kiedy odkryłem, że wszystkie moje statki diabli wzięli, bo na orbitę docelowej planety wróciły dwa myśliwce, które bez trudu uporały się z moimi transportowcami pozbawionymi zbrojnej eskorty. Zapytacie zapewne – dlaczego poleciały same? Czyżby nie stać mnie było na statki bojowe? Ależ skąd! W doku, na mojej planecie czekały 4 ciężkie myśliwce w każdej chwili gotowe do lotu. Co z tego, skoro uznałem, że wróg nie jest wart tak wielkiego zachodu. Efekt – pięć transportowców przemienionych w kupę złomu i zmarnowana szansa na niezły łup (teraz niedoszła ofiara pewnie postawi potężną zaporę z dział i rakiet).
Opisany przykład nie jest bynajmniej jedynym kiedy przyszło mi słono zapłacić za moją nonszalancję i niedocenienie przeciwnika. Ileż to razy ginąłem w STALKERZE (tak, tak – cała Valhalla gra obecnie w ten tytuł) tylko dlatego, że zamiast czujnie rozglądać się po okolicy beztrosko przeszukiwałem ciało mojej ostatniej ofiary? A ile razy wlazłem zupełnie nieprzygotowany na czyhającego w pobliżu żołnierza czy bandytę? I żeby była jasność – nie ginąłem dlatego, że nie miałem czym strzelać. Mój bohater zazwyczaj uginał się od targanych na plecach karabinów i wszelkiej maści pestek do nich. Gubił mnie brak czujności, zbytnia pewność siebie, niepotrzebne szarżowanie.
Podobnie rzecz się ma we wszelkiego rodzaju grach wyścigowych. W MotoGP 07 najbardziej bałem się ostatnich okrążeń kiedy jechałem na pierwszej pozycji. Jeśli jestem gdzieś z tyłu i muszę walczyć o punkty do ostatniego metra toru jestem w 100% skupiony i skoncentrowany, a mój tor jazdy bliski ideału. Kiedy jednak prowadzę i jestem pewien zwycięstwa zawsze musi się coś wydarzyć. A to zbyt mocno docisnę gaz na ostatnim zakręcie, co zakończy się wylotem z trasy, a to innym razem zbyt późno rozpocznę hamowanie.
O grach strategicznych wolę nawet nie wspominać. Im pewniejsze wg mnie zwycięstwo tym częściej zdarzają mi się porażki. I mówię tu zarówno o grach typu Medieval: Total War jak i Heroes of Might and Magic. Nawet w Football Managerze 2008 zdarzyło mi się zremisować mecz, pomimo że do przerwy prowadziłem 4:0!! Zawsze powodem było to samo – zbytnia pewność siebie.
A wy? Przegraliście kiedyś, pomimo że byliście pewni zwycięstwa?
Ha Ha a ktoś mówił że wcale się nie będzie „wkręcał” tym razem w OGAME 😀 z opisu jednak wniknęło coś innego :DA tak na poważnie to też nie lubię przegrywać chociaż od kilku lat nauczyłem się przegrywać. . . bo kiedyś było z tym bardzo źle. . . Mogę przegrać i owszem ale nie lubie kiedy ktoś mnie leje i to nie miłosiernie 🙂 wole wyrównane pojedynki. Szczególnie mnie dobija jak zabija mnie 10 razy z rzędu jakiś amerykanin który tylko przez swój mały ping ma na to szanse. . . Ja grając w ET na serwerze Bunker 1 mam 150 a on 30. . . różnica jest olbrzymia jednak i tak nie odstrasza mnie to 🙂 Bo liczy się jacy ludzie wchodzą na dany serwer żeby z nami pograć(odnosi się to do wszelkiego rodzaju gier)sama rywalizacja jest już drugą stroną medalu :)btw:Bartoszu mam nadzieję że w odwecie ten pan którego chciałeś zaatakować nie zemści się na Tobie swoimi „mocnymi” znajomymi. . . jeśli nie trafiłeś na „dziecko neostrady” to będzie dobrze i tego Ci życzę 🙂 pozdrawiam
Tak na egzaminie z Logiki ogólnej. . . chociaż nie, jak pamiętam to wszyscy drżeliśmy na korytarzu ze strachu. . . a może to było na jakimś innym egzamie. . . 😉
Brak wzmianki o Deus Ex? Cos z Jolem jest nie tak 😉
postraszyłem, że powydrapywuję mu oczy jak jak wspomni Deus Ex, a potem zamknę go w drewutni z Wizardry 7
No dooobra, jak tak bardzo chcecie to w następnym wpisie już wspomnę o Deus Ex 😀 bhaal1982—> nie, nie jest tak źle. Aż tak się nie wkręciłem, podchodzę do tego „na luzie” – jak mi się chce to wysyłam flotę, jak nie to nie. Bez ciśnienia. A zaatakowany się nie odgryzł, za to ja znów go najechałem 🙂
Zamkniety w drewutni z wizardry 7 to nie taka strasnza perspektywa. Ba, ja nawet chcialbym dostac taka kare 🙂 Tylko gorzej z oczami. . .
No no drewutnia się chyba tym charakteryzuje że prądu nie ma i jest tam same drewno 😀 więc wiesz. . . 🙂
Nie wiem czy to się zalicza do komputerowych przeciwników. Kiedyś jak były obwoźne automaty to grałem sobie kulturalnie z kolegami dookoła w SF2 Turbo gram gram i nagle słyszę z tyłu teraz ja gram. Dostosowując umysł do sytuacji i miejsca użyłem jedynego, odpowiedniego w tamtym miejscu werbalnego określenia. Była to głośna wokalizacja określająca czynność seksualną i sugestię pójścia sobie ;). Czyli powiedzialem nie oglądając się za siebie spie***alaj. Mój Błąd! Osoba stojąca za mną była prawie jak Pudzian. Oddałem rundę Blanką. I tak bym przegrał w tego Stret fajtera 😀
E tam, Niebieskiego Łosia nic nie powstrzyma – bo on czerpie „energię kosmiczną z kosmosu” i nią będzie zasilał swojego laptopa na którym będzie pisał kolejny felieton nt Deus Ex 😛
wlasnie ciupalem sobie grzecznie w rFactor. . . ostatnie kolko. . . 1 miejsce. . . dup! banda. . . i but w bude. . . tak tak. . . pomimo, iz czlowiek starszy dalej tak samo glupi. . . ale coz poradzic. . . nic nie odpreza tak jak dobry but w obudowe =Dwas tez tak to relaksuje? =>a co do ostatnich kolek. . . czlowiek bardziej skupia sie zazwyczaj na tym zeby nie popelnic bledu niz na tym zeby dobrze jechac. . . i bardziej myslimy ‚nie zrob glupoty’ tym mniej koncentrujemy sie na wlasciwej jezdzie. . . no i pozniej konczy sie na bandzie/trawie/zwirze.