Dead Rising już wkrótce wyląduje w europejskich sklepach. Jak zapowiada się połączenie czarnego humoru z horrorem w stylu Georga Romero?
Dead Rising, to druga obok Lost Planet gra, jaką Capcom przygotowuje na Xboxa360. Obie produkuje Keiji Inafune, jeden z mistrzów gatunku strzelanin i mordobić, w którego umyśle zrodziły się takie tytuły, jak Onimusha i Megaman, i który współpracował między innymi przy bestsellerowym Resident Evil 4. Japoński developer szaleje i szykuje dla was jedną z najintensywniejszych gier akcji ostatnich lat.
Umarli powstali z grobów
Kto nie lubi kiczowatych horrorów z lat 80-tych? Pamiętacie jeszcze bezmyślne rąbanki do potęgi z zombiakami i wilkołakami w rolach głównych? Wytapirowane blond-bohaterki i gumowe kukły w roli potworów? Pastiszem takich właśnie produkcji jest gra Dead Rising, która garściami czerpie inspiracje z kultowego filmu „Noc Żywych Trupów” George’a Romero.
Gra rozpoczyna się, kiedy fotoreporter Frank West przylatuje helikopterem do Willamette w Colorado, miasta w którym podobno dzieją się dziwne rzeczy. Okazuje się, że miejscowość jest otoczona przez wojsko, a krótko po wysiadce z przytulnego helikoptera, Frank odkrywa, że wszyscy mieszczańscy zamienili się w żądne mięsa zombie. Nie ma rady. Helikopter wraca dopiero za 72 godziny, podczas których jako Frank West będziesz musiał przeżyć. I zebrać materiał na Pulitzera.
Zombiaków tyle, ile gwiazdek na niebie.
Całe „martwe życie” społeczne, o ile można tak powiedzieć, mieszkańców Willamette skupia się wokół tamtejszego centrum handlowego i właśnie tam spędzicie najwięcej czasu. Całe szczęście, bo nie zabraknie w nim narzędzi masowej zagłady. Chociaż dość nietypowych. Każdą, dosłownie każdą rzecz możecie podnieść i wykorzystać przeciwko zbzikowanym mieszkańcom miasteczka.
Frank nie tylko zabija. W głębi duszy jest filantropem.
Piłki tenisowe, pistolety, pudełka DVD, kosiarki, piły mechaniczne, ławki, patelnie, mikrofalówki, miecze samurajskie, sekatory, gumowe kaczuszki, pluszowe misie, karty menu w restauracjach, deskorolki, rowery, doniczki, kwiatki, quady, kaktusy, nogi od stołu, motorynki, kasety video, modele samolotów, lampy, miotły, łopaty … Łapiecie już? Wszystko! Absolutnie wszystko, co widać można podnieść i użyć. Osią gry będzie wyszukiwanie najciekawszych i najzabawniejszych metod uśmiercania potworów. A ponieważ całe miasteczko liczy grubo ponad 50.000 mieszkańców, i jak już wspomniałem wszyscy zamienili się w zombie- będzie co robić.
Tłumu zombiaków, jaki zobaczycie w tej grze nie widziałem jeszcze w żadnej innej grze akcji. Na raz na ekranie są setki przeciwników. Pisząc „setki” nie mam na myśli ponad 10. Chodzi mi o prawdziwe, pełne setki! Redaktorzy pisma Electronic Gaming Monthly doliczyli się 800 zombiaków naraz na ekranie. I mówcie co chcecie, ale to już robi wrażenie. Wycięcie takiej chmary wirtualnych przeciwników musi być przyjemne. A to przecież dopiero początek.
Zabawa w fotografa
Właśnie w tym miejscu zaczyna się prawdziwa zabawa. W końcu Frank West jest fotoreporterem, więc waszym zadaniem będzie pstrykanie jak najlepszych zdjęć. To sprawi, że wzrośnie wasz prestiż- wskaźnik, pozwalający na dalszy rozwój postaci. Może brzmi to trochę RPG’owo, ale nic z tych rzeczy. Sprawa jest bajecznie prosta i zrobiona tak, aby nie wytrącać was z nastroju totalnej destrukcji i chaosu.
Gra w Europie pojawi się 8 września, a nie października.