Disaster obrosło legendą na długo przed trafieniem do sklepów. Fascynacja graczy tym tytułem rozpoczęła się podczas pierwszej prezentacji nowej konsoli Nintendo. Wizja gry osadzonej w zrujnowanym katastrofami mieście, „atakowanego” przez kolejne żywioły zawładnęła wyobraźnią posiadaczy Wii. Dosyć to dziwne, szczególnie, że oprócz tytułu i kilkusekundowej przebitki nie zobaczyliśmy nic. Ale nie takie rzeczy widziała branża elektronicznej rozrywki. Wokół Disaster powoli rósł tłumek wiernych, wyczekujących jakiejkolwiek wzmianki o nowym tytule i modlących się, aby nie okazał się on kolejnym zestawem minigier. Najwyraźniej modły zostały wysłuchane tylko jednym uchem, ale o tym za chwilę.
GOPR
Run Forest!
Zespół Monolith tworząc przygody finezyjnie niedogolonego Goprowca – Raya Brice’a -inspirował się filmami katastroficznymi w stylu Góry Dantego. Zgodnie z prawidłami gatunku fabuła zawiązuje się silnym tąpnięciem. Oto bezimienny turysta skręcił kostkę podczas przechadzki w okolicy czynnego, dymiącego [sic!] wulkanu, więc Raymond ze swoją wyluzowaną ekipą i wiernym przyjacielem ruszają na ratunek. Pech chciał, że misja kończy się nie tylko fiaskiem – czego można się spodziewać w przypadku niezwykle spektakularnej akcji ratunkowej w pięciu pierwszych minutach gry – ale i śmiercią części załogi. Płynie stąd nielichy walor edukacyjny – lepiej po czynnym wulkanie nie spacerować. Jednakże główny bohater zamiast wynieść z tej tragedii jakiś pozytyw popada w spleen i rozpacz.
Zdruzgotany swą bezsilnością Ray porzuca GOPR i służbę na rzecz ludzkości. Oczywiście nie na długo – oto bowiem zgłasza się do niego FBI z prośbą o pomoc. Amerykańskie służby są bezsilne wobec ataku terrorystycznego zbuntowanej jednostki wojskowej SURGE. Tylko Ray może stawić im czoło, bo jak się prędko okazuje jest nie tylko ratownikiem Górskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego, ale również Marines’em w fazie spoczynku. To wyjaśnia jego muskularną posturę oraz zamiłowanie do broni palnej. Tym sposobem fabularna klisza zostaje zapełniona przez totalnie standardowe postacie i zdarzenia ciosane dłutem marki „Sztampa”. Scenariusz nie pominie ucieczek, porwanych ślicznotek, które okazują się krewnymi znajomych, buntów, spisków i pełnych napięcia potyczek ze zwichrowanymi żołnierzami SURGE. Ale najbardziej żałosne w tym wszystkim jest to, że scenariusz świetnie się „ogląda” i chociaż chciałbym ponarzekać na jego wtórność lub chociaż infantylność, to tak naprawdę z wypiekami na twarzy chłonąłem kolejne generowane na silniku gry scenki przerywnikowe.
SURGE
Coś wyrosło nam na plecach
Pomysłem na grę miała być różnorodność. Na skutek działalności jednostki SURGE zaciszne Stany Zjednoczone zostaną epicentrum wszystkich możliwych klęsk i katastrof. Spokojne ulice zaleje powódź, a fabryki spłoną przykryte karmazynową pierzynką lawy. Każdy etap gry to inna klęska żywiołowa, której Ray musi stawić czoło. Na nudę nie ma czasu. Day of Crisis każe nam masowo reanimować ofiary podtopień i trzęsień ziemi, za sekundę rzuca do uciekającego przed falą tsunami auta, aby po chwili zaatakować sekwencją strzelaniny na szynach. Z tego gameplayowego kogla mogla wyłania się obraz Disaster, które w istocie nie jest niczym więcej niż wideo-strzelnicą poprzetykaną zestawem minigierek z użyciem wiilota i monotonną eksploracją zniszczonych terenów. Od przybytku głowa nie boli, jak głosi stare porzekadło, ale akurat w przypadku Disaster lepiej sprawdziłoby się to, mówiące o sześciu kucharkach…
Tsunami
Z pakietu atrakcji jakie do zaoferowania ma Disaster najskuteczniej broni się wideo-strzelnica. Do tradycyjnego celowniczka dołożono system osłon, możliwości tuningu broni i rozwoju zdolności strzeleckich Raya oraz kilka fachowych giwer do wyboru. Rozgrywka jest bardzo sycąca, a kolejne strzały między oczy są niezwykle satysfakcjonujące. Można ponarzekać na skromny wachlarz przeciwników, ale strzela się na tyle miodnie, że przymkniecie na to oko. Wrogów można czasem załatwić sprytem na przykład przestrzeliwując kable wysokiego napięcia, które sycząc uderzą w brodzących po pas w wodzie terrorystów. Podobnych atrakcji jest troszkę za mało, ale te które w Disaster się znalazły skutecznie urozmaicają rozgrywkę.
Manekin z WOSu
Gorzej wypadają drętwe elementy zręcznościowe, jak na przykład ratowanie ofiar wypadków. Brzydkie, liniowe i dorzucone na siłę sekwencje nie są tym, co gracze lubią najbardziej. Machanie pilotem podczas minigier nie jest ani zabawne ani przyjemne i może służyć tylko zrzuceniu zbędnych kalorii. Dosłownie kilka z takich akcji sprawia jakąkolwiek frajdę, a reszta jawi się bardziej jako zbędny dodatek dla maniaków zdobywania hurtowych ilości punktów i bicia rekordów. Po pewnym czasie złapałem się na tym, że jak tornado przelatuję chodzone momenty, udaję, że nie zauważam jęczących tu i ówdzie ofiar, tylko po to żeby sobie postrzelać i popchnąć do przodu zgrabnie podaną fabułę (plus ewentualnie pojeździć autem, bo te sekcje również potrafią pozytywnie zaskoczyć). Umykanie osobówką po rozpadającym się moście, gdy goni nas wysokie na kilka pięter tsunami umiejętnie pobudza organizm do produkcji adrenaliny.
Trzęsienie ziemi
Disaster nie sposób odmówić sporej dawki uroku. Pomysł na wykorzystanie katastrof to strzał w dziesiątkę i nieraz zabraknie wam tchu, gdy będziecie oglądali wydarzenia na ekranie telewizora. Mimo nierównej grafiki, która potrafi przerazić nie mniej niż siarczane wyziewy Wezuwiusza, efekty graficzne pokazują pazur. Deszcz jest fantastyczny, podobnie jak sceneria po wybuchu wulkanu. Na dokładkę zaserwowano nam filmową muzykę i niezły dubbing, które nie pokaleczą uszu. Widać, że apetyty były spore, ale rozmach gry przerósł producenta. Miasta są wyludnione, wszędzie pustki, chociaż zdrowy rozsądek podpowiada, że w metropolii zalewanej przez lawę można by się spodziewać paniki i chaosu. Przez takie braki Day of Crisis sprawia wrażenie mało przekonywującego.
Napalił się na Wii
Szkoda, że za grę wzięło się studio z tak małym budżetem, bo Disaster nieco zabrakło filmowego sztychu. Poziomy przechodzi się po sznurku i oprócz kilku sprytnie poukrywanych bonusów nie ma co robić. Cała przygoda, choć sympatyczna, kończy się po 8 godzinach nieodpartym wrażeniem niedosytu, nawet pomimo intensywnej końcówki. Schematyczna rozgrywka nie pomaga w przezwyciężeniu wrażenia, że zmarnowano tu niesamowitą ilość potencjału.
Na ratunek
Recenzowany tytuł okazuje się przyjemnym i dość oryginalnym kawałkiem kodu, który można sprawdzić za niewielkie pieniądze. Ostatecznie Day of Crisis ma równie daleko do konsolowego megahitu, jak „Drużyna A” do ekranizacji „Transformers”. Potrafi wciągnąć nie na żarty, fabuła prezentuje się zgrabnie, klimat jest zgrywny, a kilka motywów i scen zdecydowanie warto zobaczyć. Jednak sama rozgrywka rzadko kiedy przeskakuje poprzeczkę z napisem „średniak”, a po napisach końcowych szybko zapomina się pana Raya Brice’a i jego przygody.
Co zrobiłbyś, gdybyś ni z tego ni z owego znalazł się w epicentrum trzęsienia ziemi? Wróć… Co zrobiłbyś gdybyś znalazł się w epicentrum trzęsienia ziemi spotęgowanego wybuchem pobliskiego wulkanu? Wróć… Co zrobiłbyś gdybyś znalazł się w epicentrum trzęsienia ziemi, spotęgowanego wybuchem wulkanu pod ostrzałem kul terrorystów, zamierzających wygenerować gigantyczną falę tsunami i wypuścić ją w kierunku niszczonego przez huragan miasta? Na to pytanie próbuje odpowiedzieć studio Monolith Games.
Plusy
+ elementy strzeleckie+ efekty graficzne
Minusy
– design- animacja- eksploracja
Można by to revolution w końcu zmienić na Wii :>Sama gra wydaje się jednym z tych ciekawszych produkcji wydanych na Wii. Niech jeszcze wydadzą jednak Fragile poza Japonią. Do tego kilka gier w podobnym klimacie i biblioteka gier na tę konsolę stanie się dla mnie ciekawsza.
manekiny na PO były a nie na WOSie 🙂