Jak już wielokrotnie to podkreślałem w moich felietonach – z natury jestem człowiekiem o spokojnym i pokojowym usposobieniu. Stronię od wszelkich form przemocy i agresji. Wbrew temu co sądzi większość „ekspertów” gry nie zmieniły mnie w morderczego psychopatę. Na dobrą sprawę choć o broni palnej wiem całkiem sporo nigdy nie miałem prawdziwego egzemplarza w ręce.

O ile potrzeba demolki, o której pisałem jakiś czas temu u wielu graczy jest odruchem jak najbardziej zrozumiałem, będąc wentylem bezpieczeństwa dla negatywnych emocji, o tyle wciąż zachodzę w głowę co sprawia, że w momencie kiedy siadamy przed monitorem wielu z nas zmienia się w krwiożercze, zimne i wyrachowane bestie.

Mordujemy, porywamy, podkładamy ładunki wybuchowe, zastawiamy zasadzki, rzucamy granatami, strzelamy, podpalamy – wszystko aby wykonać zlecone nam zadanie. Jednak co determinuje tak olbrzymią popularność gier FPS czy TPS? Przecież trudno usprawiedliwić to tylko i wyłącznie chęcią zakończenia misji w jakiejś tam mało ważnej gierce.

Pamiętam, że kiedy byłem kilkuletnim dzieciakiem, a komputer nie funkcjonował nawet w mojej wyobraźni biegałem z innymi chłopakami po osiedlu z plastikowym pistoletem w dłoni i darłem się na całe gardło „nie żyjesz!”. W domu miałem też całkiem sporą kolekcję żołnierzyków, które od czasu do czasu z wielką atencją rozkładałem na dywanie w pokoju ustawiając oddziały, obozy, linie frontu itp.

Z biegania z pistoletem po osiedlu dość szybko się wyrasta. Większość z nas swoje kolekcje żołnierzyków wyrzuciła lub oddała młodszym członkom rodziny (chyba żartujesz, trzymam wszystko na strychu u rodziców w domu przyp. Katmay). Jednak tym, co nam zostało są właśnie gry komputerowe. To one stały się naszym podwórkiem. Z tym, że teraz już nie musimy krzyczeć i uświadamiać przeciwnika, że zginął i nie powinien już przed nami uciekać niczym rącza sarna. Komputer wszystko wie sam, stawia przed nami coraz bardziej wyrafinowane przeszkody pobudzając nas do rywalizacji. Jak więc w takim Hitmanie czy Assassin Creed nie zaplanować i nie przeprowadzić skutecznej akcji zabójstwa? Podobnie z Rainbow Six. W Rogue Spear faza planowania zajmowała mi tyle samo czasu co sama akcja, albo i więcej. Czyżby więc nasze wyrachowanie i kalkulacja brały się z dziecięcych marzeń o byciu żołnierzem lub policjantem?

Innym czynnikiem jest zapewne chorobliwa ciekawość w stosunku do rzeczy zakazanych i takich, których prawie na pewno nie będziemy mieli okazji w życiu robić. Małe wszak szanse, że zostaniemy płatnym zabójcą czy choćby że będziemy mieli okazję regularnie sobie postrzelać.

Gry jednak sprawiają, że wszystkie zabawy z dzieciństwa dostajemy w jednym, błyszczącym pudełku. Pudełku pełnym zakazanych słów i praktyk. Dlatego z uśmiechem na ustach wyruszamy na wirtualne polowanie i wcielamy w życie nasze najśmielsze, najbardziej brawurowe pomysły.

Ktoś kiedyś powiedział, że faceci to tylko duzi chłopcy. Trudno się z tym nie zgodzić. Zmieniły się tylko zabawki. Dziecięca pasja zabawy w policjantów i złodziei lub w wojnę pozostała.

Co jeszcze popycha nas do wszelkiej maści strzelanek? Co sprawia, że wciąż są one jednym z najpopularniejszych typów gier wideo?

[Głosów:0    Średnia:0/5]

8 KOMENTARZE

  1. Ha, kto się nie bawił w wojnę :)Teraz wojna się przeniosła na ekrany monitorów, możesz już kolege „zabić” np. w CS i inne tego typu gry. Ciekawi mnie to, że nikt nie zabrania sprzedawania zabawek wyglądających jak prawdziwe karabiny i inne bronie palne,a sprzedaż gier jest zabraniana lub ograniczona wiekowo. Może tamte zabawki też powinny być zabronione, bo powiedzmy, dziecko zobaczy jakiś prawdziwy gnat i pomyśli że to zabawka i strzeli(a pistolet był naładowany) ? Łatwo jest zrzucać swoje błędy wychowawcze na gry, na innych. Ale szkoda o tym pisać, bo już nie jedno było napisane.

  2. Mylisz się, w wielu krajach prowadzi się prace nad wprowadzeniem zakazu sprzedaży zabawek militarnych. Bardzo aktywne w tej dziedzinie są rozmaite organizacje społeczne. Akurat ta dziedzina prawa mało sie interesowałem, ale zdaje się takie zakazy gdzieniegdzie funkcjonują (w Niemczech? nie jestem pewien).

  3. Jak można nie bawić się w wojnę będąc dzieckiem? Przecież to podstawowa i skrajnie pryncypialna forma młodzieńczej rozrywki. Kto nie bawił się w wojnę, nie krzyczał do zdarcia gardła „ratatatatatatat nie żyjesz”, a potem ewentualnie nie walił karabinem-patykiem (tak tak, za moich czasów nie było plastikowych karabinów, trzeba było sobie radzić) kolegę po głowie, ten nie wie że żył. Tak na marginesie, ja ZAWSZE byłem Jankiem Kosem. 😉

  4. Jak można nie bawić się w wojnę będąc dzieckiem? Przecież to podstawowa i skrajnie pryncypialna forma młodzieńczej rozrywki.

    Można bo zawsze był jeszcze Zorro. . .

  5. Przebierałem się za Zorro na bal przebierańców począwszy od pierwszych lat przedszkola, na 3 klasie podstawówki skończywszy. Szkoda tylko że na balu zawsze było 15 zorro. . .

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here